- Abel Attaway
Abel Attaway
Pią Paź 06, 2017 2:26 am
Karta postaci
Imię i nazwisko:
Abel Attaway.
Data urodzenia:
19.12.1955 r.
Znak zodiaku:
Strzelec
Imiona i nazwiska rodziców:
Benjamin Attaway krwi mieszanej, bardziej mugolskiej niż czarodziejskiej i Melusine Travers również krwi mieszanej, choć więcej w niej było czystości niż w jej mężu.
Krew:
Półkrwi, dość mocna mieszanka.
Miejsce zamieszkania:
Obecnie wynajmuje niewielkie mieszkanie na ulicy Pokątnej by mieć blisko do pracy.
Status majątkowy: Nie jest zbyt bogaty, jego rodzina zresztą zawsze utrzymywała się na dość stabilnym, choć nie zawsze satysfakcjonującym poziomie. Zarabia godziwie w Banku Gringotta, mimo że nie są to jakieś kokosy. Oszczędza pieniądze by móc w przyszłości otworzyć własny lokal.
Wykształcenie:
Skończony Hogwart, był w Slytherinie. Potem niemal od razu poszedł do Banku Gringotta, choć chwilę podróżował i "wkradał" się tam, gdzie widział, że trwały jakieś wykopaliska i próby dostania się do ukrytych magicznie miejsc, takich jak krypty czy sekretne pokoje. Udało mu się przejść przez szkolenie u goblinów, gdy już jego tyłek na stałe zagościł w czarodziejskim banku.
Miejsce pracy/wyuczony zawód:
Bank Gringotta, pomaga goblinom, głównie zajmuje się sprawdzaniem skrytek i łamaniem klątw, ale nieraz robi za ochroniarza i zaprowadza ludzi do ich skarbców.
Cechy wyglądu
Wzrost:
179 cm.
Waga:
70,5 kg.
Kolor włosów:
Ciemny brąz, w lecie nawet niektóre kosmyki stają się nieco jaśniejsze, wodzące na myśl zgaszony blond.
Kolor oczu:
Szare, idące delikatnie w jasny niebieski.
Budowa ciała i postura:
Raczej przeciętnej budowy, jego waga ma tendencję do wahania się, więc raz wygląda na szczupłego, a raz wiać te nadprogramowe kilogramy. Prostuje się, ale nie aż tak przesadnie. Statystyczny Attaway.
Znaki szczególne:
Nieraz zakłada okulary, jak czuje że jest zmęczony, zdarza mu się je zaczarowywać by sprawiał wrażenie skupionego, a w tym czasie może sobie uciąć drzemkę. Oprócz tego ma całkiem duże stopy, o dziwo zadbane dłonie i panuje nad sobą mimiką i odruchami. Przynajmniej do czasu.
Preferowany ubiór:
Do pracy ubiera się elegancko, w sposób przemyślany, dba nawet o fryzurę. Poza nią preferuje raczej luźniejsze ubrania i szaty, całkiem dobrze się czuje w sportowych strojach.
Umagicznienie
Specyfikacja różdżki:
Wawrzyn, sierść wilkołaka, 11 cali, dość sztywna.
Bogin:
Jest całkiem banalny. Zwyczajny, nawet tak ośmielę się stwierdzić. Z ukrycia wyłania się inferius mojego brata w stanie mocnego rozkładu. Odpadają od niego tkanki, oczy zdają się wypływać przy każdym niemrawym ruchu. Zastygam i nie jestem w stanie nic zrobić.
Kompletnie nic.
Amortencja:
Ten eliksir zawsze był dla mnie podejrzany, bardzo niebezpieczny, ale i dziwnie fascynujący. Miłość zamknięta w malej buteleczce, której zapach może doprowadzać do szaleństwa. Im dłużej się ten eliksir trzymało tym był mocniejszy; zupełnie jak alkohol, choć Amortencja sprawiała więcej szkód.
Raz powąchałem i mało brakowało a bym skosztował - wszystko przez tę mieszankę. Owsianka mojej mamy, świeża farba, dym, Graham Thomas i ocean... wszystkie słabości zgromadzone w czymś tak małym i zwodniczym. Czy najsilniejsza miłość na świecie smakuje tak samo jak pachnie?
Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiem.
Widok z Ain Eingarp:
Miałem niecałe siedem lat, gdy w domu pojawił się on. To małe zawiniątko z oczami, które przypominały moje, było częścią rodziny Attaway. Częścią mojej rodziny. Wiecie, dla takiego smarkacza, którym wówczas byłem, największym problemem były roztrzaskane kolana i siniaki na rękach uzyskane przez wszystkie fantastyczne przygody, które miały miejsce podczas spotkań z resztą chłopaków z miasta. Nie obchodził mnie ten nowy ktoś, ten niby błogosławiony podarunek od jakiejś niewidzialnej istoty, bo wolałem kiedy byliśmy sami – ja, moja mama i mój tata. Czasami byli źli, że wracałem w takim stanie, ale wiedziałem, że mnie kochają i że oni również wiedzą o moich uczuciach. Bywały przecież dni, kiedy milcząco do nich przychodziłem pozwalając się im traktować jakbym nadal miał cztery latka. To mi bardzo odpowiadało, gdy miałem te sześć lat z kawałkiem, ale kiedy ujrzałem to małe dziecko, dziecko które miało być moim bratem...
- Przywitaj się z braciszkiem, Abel – powiedziała cicho, zmęczona, ale i szczęśliwa mama, spoglądając na mnie tymi cudownymi, lśniącymi oczami, które wodziły na myśl światło księżyca. Była taka piękna ta moja mama, taka ciepła i wspaniała, uosobienie anioła, który uciekł z nieba. Nawet wtedy to doceniałem.
- Nie chcę. Nie chcę go – powiedziałem drżącym ze zdenerwowania głosem i pociągając małym lekko zadartym nosem, zacisnąłem małe piąstki w pięści. Chciałem, żeby zniknął, żeby nie zakłócał mojego raju i nie sprawiał, że moja mama robiła się taka słaba i blada. To wszystko przez niego, byłem tego pewien. Pamiętam tamte spojrzenie jakie mi posłał, jak potem się rozpłakał – zapewne na widok mojej skrzywionej, oskarżycielskiej twarzy i oczu pełnych gniewu. Pamiętam również reakcję mamy, jak tylko uśmiechnęła się do mnie smutno, jak przytuliła do siebie to rozwydrzone dziecko by je uspokoić i jak tata kazał mi iść do swojego pokoju. I pamiętam jak uciekłem na górę trzaskając drzwiami i uderzając tymi piąstkami w poduszkę w którą potem krzyczałem. Z poczucia bezsilności, bezradności i wściekłości na mojego małego brata, a przede wszystkim, co zrozumiałem dopiero po czasie, na siebie, że sprawiłem mojej mamie przykrość.
Mijał czas a ja nie zmieniałem zbytnio stosunku do mojego brata, który z każdym dniem rósł jak na drożdżach. Przyglądałem się mu biernie, czasem dokuczałem, ale tylko wtedy gdy moja mama nie patrzyła. Co jednak z moim ojcem, spytacie. Czy robiło to na mnie wrażenie? Jego często nie było, chwytał się każdej roboty byleby zapewnić nam w miarę stateczny byt, bo jednak jego kwalifikacje nie były za wielkie, a moja mama nie mogła pracować - przecież ktoś musiał się nami zająć. Pamiętam jednak, że czasem pisała do różnych gazet artykuły, tworzyła zabawne ruszające się dzieła za pomocą swojej różdżki by urozmaicić zabawy mi i Arthurowi i jakoś nam to życie mijało, chociaż młodszy brat nieraz doprowadzał mnie do szału. Pewnego dnia jednak przesadził. To było po wycieczce na ulicę Pokątną, gdzie zabrali nas rodzice byśmy mogli zobaczyć jak wygląda ten inny świat, świat do którego również przynależeliśmy jak oni. Doskonale zapamiętałem zapach tamtych ciastek z małego sklepiku na rogu, barwy różnorakich zwierząt patrzących na mnie zza szyby i niezwykłe natężenie dźwięków atakujących z każdej strony. Moja mama wtedy tak rozczulająco się uśmiechała, kiedy ojciec obejmował ją łagodnie ramieniem, trzymając mojego brata za rękę. Nawet starałem się być miły dla Arthura byleby tylko nie zepsuć im tej magicznej chwili. I wszystko było dobrze, dopóki nie wróciliśmy do domu a jemu nie odbiło. Bardzo spodobała mu się jedna ze sów, ale rodziców nie było na nią stać, więc kupili mu jej pluszową wersję, mama nawet sprawiła, że co jakiś czas hukała jak prawdziwa, ale ten przebiegły dzieciak szybko pojął, że to nie jest to, czego on chciał, więc zaczął dzielić się z nami swoim niezadowoleniem. Dosadnie. Rodzice starali się go uspokoić, mama nawet zaczęła mu kojąco śpiewać, ale on nie przestawał, wciąż krzyczał i krzyczał. Dziesięcioletni ja nie wytrzymał, pamiętam jak wbijałem swoje palce w przykrótkie spodnie, czując czystą nienawiść do Arthura, jak bardzo chciałem, żeby tego pożałował, nawet jeśli nie rozumiał tego, co robi. Spojrzałem więc na to, bogu winne, pluszowe zwierzątko i wyobraziłem sobie, że jest moim małym bratem i że w końcu, nie mogąc wytrzymać, wybucha od tego całego krzyku. Parę sekund później po sowie zostały jedynie fragmenty, a Arthur się uspokoił, patrząc na mnie tymi zapłakanymi szarymi oczami. Uciekłem do pokoju, nie chcąc bardziej narażać się rodzicom i myśląc o tym pluszaku. Jego zrobiło mi się najbardziej szkoda.
Co więc widzę w zwierciadle Ain Eingarp? Zboczyłem trochę z tematu, prawda? Ale to, co wtedy się stało, te drobne incydenty były ważne, bo to one przyczyniły się do tego, co widzę w zaczarowanym lustrze. A widzę Arthura, tego niegdyś rozwydrzonego dzieciaka, mojego brata, który jest cały i stoi obok mnie. Wyglądamy niemal identycznie, jeśli nie licząc drobnych różnic: moje włosy są jaśniejsze, szczęka bardziej zarysowana, jestem też wyższy. No i oczy. Jemu bliżej do tych ojcowskich, mi zaś do matki, choć jest w nich coś wodzącego na myśl czysty, nietknięty ręką człowieka ocean. Szturchamy siebie i przez to przez chwilę zapominam by przyjrzeć się lepiej tłu. Wiecie, to jest niesamowite, kiedy doświadcza się tego, o czym kiedyś się zaledwie słyszało. Ale w końcu widzę w oddali nierzeczywistego obrazu rodziców. Szczęśliwych, spokojnych. Żywych. Zanim obraz zdążył się zmienić, zapewne pragnąc odsłonić mi więcej niespełnionych marzeń, które błądziły pod moją piersią, odwracam się od zwierciadła pospiesznie i dumnie. Zaciskam dłonie w pięści, oddycham szybciej niż zwykle i pozwalam by szarość, obojętność otuliła mnie. Jak zawsze.
Zwierzę totemiczne:
Smok.
Przeszłość i przyszłość
Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności:
Historia magii nigdy nie była mi straszna, wręcz przeciwnie, z dziwnym i nietypowym dla moich rówieśników zainteresowaniem słuchałem o tych wszystkich buntach goblinów, krwiożerczych nagonkach wampirów na czarodziejów za to, że nie byli mile widziani w Ministerstwie Magii, o budowaniu nietypowych budowli, które teraz zostały zapomniane przez wszystkich. Śniłem niekiedy o artefaktach o których tak niespiesznie opowiadał profesor Binns, o tym z jaką lekkością mogli je tworzyć czarodzieje z poprzednich wieków. Pożądałem tych tajemnic. Pożądałem ich tak, że wylądowałem w Banku Gringotta.
Byłem i nadal jestem dobry w zaklęciach, a obrona przed czarną magią jest moim chlebem poprzednim, choć nie wszystkie działy mnie pochłaniają. Przede wszystkim skupiam się na klątwach i rytuałach, a także obronie i łamaniu zaklęć. Siedzę jednak sporo w szarości, nawet jeśli ciemniejsza odmiana magii również kusi.
Transmutacja jest ciekawa, choć byłem w niej przeciętny w Hogwarcie. Profesor McGonagall nie zatrzymywała na mnie dłużej swojego spojrzenia z powodu mych umiejętności.
Starożytne runy, numerologia? Byłem w tym niezły, nie wybitny, ale naprawdę niezły, zresztą teraz wiem, że świat liczb i run towarzyszy nam na każdym kroku. Przy rozmowach z goblinami ta wiedza staje się wręcz niezbędna.
W piątej klasie zapisałem się na mugoloznawstwo, dla zabawy, ale okazało się to nie być zajmujące, nie tak jak się spodziewałem. Z opowieści ojca wyciągnąłem więcej informacji niż na zajęciach.
Z reszty nie wiem za wiele, gdzieś po głowie błąkają się podstawy dotyczące eliksirów, roślin czy zwierząt. Czytam jednak, jeśli wiem, że czegoś nie wiem, a jest mi to potrzebne. Wyjątkiem są pozycje o smokach, mam sporo tomiszczy, używanych, które zakupiłem w różnych miejscach; większość na Nokturnie. Jestem do tych zwierząt niesamowicie przywiązany, pewnie też z powodu rodziny i tego kim jestem, a właściwie jaki jestem.
Koncepcja gracza:
Abel powstał po obejrzeniu przeze mnie xxxHolic, gdzie zafascynowały mnie przedmioty przewijające się przez większość odcinków. Pomyślałam sobie wtedy, że super byłoby stworzyć kogoś, kto prowadziłby taki sklep pojawiający się nielicznym w wyjątkowych okolicznościach i siedział rozwalony w kimonie, czekając na klientów. Potem zmodyfikowałam ten pomysł, dodałam też to, że rzadko kto tworzy postać mającą styczność z Bankiem Gringotta. No i stworzyłam brata postaci martwej i przy okazji nieaktywnej. Bazowałam lekko na KP Arthura, by miało to ręce i nogi. Gdy forum się zaczęło rozwijać i tak dalej, dodałam mu umiejętność rozmawiania ze smokami. Chciałabym tę sprawę ze smokami rozwijać, sprawdzić może motyw czy praprapraprababka z Traversów rzeczywiście zamieniła smoka w człowieka i go poślubiła, zająć się też łamaniem klątw, może nawet i nauką, a także zobaczyć gdzie Abel wyląduje. Interesują mnie na nim eventy przede wszystkim związane z tajemnicą, historią, walkami, ale innymi również nie pogardzę. Kto wie, może zrealizuję pomysł na to by otworzył własny wyjątkowy lokal na Nokturnie z nietypowymi artefaktami?
- Przykładowy Post:
- Spowiedź Szarości, która nie żałuje:
- Następny, proszę!
Cichy, przypominający o dziwo dźwięk jaki wydaje drewno przy paleniu, głos wydobywający się zza chroniącej go kraty, wezwał mnie. Czy mogłem stwierdzić, że jestem gotowy by paść na kolana i przyznać się do wszystkich swoich grzechów? By zacząć błagać o wybaczenie, pozwalając wyrzutom sumienia błądzić po mojej czaszce i zabierać każdy kąt dla siebie? Odpowiedź jest dość prosta i banalna – oczywiście, że nie. Nie jestem tego typu człowiekiem i nigdy nie byłem, a to, że znalazłem się w tym miejscu, kiedy ta krótsza wskazówka wskazywała godzinę dwunastą po południu było czystym przypadkiem. Żeby było zabawniej, nie wierzyłem w przypadki, w los ani w przeznaczenie. Wiecie dlaczego tak teraz powiedziałem? Żeby dać wam wytłumaczenie, żebyście nie zaczęli szukać innych opcji, które mogłyby być mi nie na rękę. Bo widzicie, nie przepadam za pytaniami, skrzętnie od nich uciekam i gdy się odzywam, sam staram się nie dawać żadnego pytajnika jakbym wszystko tak naprawdę wiedział. Zapewne zostanę uznany za głupca, no bo przecież tak na dobrą sprawę dążenie do mądrości rozpoczyna się od przyznania do własnej niewiedzy i wyzbycia się pewności siebie. Niemniej zanim ta etykietka przylegnie na dobre do mojego ciała, muszę coś dopowiedzieć. Nie należę ani do tych, którzy nie wiedzą nawet o tym, że ich myślenie jest bardzo ograniczone i krzywdzące, ani do tych, którzy ruszyli drogą pełną cierni by zdobyć upragnioną mądrość godną samego Stworzyciela. Jestem pośrodku, tkwię w swoistym zawieszeniu otoczony przez szarość, która opiekuńczo obejmuje mnie rękoma i dodaje otuchy. Jestem biernym obserwatorem, podróżnikiem, który lawiruje między dwoma światami, pasywnym obywatelem mającym odrobinę więcej szczęścia niż przeciętny zjadacz chleba. Musicie jednak wiedzieć, że to nie oznacza tego, że moje życie jest beztroskie, galeony sypią się z nieba, a w domu czeka na mnie olśniewająca istota przygotowująca posiłek. Nie działa to też w drugą skrajną stronę – nie zauważyłem u siebie żadnych psychicznych i maniakalnych objawów, ojciec nie przychodził do mnie nocy by pokazać mi jak powinienem okazywać mu szacunek, moja matka nie dodawała eliksiru żywej śmierci do posiłku, a brat nie ćpał sproszkowanych odchodów bahanek. Można by pokusić się nawet o stwierdzenie, że byłem normalny. No przynajmniej częściowo, ponieważ jest coś, co jednak czyni mnie i część tego świata wyjątkowym.
Nie odzywam się. Przynajmniej z początku. Moje średniej wielkości ciało omija część siedzisk w kościele, kiedy zmierzam do konfesjonału, który majaczy na moim horyzoncie jak jedna z pętel na boisku Quidditcha. Jest zbudowany z ciemniejszego drewna i lśniący na tyle, że gdyby ktoś zapalił wszystkie światła, zapewne zacząłby się mienić jak rzeka w słońcu. Jestem już wystarczająco blisko małego domku do którego ponoć zagląda sam Najwyższy by wyczyścić twoją duszę, że mijam kobietę, która poprawiając fioletowy szalik na swej szyi i tkwiąc w swej prozaicznej uldze z powodu wyznania swoich przewinięć, posyła mi zdziwione spojrzenie niebieskich tęczówek. Właśnie w taki sposób nawiązuje połączenie z moimi szarymi, przypominającymi zastygłą, dotkniętą niebieszczem stal, oczami. Trwa ono krótko, jednak wystarczająco długo bym mógł dowiedzieć się, że czuje ona pod piersią swoje lżejsze serce. Przytłumione światło padające z pojedynczej lampy skacze na jej ciemnych włosach niczym płomień, kiedy odwraca się na pięcie i kieruje w stronę wyjścia. Spoglądam więc na konfesjonał przy którym właśnie się znalazłem, muskam palcami brązową czuprynę będącą dzisiaj w zupełnym nieładzie i w końcu pozwalam sobie na to by moje nogi zgięły się i ułożyły wygodnie na specjalnie przygotowanym schodku.
- Niech będzie pochwalony, Synu. Bóg niech będzie w Twoim sercu, abyś skruszony w duchu wyznał swoje grzechy – po raz kolejny przed oczami stanęło ognisko, które skojarzyło mi się z głosem tego mężczyzny. Nie byłem religijny, tak na dobrą sprawę miałem całkiem neutralne podejście do wiary i Tego, który wedle kościelnych wierzeń przyczynił się do powstania świata, ludzi i w tym mnie. Osobiście wolałem zawsze podkreślać to, że jestem wynikiem seksualnego zbliżenia się mojej matki i ojca. Więcej szczegółów nie było mi trzeba.
- Nigdy się nie spowiadałem. Zapewne robię to pierwszy i ostatni raz, nie zamierzam się tego wstydzić i ukrywać. Pokuty nie odprawiłem. Jednak proszę o wysłuchanie tego, co mam do powiedzenia. Myślę, że jeśli nie powiem tego teraz, nie powiem tego nigdy – poczułem jak moje mięśnie sztywnieją, zaś osoba, która znajdowała się po drugiej stronie i była całkowicie objęta mrokiem, lekko drgnęła pod wpływem moich słów. Zdradziło to skrzypienie krzesła.
- Dobrze, niechaj tak będzie. Wysłucham Cię, więc możesz mówić.
- Gdy miałefm 10 lat, sprawiłem, że zabawka moja brata wybuchła a to wszystko dlatego, że on był za głośno. Później już, kiedy znalazłem się w szkole, doprowadziłem małą Mirandę do łez na oczach wszystkich uczniów i to z powodu jej dziennika, który wpadł w moje ręce. W wieku 16 lat namówiłem kolegę żeby spróbował wspiąć się na niebezpieczne drzewo i przez to nie może do końca życia używać swojej prawej ręki. W maju tego samego roku wymknąłem się ze szkoły na koncert rockowy, gdzie paliłem, piłem, robiłem nieprzyzwoite rzeczy z pełną świadomością tego, że mogę zostać wyrzucony, jeśli mnie ktoś przyłapie na gorącym uczynku. Oczywiście popełniłem też wiele innych grzechów, które potem chciałem zrekompensować za pomocą mojej pracy i wydaje mi się, że szło mi to całkiem sprawnie i że rachunek się wyrównał. To się jednak zmieniło.
- Dlaczego? – kapłan zadał pytanie po dłuższej chwili milczenia, a w jego tonie próżno było mi doszukiwać się gniewu, zrezygnowania czy niedowierzania. Był całkowicie prosty i jasny. Zapewne jego kolorem mógłby być jeden z najjaśniejszych odcieni żółci, który był na dobrej drodze by stać się bielą. Nie lubię pytań. Nie chciałem na nie odpowiadać ani rozważać w jakikolwiek sposób. Czułem jednak teraz taką potrzebę, zwłaszcza, że przecież to było częścią mojej spowiedzi.
- Bo pozwoliłem na to, żeby mój młodszy brat zginął. 28 marca 1978 roku poniósł on w absurdalny sposób śmierć a mnie wtedy nie było. Nigdy go nie przeprosiłem za wybuch tamtej zabawki, nie sprawiłem, że stał się dumny z tego kim był i biernie przyglądałem się jak trzyma się na uboczu. Zapewne w szkole był taki sam i nie miał z tego powodu żadnych przyjaciół. Mimo, że nie chciałem by stał się taki sam jak ja, wyszło na odwrót. I nie jestem w stanie spłacić tego długu, który się pojawił. Niedługo minie miesiąc i nie potrafię myśleć o niczym innym. To wszystko, więcej grzechów nie pamiętam. – I pamiętać nie chcę. Najgorsze jest jednak to, że nie żałuję. Jestem obojętny, choć żółć zdążyła podejść mi do gardła. Dalszych słów niemagicznego księdza już nie słuchałem, pogrążając się w swej małej zadumie.
Oto ja. Abel Attaway. Czarodziej, którego kolor magii był od zawsze szary.
Nie powitam was jednak w piekle.
Ani tym bardziej w niebie.
- Daphne Fawley
Re: Abel Attaway
Pon Sty 28, 2019 1:21 pm
Witaj na Magicznej Kołysance!
Twoja karta została właśnie zaakceptowana. Dobra robota! Poniżej wrzucam ci listę przydatnych linków oraz przydzielone twojej postaci atuty i słabości.
- Kliknij aby rozwinąć listę przydatnych linków:
Bardzo dobra karta; wszystko odpowiednio opisane. Strasznie spodobał mi się koncept umieszczenia postaci w szarości, z której gładko może przejść zarówno w biel, jak i w czerń.
Poprzednia charakterystyka otrzymała 20 fasolek, w związku z tym nie przyznaję ich już więcej. <; Pozwoliłam sobie dopisać znak zodiaku Abla.
Na podstawie karty przydzielam ci 5 atutów i 2 słabość. Miłej gry!
Atuty
Runo, przybywaj - pozwala na szybsze przyswajanie sobie wiedzy z zakresu Starożytnych Run. Posiadając ten atut, jest jasne, że postać posiada o nich podstawową wiedzę.
Zimna krew - w sytuacjach stresowych postać nie traci głowy. Czy to szalejące nad głową Avady, czy (co gorsza) złamany paznokieć, umie zachować trzeźwe myślenie i sensownie podejść do problemu.
Wyciągnę różdżkę zanim policzysz do pięciu - postać jest dobra w zaklęciach, błyskawicznie wyrecytuje zasady jakimi rządzą się pojedynki i nie boi się wciągnąć w wir walki. Warto zaznaczyć, że preferuje ona czarodziejskie sposoby rozwiązywania swoich spraw.
Czy to człowiek czy też zjawa? - postać ma do czynienia ze starymi technikami magicznymi, rytualnymi, które są związane przede wszystkim z czarną magią. Zajmujesz się voodoo? Ćwiczysz na zwłokach? Przeprowadzasz rytuały na bazie czyjeś krwi? Z pewnością przyciągniesz niejedno spojrzenie.
Where are my dragons? - jest coś takiego w postaci, co pomaga jej nawiązać szczególną więź ze smokami. Może posiadać zoolingwistyczne predyspozycje, może mieć dryg do opieki nad tymi fantastycznymi zwierzętami, może też, przy odrobienie szczęścia, bezpiecznie przejść obok ich leża.
Słabości
Mrok serca - postać czuje wewnętrzny pociąg do ciemnej strony. Jej potęga kusi go i wabi, tak że niemal nie sposób jej nie ulec, a wszelkie próby opierania się będą o wiele trudniejsze niż w przypadku innych postaci.
Och, no nie mogę się oprzeć - jest coś, co wyjątkowo osłabia wolę postaci. Być może ma nadmierny pociąg do czekolady albo zaprzeda duszę za najświeższe ploteczki? Jeśli się użyje jej słabostki jako argumentu, łatwiej ją przekonać, dużo łatwiej niż rzeczą, którą po prostu lubi. Taki drobny, niewinny nałóg, któremu nie można się oprzeć.
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|