Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Salon Empty Salon

Nie Paź 28, 2018 10:40 pm
Zaraz po wejściu do mieszkania znajduje się salon, którego ciemnozielone ściany pokrywają zdobione barokowo kasetony. Na wprost drzwi znajduje się magiczne lustro w wiekowej, złotej ramie, które choć od dawna służyć ma za element dekoracji ponoć niegdyś było rodzajem transportu sprowadzonym z dalekich ziem Skandynawii, gdzie podróże przez lustra są klasyką tak jak podróże przez sieć Fiuu w Europie. Pod lustrem kominek o zabudowie z ciemnego granitu, w którym rzadko kiedy pali się ogień. Pomieszczenie nie jest zagracone, kilka foteli w stylu angielskim łagodną linią komplementuje brak ozdób na ścianach, atłasowe obicia w kolorach szarości i długie deski wenge na podłogach. Ciężkie firany z gęstego woalu przepuszczają wystarczającą ilość światła, wieczorami i nocą zapalają się również ozdobne kinkiety i nisko wiszący złoty żyrandol.
Abaddon Rosier
Ministerstwo Magii
Abaddon Rosier

Salon Empty Re: Salon

Nie Paź 28, 2018 10:41 pm
Nie wiedział jak wiele czasu minęło, nim dotarli do mieszkania Irene. Czas nie miał teraz jednak najmniejszego znaczenia. Zazwyczaj poszukiwał najszybszego możliwie sposobu dotarcia do pożądanej lokalizacji. Dziś zaś...spacerował. Spacerował dla samego spaceru. Nie robił tego od lat, ale przecież od lat też u jego boku nie kroczyłaś Ty. Nie mówiliście dużo. Słowa nie były potrzebne. O czym myślałaś? O czymś ważnym? A może o niczym konkretnym? Może po prostu chłonęłaś daną Wam chwilę. On myślał, myślał więcej, niżby tego pragnął. Obrazy w Jego głowie niczym nie przypominały stoickiego obrazka, który teraz się przed Wami rozpostarł. Czy dobrze zrobił pojawiając się ponownie w Twoim życiu? Czy wiedział o ciążącej na Was klątwie wystarczająco wiele? Czy na wystarczająco wiele był przygotowany? A może skazał Was właśnie na zgubę, od której tak desperacko pragnął Cię uchronić? Co jeśli tak właśnie było? Jeśli za tą chwilę zapłacić mieliście najwyższą cenę? Cóż, nawet, jeśli tak właśnie miało być - był na to gotów. Czekał na los, który Was czekał z otwartymi ramionami z niezaprzeczalną świadomością tego, iż nie podda się bez walki. Już raz zostałaś mu odebrana. Tym razem walczyć miał o Ciebie do ostatniej kropli swej przeklętej krwi. Tylko bowiem przy Tobie mógł bowiem w pełni stać się sobą. Tylko Ty posiadałaś również ową niezwykłą zdolność wydobywania z Niego wszystkiego, co najlepsze...jedynych, jakże nielicznych pozytywnych aspektów jego osobowości. To Ty widziałaś w Nim dobro, o którym on zdawał się dawno zapomnieć, ale to również Ty byłaś jedyną osobą, która na nie zasługiwała. Zasługiwałaś na wiele więcej i on zamierzał Ci to dać, niezależnie od tego ile jeszcze razy ulice miały z tego powodu spłynąć krwią.
- Nawet nie wiesz jak wiele bym oddał, abyśmy znów byli tymi szczeniakami, które kiedyś postanowiły zawalczyć o siebie z całym światem. Nie wiesz, jak wiele razy żałowałem, że wtedy odszedłem. Jak często, gdy byłaś na wyciągnięcie ręki chciałem schwycić Twoją dłoń. Choć na chwilę, ponownie poczuć bicie Twego serca. Widząc Cię z ostatnim z tych idiotów, którzy śmieli rościć sobie do Ciebie prawo zrozumiałem, jak bardzo myliłem się, czyniąc przepowiednię dyktatorką moich czynów, ale tak cholernie nie chciałem, aby się spełniła. Potrzebowałem czasu, musiałem zrobić wszystko, aby znaleźć odpowiedzi, poszukać rozwiązania...myślę, że jestem bliski, wierzę, że uda mi się, że będę potrafił...
Urwał, na krótką chwilę pozwalając się pogrążyć we własnych myślach, wkroczyć pomiędzy ponure obrazy, wśród których wciąż zdawała się tlić iskra nadziei. Nadziei, której, tylko ze względu na Nią, nie pozwalał zgasnąć.
- Nie oczekuję, że mi wybaczysz, Irene, ale każdego dnia do końca naszego życia o przebaczenie to będę Cię błagał. Niezależnie od tego, ile czasu Nam zostało.
Dodał jedynie, odzyskując stosowny sobie spokój i gestem zachęcając Ją, aby przekroczyła próg swego mieszkania, wkroczył doń zaraz za Nią. Nie czas był rozmawiać o rozwiązaniach. Nie musiała też wiedzieć co musiał uczynić, aby do dotyczących ich wniosków dotrzeć. W końcu, choć doskonale wiedziała, kim jest, przy Niej zawsze usiłował temu zaprzeczać. Nie chciał, by tkwiące w Nim zło Ją pochłonęło. Pragnął Ją ocalić. Tylko bowiem wtedy jego misja miała się zakończyć. Dziś zaś, po raz pierwszy od lat uwierzył, iż walka może się kiedyś zakończyć. Nadzieją, która tkwiła we wnętrzu Jego umysłu zawsze była bowiem Ona i to właśnie dziś nadzieję tą ponownie schwycił pomiędzy palce.
Irene Avery
Ministerstwo Magii
Irene Avery

Salon Empty Re: Salon

Pon Paź 29, 2018 11:38 pm
Spacer nigdy nie miał wartości w jej napiętym harmonogramie życia. Nigdy nie przychodziła do niej chęć pomarnowania czasu na powolne chodzenie, podróże zazwyczaj były po prostu przemieszczaniem się z punktu A do punktu B w najkrótszym możliwym czasie. Wolne chwile wolała spędzać w czwartym wymiarze bądź zwyczajnie upijając się w luksusowych okolicznościach własnego domostwa. Wychodząc dziś do apteki nie mogła się spodziewać, że go spotka. Dzień wydawał się być tak samo normalny jak wszystkie inne od czasu jej powrotu do Anglii. Szal, który jej podarował nie był ubrany celowo, wręcz przeciwnie, wciąż i bez przerwy przeplatała swoją prezencję elementami garderoby, będącymi niegdyś zagadkową zawartością eleganckich pudełek. Nawet brosza, czy perłowe wsuwki do włosów pozostawiały w jej ustach słodki posmak dawnych dni, minionych czasów, których na dzień dzisiejszy nie umiała już nazwać dobrymi czy złymi. Uparcie jednak przekonywała się, że to woń róż i lilii, a nie słodki odór gnijącego mięsa.
Jasne palce jak węzły trzymały się kurczowo Twojego nadgarstka, mimo bezsprzecznej elegancji i prezencji takiej jaką przystało na córkę Averego. Wydawała się jednocześnie wystraszona i słaba, choć na samą sugestię jakoby taka była pewnie gotowa byłaby odgryźć komuś głowę. Tylko Ty zawsze znałeś jej szpetne sekrety, Tobie pokazywała swoje zepsucie i tylko Ty umiałeś w tym wiadrze czarnych pomyj znaleźć coś sensownego. Czy to dlatego wpadła w Ciebie jak w otchłań? Czy Ty po prostu byłeś otchłanią, przecież wszystkie kobiety w Twoim otoczeniu gubiły się bezpowrotnie.
Przygląda się brukowanej alejce prowadzącej do niepozornego budynku dostawcy energii lokalnej, w którym ukryte było jej lokum. O ile na co dzień nigdy nie brakowało jej języka w gębie, była dość wylewna w swoich histerycznych atakach żmii, to przy Tobie cisza zdawała się mieć większy sens. Przysłuchiwała się Twoim słowom czując węzeł zaciskający się w jej brzuchu.
- Przestań. - mówi w końcu, zaciskając palce mocniej, niemal panicznie. Mówienie o tych czasach, o błędach jakie popełniła, słuchanie przeprosić mimo, że niczemu nie byłęś nigdy winny wyrywało z uśpienia demona w jej głowie.- To ja odeszłam. - przyznanie się było pierwszym krokiem i choć mówią, że to on jest najtrudniejszy, to właśnie kolejnych słów nie była w stanie początkowo wyartykułować- Mogłam być... rozsądniejsza. Wierzyć Ci, kiedy mówiłeś, żeby to wszystko pieprzyć, ale mam zobowiązania względem rodziny, nazwiska. Nigdy nie byłam tak silna jak Ty, nie mogłabym... nie umiałabym się odciąć. - przyznanie się do tego było najgorszą prawdą, gorzką bo rzeczywistą. Rosier dawno porzucił wspomnienie swojego ojca, strzepnął z ramion niczym zaległy kurz cień okrucieństwa swojej rodziny, w czasie, kiedy Irene jak broszę wpiętą w samo serce pielęgnowała to kalectwo, coraz bardziej dumnie wypinając broczącą krwią pierś. Zawsze byłą zdolna do najbardziej żałosnych posunięć by usatysfakcjonować komendy ojca, matki. Nigdy nie kwestionowała ich poleceń, jak idealnie wytresowany pies gotowa kąsać, zabijać, kłamać, wdzięczyć się byle podkreślić po stokroć paletę wartości według których funkcjonowali członkowie rodu Avery. To Twoja siła, Twój upór i stoicyzm względem przerażającej ją przyszłości był zawsze niezrozumiałym, surrealistycznym powiewem świeżości w jej świecie, w którym wszystko cuchnie kłamstwem.
- Ta klątwa... - zaczyna przekraczając próg, jednak zaraz gubi wątek jak lampka energię, odpięta od elektryczności Twojej dłoni. Splata ramiona na piersi nie kłopocząc się nawet zdjęciem płaszcza czy butów i wchodzi do środka, do luksusowych wnętrz, jakby to było nic, te podłogi afrykańskie nie warte pół knuta, perskie dywany tkane ręcznie, złote świece migoczące każdą barwą. Zawsze była wspaniałym gospodarzem, równie leniwa i zjawiskowa co jej dom, rozłożona w jednym z foteli niby hurysa czekająca na swojego paszę, z podstępem na ustach i ogniem w oczach. Ilu mężczyzn doprowadziła do zguby tkając wokół nich kokony kłamstw, jak motyl w wolierze, Pani w swoim Królestwie. A teraz? Przy Tobie żadna z tych rzeczy, żaden kryształowy kieliszek, flakon głupich perfum, żadna pomadka i suknia nie miały wartości, nawet te, które sam jej podarowałeś. Wszystko było tylko kamykami na drodze, brukiem układanym starannie na ścieżce prowadzącej w Twoje ramiona.
Ugryzła nerwowo skórkę kciuka, patrząc przez osłonięte gęstymi firanami okno.
- Muszę ją zabić. - mówi w końcu, przerywając dziwną ciszę. Myśl o morderstwie własnej mentorki i nestorki swojego rodu boli niczym porażenie mózgu, kiedy jednak wraca do Ciebie wzrokiem zdaje się budzić z tego letargu, przypominając sobie, że jesteś jej gościem.
"Wybacz..!" rzuca w pośpiechu, kierując się do eleganckiego barku, by poczęstować Cię czymś schłodzonym. Ona na pewno potrzebuje czegoś mocniejszego, funkcjonowanie na trzeźwo nie wychodziło jej najlepiej.
Abaddon Rosier
Ministerstwo Magii
Abaddon Rosier

Salon Empty Re: Salon

Wto Paź 30, 2018 10:41 pm
Co do jednego zdecydowanie miała rację. Abaddon dawno zapomniał o tym, iż kiedykolwiek zdawał się mieć rodzinę. W jego umyśle, jak również, choć zapewne nie był to fakt zbyt chwalebny, w dużej mierze również w rzeczywistości - tak naprawdę nigdy jej nie miał. Jedynym wyjątkiem była jego młodsza siostra. Jasny promień na zbrukanej krwią i nienawiścią tafli rodzinnych zawiłości rodu Rosier. Nie chcąc zdławić tego płomienia, panicz Rosier szybko przyczynił się do odesłania swojej przyrodniej młodszej siostry do dalekich krewnych. Wtedy też widział ją po raz ostatni. Nie chciał, aby tkwiący w Nim mrok ją pochłonął. Nie chciał, aby kiedykolwiek straciła tą niesłychaną wewnętrzną radość, której zasoby w jej wnętrzu zdawały się być nieskończone. Dopóki była bezpieczna, miała dalej rozwijać się bez świadomości tego, kim tak naprawdę był Jej ojciec. Nie zasługiwała na bycie córką potwora. Tak było lepiej. Nawet, jeśli sam Abaddon nigdy więcej miał Jej nie zobaczyć. Był tego świadom od początku, od owego wieczoru, kiedy to, wsadzając ją do powozu wraz z pokaźnej wielkości sakiewką, po raz ostatni spojrzał na ten tak nietypowy dla jego rodziny, szczery uśmiech. To tamtej nocy, gdy z rodzinną posiadłością nie trzymało go już absolutnie nic, postanowił zerwać okowy. Odszedł, nie odwracając się za siebie. Nie wiedząc jeszcze, iż z samym ojcem przyjdzie mu się zmierzyć jeszcze niejednokrotnie.
- Rozumiem Cię, zawsze rozumiałem. Nawet wtedy, gdy Twoje, o czym byłem wtedy przekonany, irracjonalne poczucie więzi, zdawało się tak bardzo mnie irytować. Wmawiałem sobie, iż Twoje zachowanie jest dla mnie niezrozumiałe tylko z jednego powodu. Wiedziałem, że odejdziesz, a tak cholernie bałem się Ciebie stracić. Protestowałem, ale nie potrafiłem powiedzieć jak wiele dla mnie znaczysz. Nie rozumiałem tego, co rozumiem dziś. Może, gdybym wtedy zadziałał inaczej...
Pogrążając się na chwilę w gwałtownie zapoczątkowanym milczeniu Abaddon pokręcił głową. Rozdrapywanie starych ran nie miało sensu. Nie istniała żadna racjonalna siła, która pozwoliłaby im na cofnięcie się do dawnych czasów. Historia była historią i niezależnie od tego, jak bardzo się jej żałowało, nie należało usiłować jej zmieniać. Bądź co bądź, prócz ewentualnego szczęśliwego zakończenia tamtych wydarzeń istniało również drugie - to, w którym oboje kończyli martwi. Choć zaś własna śmierć, wielokrotnie tak bardzo realna, tak bliska, zupełnie mężczyzny nie trapiła, wizja martwej Irene doprowadzała do obłędu. Jeśli jedynym celem Jego życia, miała być ochrona Jej, zamierzał walczyć o nie z najpodlejszymi z demonów. Twój głos ponownie wyrywa go z zamyślenia, a on sam kręci lekko głową, na krótką chwilę przykładając blade palce do skroni. Odkąd stanęliście dziś naprzeciw siebie niemalże zapomniał o pulsującym bólu głowy, który towarzyszył mu niemal każdego dnia. Upiorne wizje, zastępujące coraz bardziej mgliste obrazy z jego przeszłości, które poczęły wślizgiwać się do jego umysłu za czasów nastoletnich stawały się z roku na rok coraz bardziej uciążliwe. To przez nie od tak dawna dręczyła go bezsenność. To przez nie sięgał po co raz to nowe, za każdym razem bardziej tajemnicze i, jak przypuszczał mniej bezpieczne specyfiki. Nie miał jednak wyboru. Bez nich niekiedy nie był już pewien, czy wspomnienie w Jego umyśle było prawdziwe, czy też może stało się jednym z wielu wytworów Jego zszarganej wyobraźni. Nigdy Ci tego nie powiedział, ale jedynie chwile spędzone z Tobą były tymi, które od pozostałych obrazów mógł odróżnić bez najmniejszego nawet trudu. Świeciły wewnątrz Jego umysłu owym specyficznym blaskiem. Może to między innymi dlatego brak Twej obecności coraz częściej popychał go w objęcia mroku. Klątwa, którą byliście obarczeni sprawiała, iż każdy dzień u Twego boku mógł się okazać Jego ostatnim, jasność, która spływała na pogrążone we mgle zakamarki Jego umysłu, gdy byłaś obok, pozwalała Mu zdać sobie sprawę, iż wciąż żyje. Byłaś pierwszym oddechem, zaczerpniętym po morderczej walce z tonią głębokiego jeziora. On mógł siebie zniszczyć, tylko zaś Ty mogłaś go ocalić. Nim tak się jednak stać miało, On zamierzał ocalić Ciebie.
- Nikogo nie będziesz zabijać. Nie pozwolę Ci na to. Nigdy byś sobie tego nie wybaczyła. W przeciwieństwie do mnie...
Rzuca jedynie, wyjmując z Twej dłoni kryształowe naczynia i wybierając jedną z butelek, napełnia je tak znanym Wam obojgu trunkiem.
- Nim jednak poleje się krew, chcę abyś wiedziała, iż nie spędziłem tych wszystkich lat bezczynnie. Spędziłem wiele czasu wśród wampirów, szamanów, studiując księgi, podróżując. Wiesz, iż Cię obserwowałem i masz również zapewne świadomość, iż nie spotkaliśmy się dziś przypadkowo. Nie wiesz jednak czegoś znacznie ważniejszego. Widzisz...wybrałem dzisiejszy wieczór, bo wreszcie mogę powiedzieć...chyba wiem, jak odczynić klątwę.
Mówi cicho, ni to do Ciebie, ni do siebie, zajmując miejsce na jednym z foteli, aby zaraz potem, nie unosząc nawet wzroku schwycić Twoją dłoń. Nie musi patrzeć, nigdy nie musiał. Zawsze podświadomie wiedział, gdzie się znajdujesz. Jakby łączyło Was jakieś dziwne przyciąganie. Przyciąganie, któremu nie zamierzał się opierać.
- Zanim jednak wszystko Ci wyjaśnię, poświęć mi tą jedną noc. Zapomnijmy na chwilę o widmie śmierci. Pozwól mi nacieszyć się Twoją obecnością. Opowiadaj. Pozwól mi słuchać...
Rzuca, delikatnie pociągając Cię, skłaniając tym samym, abyś zajęła miejsce na jednym z jego kolan. Oczywiście wie, co działo się z Tobą przez te wszystkie lata. Zna każdą książkę, którą przeczytałaś i pamięta każde zamówienie, które złożyłaś w kawiarni. Z reguły nie lubi rozmawiać o błahych sprawach, ale tym razem chce poznać je wszystkie od nowa. Chce usłyszeć o nich od Ciebie. Zawsze przecież uwielbiał Cię słuchać.
Irene Avery
Ministerstwo Magii
Irene Avery

Salon Empty Re: Salon

Wto Lis 06, 2018 11:11 pm
Gdybyście znajdowali się w jakimkolwiek innym miejscu na świecie Irene pewnie nie usiedziałaby na miejscu. Już dawno zrobiłoby jej się niewygodnie, już dawno zaczęłaby gryźć i miotać się jak oszalała pawianica po zbyt małej klatce. Spędzanie czasu z ludźmi było dokładnie wykalkulowanym działaniem, uzależnionym od potrzeby chwili bądź długoterminowych planów. Utrapieniem, nigdy przyjemnością. Nawet jeśli doskonaliła się w zgrywaniu urzeczonej towarzystwem było to niczym innym jak kwintesencją tej sztuki magii w której próbowała osiągnąć mistrzostwo. Gdyby to był ktokolwiek inny nie Ty, jakiekolwiek inne miejsce na ziemi, choćby najpiękniejsze i wyjątkowe - nie byłoby jej tutaj. Opuściłaby przestrzeń w ułamku sekundy deportując się gdzieś daleko w stronę zimnych szkockich klifów, których pejzaż niczym hipnotyzujący obraz jako jedyny koił wrzące w brzuchu nerwy. I myśli, wraz z falami odpływu, odciągając od potrzeby autodestrukcji.
Dziś stała jednak, z niedowierzaniem obserwując miękkość Twoich ruchów. Nic jej nie umyka, te gest muśnięcia palcami skroni. Zna go przecież dobrze, rejestruje, chowa do odpowiedniej przegrody w kartotekach pamięci. Tyle lat od kiedy widziała Cię po raz ostatni, a Ty - choć zmieniłeś się zupełnie - zdaje się, nie zmieniłeś wcale. Wciąż masz w sobie grację, której nie dowierza, mimo, że widzi ją na własne oczy. Mięsień Twojej żuchwy zaciska się na wspomnienie zbrukania własnych dłoni krwią, tak jak wtedy, wiele lat temu, gdy w zaciszu szkolnych murów przyznała Ci się jak zamierza skaleczyć jedną z uczennic. Nigdy nie mówiła, ze robi to z polecenia ojca, ale czy musiała? Zawsze przecież widziałeś więcej. Co gorsza, z czasem sama nie umiała odróżnić granicy między tym, co kazał Avery, a tym co ona sama chciała uczynić. Umiłowanie krzywdy rosło w niej wprost proporcjonalnie do świadomości wielkiej krzywdy, która was dotknęła wraz z dniem wypowiedzenia przekleństwa. Świadomości jak wiele traci tracąc Ciebie. I co gorsza, sam fakt utraty Ciebie złamał w niej coś na zawsze. Wciąż chciałbyś ją ratować, warto jednak się zastanowić, czy jest jeszcze co.
Porusza lekko głową, czując skurcz mięśnia w karku. Dawno nikt jej niczego tak wprost nie zabraniał. "Nie będziesz". Chwyta chciwie szklankę i rusza niespokojnym krokiem w poprzek salonu upijając kilka łyków. Zatrzymuje się tylko na chwilę, gdy przyznajesz, że chyba wiesz jak odczynić klątwę, zaraz jednak maszeruje dalej, choć znacznie spokojniejszym krokiem. Gruby dywan tłumi stuknięcia obcasów, ale i tam gdzie go nie ma dźwięki zdają się być dziwnie głuche. Tu też coś kombinowała z rzeczywistością?
- Abaddon. - już chyba zawsze będzie reagować jak rażona prądem śnięta ryba na ten Twoich palców dotyk. Choć czasem, nie często, przyrzekam, pozwala sobie pomyśleć, że nadejdzie dzień, kiedy wasze wzajemne towarzystwo będzie czymś normalnym, zupełnie powszednim. Czy marzyło jej się normalne życie? Może kiedyś, dawno temu. Teraz chciałaby tylko świętego spokoju.
Opuszką kciuka muska Twoje kłykcie nie próbując ukryć czułości w spojrzeniu, którym przygląda się Twojej postaci. Pozwala sobie na to jedynie dlatego, że nie patrzysz. Dziwnym zrządzeniem losu nie jest w stanie wyłuskać z siebie odpowiedniej ekspresji kiedy lustrujesz ją tymi błękitnymi reflektorami oczu.- Moje życie... - zaczyna z trudem, jakby coś odbierało jej oddech w płucach. Milczy znów przeciągłą chwilę i choć gestem zapraszasz do bliskości, uparcie stoi ponad Twoim ramieniem, trzymając jedynie bukiet Twoich palców- Nie było w nim nic dobrego. Od bardzo, bardzo dawna. Nie umiem snuć pięknych opowieści. - cień chrypy pojawia się w tym zdaniu, jakby głos poddał się szkaradnej kalekiej emocji usiłującej w swojej deformacji zobrazować formę dziwnego żalu- Nigdy nie umiałam.
Abaddon Rosier
Ministerstwo Magii
Abaddon Rosier

Salon Empty Re: Salon

Wto Lis 13, 2018 11:48 pm
- Cholernie się mylisz, Irene...
Mówi cicho, przywołując na usta niemal niezauważalny uśmiech, w którym to, co nie zdarza się niemal nigdy, pobrzmiewa nuta realnej radości. Radości, która tak tłumiona przez ogrom innych, zgoła odrębnych uczuć, które towarzyszą mu zazwyczaj, przynosi mu właśnie znajdująca się tuż obok kobieta.
- Bo widzisz, w przeciwieństwie do tego, co Ci się wydaje, ja tylko Ciebie zawsze chciałem słuchać.
Dodaje, przesuwając kciukiem po grzbiecie Twej dłoni, która zdaje się tak idealnie pasować do Jego własnej. Nie zmusza Cię jednak do niczego. Wiesz przecież. Masz świadomość, iż nigdy nie uczyniłby niczego wbrew Tobie. Za czasów szkolnych tak wielu osobom wydawało się, iż ma nad Tobą władzę. Władzę nienaturalną, niemoralną i zdecydowanie wykraczającą poza granice prawa. Przypuszczali, że, aby uczynić Cię całkowicie posłuszną posłużył się magią, którą przecież, choć zajęcia szkolne zdawały się nie zajmować wysokiej pozycji w Jego hierarchii wartości, już wtedy, jako nastolatek, władał z wrodzoną sobie łatwością. Ogromna większość tej magii nie służyła jednak dobru w stopniu, w której życzyli by sobie tego przede wszystkim nauczyciele. Oni również przypuszczali, iż pozbawił wolności nie tylko Twoje ciało, ale i umysł. Sugerowali mu to wielokrotnie, jednak żadnemu z nich nie udało się winy owej dowieść. Nie udało się, gdyż tą z win akurat nie był obarczony. Nigdy jednak nie zadał sobie wystarczająco wiele trudu, aby z błędu ich wyprowadzić. Im więcej uwagi skupiali na nim, tym bezpieczniejsze były Twoje sekrety. To zaś Ciebie chciał zaś przecież chronić, już wtedy, ponad wszystko i wbrew wszystkim. Cisza między Wami nie jest niczym uciążliwym, nigdy nie była ani problematyczna, ani niezręczna. Nie potrzebowaliście słów, aby chłonąć siebie nawzajem. Aby swoją obecnością przynosić ukojenie i spokój. Nie wie, gdzie by skończył, gdybyś wtedy nie stanęła wtedy na Jego drodze. A może właśnie wie to za dobrze...Może dlatego tak bardzo świadom jest tego, że, wbrew klątwie i wszelkiemu złu, które Was spotkało, tak naprawdę uratowałaś mu życie. Uratowałaś je tamtego dnia i czyniłaś to każdego kolejnego, przez te wszystkie lata. Nawet, jeśli nie mógł mieć Cię przy sobie.
- Skoro już zgodziliśmy się, iż w tym temacie nie dojdziemy do porozumienia...
Dodaje, o wiele ciszej, opróżniając trzymane w dłoni szklane naczynie i podnosząc się z fotela, odkłada je na stojący nieopodal stolik. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, dlaczego nie zdecydowałaś się przyjąć Jego propozycji. Dlaczego przez cały ten czas górowałaś nad Jego ramieniem. Oboje wiecie jednak, iż chwila ta nie może trwać wiecznie. Nie teraz, kiedy znów należałaś do Niego, choć było to coś o wiele istotniejszego, niż sama kwestia posiadania. Delikatnie unosi Twoją brodę, skłaniając Cię do tego, abyś spojrzała mu w oczy. Nigdy nie robiłaś tego z własnej woli. Zupełnie niesłusznie. Jeszcze przez chwilę pozwala sobie na lustrowanie Twoich tęczówek, aby w pokręcić lekko głową. Niezależnie od miejsc, w których bywałaś przez te wszystkie lata, wszystkie były niewłaściwe. Wie to z prostej przyczyny. Nie byłaś bowiem u Jego boku. Jeśli zaś fakt ten miał sprowadzić na Was wszelkie nieszczęścia owego świata - niech otwierają się bramy piekieł. On bowiem nie zamierzał z Ciebie zrezygnować.
- ...co Pani na to, Panno Avery, abyśmy wspólnie wysnuli taką, o której mówić będą wszyscy?
Rzuca, nie pozwalając Ci jednak odpowiedzieć, miast tego, zamykając Twoje usta w jakże wyczekiwanym pocałunku. Pocałunku, który zmienić ma wszystko.
Sponsored content

Salon Empty Re: Salon

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach