Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Izba Przyjęć Empty Izba Przyjęć

Pon Sie 28, 2017 6:12 pm
Znajdują się tutaj cztery łóżka, które są ładnie posłane i czekają tylko na nowych pacjentów. Przy każdym z łóżek znajduje się szafeczka na której można położyć wszystkie swoje cenne rzeczy, albo jedzenie. Przy ścianie znajduje się parawan zza którym można się przebrać. W sali znajduje się jedna łazienka.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Pon Sie 28, 2017 6:14 pm
/po Boginie i Burkesie

Całkowicie stracił nad sobą panowanie. Nienawiść jaką odczuwał wobec Jeromego Flinta kwitła z dnia na dzień od kiedy ten postanowił podnieść rękę na Alyssę Meadowes kilka lat temu. I choć przepychanki, a także słowne potyczki były charakterystyczne dla relacji obu rodzin od zawsze, tak teraz zamieniły się w najczystszą formę wrogości.
Nic więc dziwnego, że gdy tylko blondyn pojawił się w zasięgu wzroku pijanego, wręcz cuchnącego alkoholem Greybacka, to spotkanie skończyło się spektakularną bójką. Choć niebo zaszyło się czernią, nie było jeszcze aż tak późno, a co za tym idzie – ulice Nokturnu tętniły życiem. Ciężko stwierdzić, który z mężczyzn był prowokatorem całej tej sytuacji, bo wystarczył krótki kontakt wzrokowy, by w powietrzu poleciały najbardziej paskudne obelgi. I choć Alec był w towarzystwie jednej z jego panienek, to uwieszająca się na jego ramieniu czarnowłosa, odważnie ubrana Kendra nie miała mieć na niego żadnego wpływu. Stanowczym ruchem ramienia wyrwał się z jej uścisku, wściekle wycierając usta prawą dłonią, a potem tak po prostu rzucił się na Flinta z pięściami. Mimo, że uderzał trafnie i z całej siły to popełnił błąd w ocenie możliwości Jeroma, który najwyraźniej nie był w aż tak złym stanie jak Allectus.
Nie trwało długo nim Flint zaczął odpłacać się i to z nawiązką, waląc Aleca po całej twarzy. Zbiegli gapowicze stanęli wokół mężczyzn w kółeczku, dzieląc się na wyraźne grupki. Niektórzy obstawiali, jeszcze inni dopingowali, trzeci próbowali załagodzić atmosferę, czwarci byli chętni dołączyć do bójki, wszczynając spory z innymi gapowiczami, a jeszcze inni ze znudzeniem komentowali, twierdząc, że mężczyźni „wpadli w amok”. Lejąca się krew jedynie pobudzała Allectusa do walki. W pewnym momencie nawet zapomniał, o co dokładnie się bili. Wiedział jedynie, że pięści Flinta na jego twarzy niosły mu uczucie ulgi, z kolei ciosy, które on zadawał przeciwnikowi – pomagały dać upust nagromadzonych emocji. Nie zauważył jednak jednej maleńkiej rzeczy. I gdy usłyszał pisk Kendry, było na to zdecydowanie za późno… Potem tylko poczuł, jak coś ostrego wbija mu się pod żebrem, a w ustach wytworzył się metaliczny posmak. Splunął na twarz kolegi, którego twarz zrobiła się czerwona. Wtedy zrozumiał, co się stało...
(…)
Zdecydowanie nie chciał się udawać do Munga, ale ta piekielna dziewczyna się po prostu uparła. Przyłożyła mu coś w miejsce krwawiącej rany, a potem nakłoniła dwóch osiłków, by pomogli jej go zaprowadzić do szpitala. Nie wiedział dlaczego, ale w tym momencie totalnie stracił zainteresowanie tą dziewczyną. Jeszcze niedawno ponętna i pociągająca Kendra, teraz wydała mu się męcząca i wulgarna. Nie miał już nawet chęci dobierać się do jej majtek, a jedyne czego pragnął to wrócić do swoich czterech ścian i zasnąć. W samotności. A jednak, ona wciąż przytulała się do jego ramienia, a on co rusz odpychał ją od siebie szarpnięciem ramienia, co tylko kończyło się kolejną falą bólu, która przeszywała całe jego ciało. Z niezbyt zadowoloną, ba!, wściekłą miną, skrzywił się nieznacznie, wbijając spojrzenie w sufit. Choć eliksir, który mu podano powoli zaczął działać, to jednak nie zdążono go jeszcze opatrzyć, dlatego z tą całą krwią i obiciami wyglądał gorzej niż siedem nieszczęść, ledwo przypominając samego siebie.
Już nawet był skłonny tu zostać na noc, by tylko ta głupia dziewczyna dała mu święty spokój i przestała biadolić nad jego uchem. Jej obsceniczne ruchy przestały go pociągać, a najnormalniej w świecie irytować. Była żałosna.
Wyjdź
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Pon Sie 28, 2017 7:01 pm
|po B&B

Było już dosyć późno po oficjalnych godzinach odwiedzin, gdy echo jej cichych kroków odbiło się od ścian korytarza. Normalna, niepowiązana z Mungiem osoba zostałaby zapewne odesłana z kwitkiem jeszcze na szpitalnej portierni, jednakże Alyssa, jako stała pracownica, mogła nieco więcej. Na jej widok dyżurna pielęgniarka wywróciła tylko oczami, obdarzając ją mniej lub bardziej retorycznym pytaniem zadanym prawie że szeptem, by nie budzić powoli zasypiających pacjentów.
- Długi dzień, co?
I faktycznie, to była wyjątkowo długa i nużąca środa, o czym Alyssa nie omieszkała wspomnieć dosyć zmęczonym i równie cichym głosem, rozmawiając z Beth jeszcze przez minutę czy dwie, aby następnie udać się w kierunku sali, na której leżał jej przyjaciel. Kto by pomyślał, że w pracy mogło być aż tak niebezpiecznie. Nie radząc sobie do końca z napadem wściekłości u męża jednej z pacjentek, mężczyzna dostał wyjątkowo paskudną klątwą prosto w plecy, otrzymując także niezłe bęcki zadane buciorami i pięściami, w wyniku czego sam musiał znaleźć się pod opieką swoich kolegów i koleżanek. Oczywiście, wszczęto natychmiastowe postępowanie w sprawie agresora, jednakże nie zmieniało to faktu, iż uzdrowiciel sam potrzebował teraz pomocy magomedyków, aby jak najszybciej dojść do siebie.
I choć sama Aly nie miała praktycznie żadnych uprawnień do tego, by jakkolwiek go leczyć, zawsze mogła próbować to robić... W jej przypadku, cóż, dobrym słowem pocieszenia, uśmiechem i może także różowym pudełkiem z tektury pełnym leciutkich bezowych ciastek z serkiem mascarpone i świeżymi owocami. Co prawda, tych ostatnich nie zrobiła całkowicie sama, nie mając czasu na przygotowywanie bez, a zatem kupując je w cukierni niedaleko jej mieszkania i wyłącznie przyozdabiając malinami, jeżynami, borówkami i kremem... Ale liczyły się intencje, czyż nie? Najważniejszy był dla niej teraz sam gest, ponieważ naprawdę lubiła Tony'ego. Był najprawdopodobniej jednym z nielicznych prawdziwych mężczyzn, którzy zachowali się do tych czasów. Zdecydowanie warto było być przyjaciółką kogoś takiego.
Wchodząc do praktycznie pustej sali, w której na ten moment leżał tylko sam Anthony, uśmiechnęła się od ucha do ucha, prawie od razu zadając mu pytanie o samopoczucie oraz o to, czy nie mogła czegoś dla niego zrobić. I już... Już chciała wręczyć mu przygotowane przez siebie słodkości, które praktycznie cały dzień przeleżały w jednej z lodówek w laboratorium, kiedy to... Właśnie. Nie przeleżały, a dalej tam spoczywały. Najwyraźniej była już tak zmęczona, że mało co nie zapomniałaby zabrać swojej własnej głowy.
Szczerze przepraszając mężczyznę - Bogiem a prawdą, będącego chyba na dosyć niezłym haju przez wszystkie te środki przeciwbólowe, jakie musiał otrzymać - cofnęła się szybko, dosyć żwawym krokiem ruszając z powrotem do podziemi. Przy okazji kupiła też butelkę wody w automacie, doskonale wiedząc, jak bardzo chciało się pić podczas powolnego otrząsania się z prawie że narkotycznego stanu, po czym zabrała ciastka - jak i wszystko, co ostatecznie miała wziąć - udając się w drogę powrotną na oddział. Starała się być przy tym dosyć cicho, stawiając jednak na tyle głośne kroki, by te znowu odbijały się echem po już nie tak cichym korytarzu. Coś w atmosferze sprawiło, że Meadowes dostrzegła zmianę, jaka nastąpiła podczas jej nieobecności, ale była chyba zbyt zmęczona, by zwrócić na nią jakąś większą uwagę.
Po prostu weszła do pomieszczenia, kierując się od razu do łóżka po prawej stronie sali i nie rozglądając się zbytnio dookoła. Sądziła bowiem, że Tony nadal leżał tu całkowicie samotnie, a chwilowa cisza nie była wywołana wyłącznie znaczącym milczeniem coraz bardziej poirytowanej towarzyszki nowego pacjenta. Tak czy siak, Alyssa odstawiła różowe opakowanie na szafkę nocną, stawiając przy nim także dopiero co odkręconą - aby mężczyzna nie musiał zbytecznie męczyć się z zakrętką - butelkę lekko gazowanej wody mineralnej, pochylając się nad blondynem, by delikatnie pomóc mu z poduszką zrolowaną pod plecami.
- Przyniosłam ci bezy z owocami i kremem. - Powiedziała miękko, nie chcąc drażnić jego uszu zbyt głośnymi dźwiękami, po czym kontynuowała, nie spodziewając się raczej, że odpowie jej przez mocno obite i napuchnięte gardło. - Na ciasto z wiśniami musiałbyś zarobić kilka dodatkowych ciosów, ale już lepiej tego nie poprawiaj. - Wywróciła oczami, uśmiechając się do poszkodowanego i ostrożnie ściskając go za rękę. - Beth mówi, że ilość tych wszystkich siniaków była naprawdę imponująca, ale ja tam sądzę, że i tak nic nie może się równać z twoim upadkiem na grabie. Do tej pory nie mam pojęcia, skąd one się tam znalazły... I nadal, nawet przy tym twoim uroku skrzywdzonego mężczyzny, nie dam sobie wmówić, że ktoś pewnie zagrabiał plażę. Może jeszcze mało widziałam, ale nikt normalny nie chodzi z grabiami nad jezioro. Jestem pewna, że kryje się za tym jakaś głębsza historia, której jeszcze nie rozpracowaliśmy. - To mówiąc, puściła dłoń blondyna, prostując plecy i robiąc krok w kierunku okna, by lekko je uchylić, gdy usłyszała szmer i kobiece chrząknięcie dochodzące do niej zza pleców. Marszcząc brwi, obróciła się na pięcie, dostrzegając ciemnowłosą kobietę stojącą do niej bokiem i kogoś na łóżku, kogo częściowo zasłaniało dosyć pełne ciało brunetki. Nie poznała nowego pacjenta. Gdyby to zrobiła, najprawdopodobniej wcale by się nie odezwała, jednak widoczne - w przeciwieństwie do włosów czy twarzy - części ciała sprawiły, że spytała.
- Beth... Pielęgniarka jeszcze tu nie była? Może ją zawołać? Wieczorem bywa ciężko z opatrunkami, a u pani... - Zacięła się na moment, nie chcąc być zbyt wymowna ani kierować się stereotypami, choć nieznajoma zdecydowanie wyglądała tak, jakby opuściła słynne miejsce przyjemności na Nokturnie. - Pani przyjaciel raczej tego potrzebuje. Jeśli nie chce go pani opuszczać, chętnie pójdę po kogoś z personelu.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Pon Sie 28, 2017 7:43 pm
Poirytowanie, jakie czuł w stosunku do Kendry było chyba tysiąc bardziej intensywne niż te wobec Flinta. Wręcz nie mógł się patrzeć na jej odsłonięty, uciskany przez lateksowy stanik biust, który mu jawnie eksponowała, nachylając się nad nim, jakby był co najmniej ślepy. Obiecywała mu, że gdy tylko go wypuszczą to wynagrodzi mu całe cierpienie, a wtedy on całkowicie tracił chęć powrotu do domu. Już dawno przestał być miły, czy cierpliwy, a jawnie na nią warczał, przekrzywiając głowę w bok, by tylko uwolnić się spod ucisku jej piersi i zapachu duszących, tanich perfum. To właśnie wtedy skupił spojrzenie na młodym mężczyźnie, który leżał dwa łóżka dalej, zupełnie jakby obserwowanie współlokatora przynosiło mu ulgę, a także uwalniało go od męczącego towarzystwa Kendry.
Greyback zacisnął usta w cienką linijkę, powoli otwierając usta, z których wydobyło się jadowite: – daj mi wreszcie spokój. Ale nie dawała, bo najwyraźniej liczyła na coś więcej. Na coś, czego Alec nie chciał jej podarować. Po prostu klął, odtrącając jej rękę, którą – o zgrozo! – ta debilka zechciała dotykać jego świeżych ran. W wyniku całego tego zamieszania i wojny z brunetką początkowo nie zauważył wchodzącej do sali Alyssy. Dopiero, gdy usadowiła się na krześle i zaczęła opowiadać, coś jakby go zmroziło. Początkowo nie dotarło do niego, skąd zna ten miękki, roześmiany głos, ale wystarczyła chwila skupienia – nawet jak na jego zalany alkoholem umysł – by zrozumiał. Momentalnie oparł się łokciami o materac łóżka, co nie było najmądrzejszym posunięciem – w wyniku czego skrzywił się z bólu, a przed jego oczami pojawiły się mroczki, by lepiej sobie obejrzeć młodego mężczyznę i jego partnerkę. Nie dowierzał, a jego powieki niemal nie odmówiły współpracy, gdy szybko nimi mrugał w celu odgonienia przywidzeń. Ale to była JEGO Alyssa. I nawet olbrzymie cycki Kendry nie mogłyby mu zasłonić widoku na tę delikatną, rozpromienioną twarz. Alec jakby kompletnie stracił poczucie rzeczywistości. Początkowo chciał przekręcić głowę, kryjąc się ze swoją obecnością, ale wtedy dostrzegł splecione dłonie blondynki i tego drugiego pacjenta, a to chyba ugodziło w niego najbardziej. Momentalnie krew odpłynęła mu z twarzy, a przez ciało przeszło dziwne uczucie – jakby… jakby osuwał się w nicość. Choć wciąż czuł materac pod swoimi plecami, zapadał się w sobie. Alyssa Meadowes, jego była dziewczyna sobie kogoś znalazła? Momentalnie chłopak, który leżał łóżko obok, wiele stracił w jego oczach. Na pewno był łajdakiem. Chciał ją tylko wykorzystać, przecież to czuł. Znał się na takich bo przecież… sam taki był. Zacisnął mocniej zęby, gdy doszedł do niego sens jej słów. Bezy. Upiekła mu… bezy? Coś jakby… ugodziło go w samą pierś, ale z pewnością nie była to Kendra, która w tym samym momencie zdzieliła go po barku. Tamten ból był gorszy, bardziej przeszywający niż jakiekolwiek fizyczne męczarnie. Alyssowe bezy były tylko jego. Nie żadnego gościa, który chciał się dobrać Alyssie do majtek, ale jego. Jego – Aleca.
– Ej – odezwał się w końcu na głos, ale próbę kontaktu uniemożliwiła mu Alyssa i jej słowa skierowane wobec jego towarzyszki. Nie widziała. Nie poznała go. A on… nie mógł się z tym pogodził
– POWIEDZIAŁEM ŻEBYŚ SIĘ WYNOSIŁA – powiedział ostrym, donośnym głosem, ruchem głowy wskazując na wyjście. Być może sam sposób, w jaki wypowiedział te słowa, albo brak uwagi poświęcone wdziękom panienki z Nokturnu spowodowały, że wreszcie uległa, a on przestał w ogóle się przejmować jej obecnością. Tak samo, jak tym, że urządziła nie lada scenę, twierdząc, że między nimi wszystko skończone. I dobrze. A potem przesunął językiem po swoich zębach i odezwał się w kierunku Alyssy i jej kolegi.
– Co ty tu robisz z tym frajerem? – zabrzmiało trochę żałośnie, zdecydowanie nie tak jak planował. Nie wiedział nawet kiedy, ale autentycznie zaczął się trząść ze złości: – Odwal się od niej, gnoju, rozumiesz? Tylko jej dotknij, a pożałujesz. Nie masz... prawa na nią patrzeć. Zniszczę cię – i splunął krwią na podłogę, a ten wysiłek kosztował go naprawdę wiele. Zwinął się z bólu, dostając nagłego napadu kaszlu. I gdy po kilku sekundach wreszcie uraczył ją spojrzeniem, z żałosnym uśmiechem – który uwidocznił jego czerwone od krwi zęby - dodał:
– Powinnaś zobaczyć tego drugiego.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Pon Sie 28, 2017 8:49 pm
Mimo że powinna wierzyć słowom tych, którzy znali ją od bardzo dawna i powtarzali jej, że tak było lepiej... Nadal nie czuła się w ten sposób, w jaki powinna czuć się unikając kuli, porzucając wszelkie złudzenia związane z przyszłością jej i Allectusa Greybacka, aby móc żyć dalej w szczęściu i wewnętrznym spokoju. Wręcz przeciwnie, próbowała łudzić się, iż tak nie było, ale miała nieodpartą wrażenie, że Alec faktycznie był tym, za kogo go miała. Miłością jej życia. Nie była w stanie wymazać go z pamięci, zastąpić nikim innym czy uniknąć od myśli, co zrobiła nie tak, dlaczego była niewystarczająca. Mogła tylko próbować uciec od tego wszystkiego, dzień w dzień pogrążając się w pracy. I tylko czasem zastanawiała się przy tym, czy to właśnie tak czuł się jej własny ojciec.
Ostatnio zaczęła jednak ponownie zbierać się w sobie, robiąc drobne kroczki do przodu. Stała się szczęśliwsza, mniej z jej uśmiechów było fałszem, więcej naturalnego chichotu wydobywało się z gardła. Zyskiwała nowe historie do opowiadania, zabawne anegdotki związane z ludźmi, z którymi coraz częściej się spotykała. I Tony... Tony był jedną z osób, które doprowadzały ją do śmiechu, jednocześnie przyprawiając o zmartwienie właśnie w takich momentach jak ten. Wzbudzał w niej ciepłe uczucia, napełniał duszę spokojem i sprawiał, że chciała mu pomagać. Dlatego wolała przyjść do niego późno w nocy, mimo że zmęczenie dawało o sobie znać. Wolała szpitalną salę, nie swój własny pusty salon. Przynajmniej do czasu.
Kiedy odkryła obecność kogoś jeszcze - odrobinę plując sobie w twarz i zastanawiając się, gdzie były jej uszy, skoro nie usłyszała dźwięków, które powinny dochodzić do niej z drugiej strony sali - wciąż była napełniona ciepłem i gotowa pomóc, bo w końcu nadal była pracownikiem szpitala. Jakimś, zdecydowanie niezbyt ważnym i bez kierunkowego wykształcenia, by zajmować się poszkodowanymi, ale z poczuciem służby. Nadal do końca nie wyzbyła się marzeń o zostaniu uzdrowicielką. I jeśli miała przyczynić się do ulżenia w cierpieniu, choćby nawet przez wezwanie kogoś wykwalifikowanego, zdecydowanie zamierzała to zrobić. Była już nawet gotowa zrobić kilka kroków w stronę wyjścia, gdy dotarło do niej coś, co jeszcze bardziej jej umknęło.
Momentalnie pobladła, dziękując wszystkim siłom za to, że siedziała na krześle, bowiem poczuła drżenie nóg. I chociaż nie chciała patrzeć w tamtym kierunku, nie potrafiła odwrócić oczu od kobiety Aleca i niego samego. Samej nie wiedząc, co wywarło na niej bardziej paraliżujące wrażenie. To, co stało się z mężczyzną, czy to, jak zaczęła zachowywać się kobieta, gdy ten warknął na nią, by wyszła. Po prostu to do niej nie dochodziło. Ani na początku, ani wtedy, kiedy ciemnowłosa walkiria z przytupem opuściła pomieszczenie, a Greyback zwrócił ciemne, podbite oczy właśnie ku Alyssie i jej przyjacielowi... I jeśli nie spodziewała się tego, co nastąpiło wcześniej, późniejsze odzywki nijak nie miały szans zagościć w jej wyobrażeniach. Były zwyczajnie... Zbyt absurdalne. To wszystko takie było.
Nie wiedziała, czego oczekiwał od niej Alec, jednak kiedy zamrugała, ponownie na niego spoglądając, jej oczy nie były już pełne czułości, zaniepokojenia i chęci opieki. Jej oczy były... Puste, obojętne, pozbawione blasku, już nawet nie błękitne, a o mętnej szaroniebieskiej barwie. Nie dało się dostrzec w nich wyrazu jakichkolwiek uczuć ani nawet tych drobnych iskierek, które zawsze tliły się gdzieś tam, gdy na niego patrzyła. Reszta twarzy Alyssy także była jak martwa. Pociągnięte czerwonym błyszczykiem usta się nie uśmiechały, ich kąciki dalekie były od uniesienia, a wargi zaciskały się w kreskę. Może nie wąską, nie taką wyrażającą negatywne emocje, bowiem Alyssa w całej swojej postawie wyrażała zobojętnienie, jakie odczuwała na widok Aleca.
Jednocześnie wewnątrz czuła się tak, jakby jej głęboko zranioną duszę oblewał teraz przejmujący chłód. Po tym wszystkim, co zrobił i do czego nie miał ochoty się posunąć, Greyback był dla niej jak Dementor wysysający całe ciepło, pozbawiający ją szczęścia. Zwłaszcza że nie chciała tego czuć... Gdzieś tam głęboko cierpiała, kiedy spoglądała na niego w tym stanie. Gdzieś jeszcze głębiej pragnęła się nim zaopiekować, zupełnie tak jak kiedyś, choć w jej odczuciu było to nie wieki, a życia temu. Tym razem nie dała się już jednak zwodzić głupim nawykom, które mogły doprowadzić ją tylko i wyłącznie na skraj kolejnej przepaści. Była racjonalna, dobrze wiedząc, że zadawanie się z tym mężczyzną niosło ze sobą nic więcej, niżeli sam ból.
Powtarzała sobie, że ponowne doprowadzenie się do takiej sytuacji, wszystkie te krwawiące rany i obrażenia były czymś, na co sam niechybnie sobie zasłużył... Że zapewne zdobył je przez swoje własne toksyczne skłonności do agresji - tej samej, jaką nawet na szpitalnym łóżku okazywał w stosunku do Bogu ducha winnego Anthony'ego, warcząc i szczerząc zęby bez jakiegokolwiek powodu - i autodestrukcji... Że niezależnie od tego, ile by próbowała, takich ludzi po prostu nie dało się ocalić... I że prędzej on sam pociągnąłby ją za sobą na dno, jeszcze bardziej niszcząc jej nadwrażliwe wnętrze... A jednak nawet teraz nie potrafiła w to do końca uwierzyć. Nadal miał nad nią władzę, nieważne, jak bardzo cierpiałaby chcąc się tego pozbyć. Pozostało jej tylko ukrywanie tego jak najgłębiej w nadziei, że Allectus tego nie dostrzeże.
Tylko ona wiedziała, ile kosztowało ją to, by nie odpowiedzieć, by nie podejść do niego bliżej. Zamiast tego, cóż, pokręciła głową... Nadal patrząc na niego w ten pozbawiony ciepła sposób. Chciała dać mu tym do zrozumienia, że nie zamierzała wyobrażać sobie, jak wyglądał ten drugi i że jego obolałe uśmiechy ani trochę na nią nie działały. Zbyt wiele razy ją skrzywdził, wymierzając swoje ostatnie ciosy zbyt mocno, aby wyciągnęła do niego dłonie w taki sposób, w jaki zrobiłaby to jego Alyssa. Ta część niej cierpiała męki, dobrze pamiętając każdy kolejny wieczór, gdy opatrywała mu rany, całowała spękane usta, podawała przeciwbólowe eliksiry i - o ironio, nie pomyślała o tym - karmiła go własnoręcznie przygotowanymi bezami. Ale teraz była mądrzejsza, była silniejsza, czas działał na jej korzyść, choć wcale nie leczył jątrzących się ran. Nie zamierzała dać tej Aly zabrać głosu. Psychiczne cierpienie na widok tak skatowanego mężczyzny było niczym w porównaniu do tego, co robił jej za każdym razem, gdy okazywała mu serce.
- Poczekaj, dobrze? - Odwracając wzrok od Aleca, spojrzała na Tony'ego, obdarzając go prawie niewidocznym uśmiechem. Było jej ciężko unosić kąciki ust, kiedy cała ta sytuacja wyglądała w ten chory sposób. - Zawołam Beth, żeby zajęła się twoim sąsiadem, a potem już do ciebie wracam. Krem z bez... - Bezy z owocami. - Krem z bez nie roztopi się przez tak krótki czas. Obiecuję, że znajdę ją błyskawicznie. - Nie zamierzała odezwać się do Allectusa, bo nie chciała podejmować się rozmowy z nim. Wiedziała, że wtedy byłaby zbyt wrażliwa na niego i jego stan, zbyt łatwa do złamania, wzięcia na litość i poczucie tej zranionej miłości, jakie nadal gdzieś tam czuła.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Pon Sie 28, 2017 9:26 pm
Nie potrafił nawet znaleźć słów, by opisać to cierpienie, które teraz tak bardzo odczuwał. Alec miał wrażenie, jakby tkwił w jakiejś odrealnionej rzeczywistości, a to wszystko działo się tylko i wyłącznie w jego głowie. I choć posyłał jej błagalne, skruszone spojrzenia, ona wydawała się pozostać całkowicie niewzruszona. Jeszcze niedawno widział w jej oczach ciepło, troskę. I o ironio, o ile wówczas tak bardzo go to irytowało, teraz… nie pragnął niczego więcej.
Pamiętał, jak ostrożnie wycierała mu krew z twarzy gorącym ręcznikiem, a potem gładziła go po włosach, gdy eliksir zaczynał dawać w kość. I choć próbował zachować się jak mężczyzna i zatrzymać drżenie spowodowane bólem, wiedział, że przy niej nie musiał udawać. Często twierdził, że to niepotrzebne, że powinna mu dać spokój, bo chciał być sam, ale tak naprawdę tylko walczył sam ze sobą i ze swoim pragnieniem, by ktoś wreszcie się nim zajął. Teraz też to odczuwał. Widząc, jak Alyssa opiekuje się nieznajomym mężczyzną i robi te wszystkie rzeczy, które kiedyś robiła dla niego… musiał aż przymknąć oczy. Miał wrażenie, że od napływu wspomnień dopadła go jeszcze migrena – choć, co bardziej prawdopodobne, ból głowy był wynikiem licznych uderzeń w głowę. Znowu się biłeś? Proszę, skończ z tym. Mówiła, prosiła, tłumaczyła. Ale nie rozumiała, że tym razem nie mógł odpuścić. Merlinie, dlaczego nie mogła obdarzyć go tym pełnym rozczarowania spojrzeniem? Byłoby… o wiele łatwiej. Chciał odpowiedzieć, z ręką na sercu, że tym razem musiał tak postąpić. A potem ona miała przytulić go do swojej piersi i powoli osunąć się w błogą bliskość. Chciał jej bliskości. To jedyne czego chciał od pamiętnej nocy w Dziurawym Kotle, ale ona o tym nie pamiętała… Może i lepiej, w końcu zachował się jak dupek. Ale teraz…
Miał ochotę wykrzyczeć w tą obojętną twarz, że przecież bił się o jej honor. Flint był jej wrogiem, chciał ją skrzywdzić, a on go pobił. Dla niej. To wszystko zrobił dla niej, powinna wiedzieć. Ale patrzyła tym wzrokiem i był pewien, że nie rozumiała. I bynajmniej – nie chciała rozumieć. Dlatego milczał, a żadne usprawiedliwienie nie wypłynęło z jego ust. Nie dlatego, że nie chciał, a najwyraźniej – to ona jego nie chciała. Już nie. I spoglądał w nią tym otępiałym, pełnym cierpienia spojrzeniem, przez chwilę wyglądając jakby coś go spetryfikowało. Ale zawczasu przypomniał sobie, że jest TYM Greybackiem.
– Blondie – powiedział raz, ale i to nie podziałało na nią: – Meadowes! – wszystko, by zwrócić na nią swoją uwagę. – Alyssa – dalej brnął, chcąc ją jak najdłużej zatrzymać w tym pomieszczeniu. I choć na moment zaprzestał gróźb w kierunku współlokatora, to nie miał zamiaru tego tak zostawić. Teraz jednak… chciał tylko i wyłącznie jej. Może dlatego z desperacji, a także bólu, który płynął w jego żyłach, wykrzyczał: – SPÓJRZ NA MNIE DO CHOLERY – zabolało, ale tym razem nawet się nie skrzywił. Jedynie oddychał – ociężale, ale oddychał. I gdy wreszcie udało mu się zwrócić jej uwagę, dodał cicho:
– Nie bądź taka, ja… potrze… – zawahał się, przełykając głośno ślinę, po czy dodał: - buję… ciebie, ale to uwięzło mu w gardle. Alec osunął się z powrotem na poduszkę, najwyraźniej w świecie, nie mając ochoty dalej walczyć, bo i tak już przegrał. Widział to w jej oczach i prawdopodobnie właśnie ta świadomość tak bardzo pogorszyła jego stan. Rzucił jeszcze w kierunku Anthony’ego wściekłe: – Nigdy nie będzie twoja.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Pon Sie 28, 2017 10:39 pm
Czy musiał rozdrapywać rany, które nawet nie miały szans się zagoić? Nie rozumiała i nie chciała zrozumieć, dlaczego to robił. Nie chciała dłużej doświadczać tego, jak wielkim egoistą się teraz zdawał. Miał ją dla siebie, miał ją mimo wielu sytuacji, przy których wiele osób by się wycofało. Wzgardził nią stanowczo zbyt wiele razy, odrzucając jej miłość i drwiąc z głupoty, a teraz? Zachowywał się jak pies ogrodnika, rzucając groźby i paskudne słowa pod adresem jej przyjaciela, zaś potem próbując wzbudzić u niej litość. Chwilę po tym, gdy odesłał od siebie dziewczynę, z którą najwyraźniej fizycznie był bardzo blisko. Gdy to zaś nie podziałało, krzyk był kolejnym krokiem. Czy naprawdę nie widział, ile kosztowało ją to, by do niego nie podejść? Wspomnienia były nadal żywe, uczucia także nie wygasły, a wola ledwo się utrzymywała. Dlatego zaciskała wargi, to z tego powodu odwracała wzrok, próbowała nie słyszeć jęków boleści. Zabijał ją. Sekunda po sekundzie, nadal ją zabijał.
- Potrzebujesz... - Zaczęła zatrważająco oschłym tonem głosu, kompletnie pozbawionym uczuć i tak odległym od tego, w jakim chwilę wcześniej odzywała się do Anthony'ego, jak tylko to było możliwe. - Uzdrowiciela. - I to właśnie byłoby na tyle. Ni mniej, ni więcej, miała dla niego tylko i wyłącznie te słowa. To one nie definiowały uczuć, jakie nadal do niego żywiła. Były neutralne - dokładnie takie, jakie powinien od niej usłyszeć. I choć miała mu o wiele więcej do powiedzenia, cała reszta była zbyt bolesna. A ona przecież pragnęła się od niego odciąć.
Zwłaszcza po tym, z kim dostrzegła go tego wieczoru, nie mogła już mieć jakichkolwiek złudzeń, jeśli te chociaż w niewielkich ilościach przetrwałyby ostatnie miesiące. Nowa partnerka Aleca - zapewne nie pierwsza i nie ostatnia po jej odejściu - była tak inna od niej jak tylko się dało. Wysoka, ciemnowłosa, wyzywająco ponętna, hojnie obdarzona przez naturę i odważnie eksponująca swoje atuty, ubrana w ciemny lateks, brokatowy materiał i sztuczne futerko - choć była przecież pełnia lata - utrzymująca się prosto na niebotycznie wysokich szpilkach, a przy tym także tak pewna siebie i wręcz ociekająca zdecydowaniem, by w dosłownie jednej chwili tupnąć nogą, pokazać pazury i odejść... A Alyssa? Aly odniosła przy tym żałośnie bolące ją wrażenie, że to naprawdę był typ Greybacka, który - mimo że pożarł się z tą kobietą - zapewne miał polecieć za ciemnowłosą dosłownie w tej samej chwili, w której wypuszczą go z Munga. Doskonale pamiętała, z jakimi dziewczętami w większości spotykał się jeszcze za czasów Hogwartu. To był dokładnie ten sam typ, choć być może tamte były bogatsze i bardziej szlacheckiego wychowania - zamieniłyby lateks na skórę, tani brokat na najlepszej klasy atłas, a futro nie miałoby w sobie ani włoska sztuczności. Nie eksponowałyby swoich kształtów tak na ulicach, tylko zachowywałyby je na tajemne komnaty starych dworków i pałacyków. Poza tym? Byłyby takie same, zawsze takie były.
Przez naprawdę długi czas pozwoliła sobie mieć nadzieję. Coś tak idiotycznego jak szczerą wiarę w brak istnienia tego typu. Teraz pluła sobie w brodę, że w ogóle dała się w to wciągnąć, bo nigdy nie miała prawdziwej szansy. Od samego początku była dla niego wpierw narzędziem gierek, potem tylko krótkoterminowym eksperymentem, którego przeciągnięcie się wyłącznie irytowało i sprawiało kłopoty. Powinna była się wycofać, poprzestając wyłącznie na cieniutkiej nici przyjaźni, jaka prawie wtedy między nimi istniała. Całe jej życie potoczyłoby się w diametralnie innym kierunku. Być może byłaby teraz znacznie szczęśliwsza, prawdopodobnie nie cierpiałaby w ten sposób, patrząc na niego i porównując się mimowolnie do kobiety, która chwilę wcześniej zniknęła w korytarzu. Po prostu byłaby inna, bo nikt nie pozbawiłby jej snów, marzeń i tej dziecinnej niewinności.
Alec brutalnie podciął jej skrzydła, a teraz co? Czego tak właściwie od niej oczekiwał? Bycia zastępstwem dla tamtej? Kimś, kto przyleciałby do niego jak wierny szczeniak, obcałowując rany i płaszcząc się u jego stóp do czasu, gdy znów nie postanowiłby jej skopać? Od samego początku tej niezdrowej huśtawki, jaką była ich relacja, wierzyła w jego dobroć. Dostrzegała w nim nie brutala, nie potwora, a skrzywdzoną duszę. Nie obchodziło jej to, ile przeszkód mieliby wspólnie do pokonania, ile traum i nieprzespanych nocy, bolesnych pełni księżyca, ran do zagojenia. I to wszystko... Wszystko to, co się z nią stało, nie było wyłącznie jego winą. Najwięcej zawiniła ona sama, opierając się na naiwnym obrazie z dziecięcego świata i usiłując zrobić z Aleca kogoś, kim nigdy nie był. Wpierw starała się zrobić owcę z wilka, później tylko go oswoić... Teraz nie pozostało jej nic, jak tylko uciec z dala od ostrych zębów. Życie i czas zweryfikowały wszystko. Obecne chwile znowu rwały jej duszę na kawałki, ale te łatwiej było pozszywać niż rozbite serce. Nie mogła ponownie uwierzyć tym ciemnym oczom, spojrzeniom przez nie słanym, bo one mogły kłamać. Zawsze kłamały.
- Będę, czyja zechcę być. - Stwierdziła sucho, odwracając wzrok i wbijając spojrzenie w ścianę. - Nie kłopocz się, znam już progi na moje za krótkie nogi. - Być może brzmiało to nieco nieprzyjaźnie, być może tkwiła w tym niepodobna do niej dawka autoironii, być może to właśnie w tym momencie zrobiła to, czego chciała uniknąć, pokazując mu, jak bardzo ją skrzywdził... Ale to już naprawdę było wystarczająco. Powiedziała swoje, podnosząc się z krzesła i ruszając w kierunku dyżurki pielęgniarek, by po chwili wrócić w towarzystwie miodowowłosej i piegowatej Beth. Na nieszczęście Aleca, chyba też nie była w jego typie.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Wto Sie 29, 2017 9:06 pm
Naprawdę nie potrafił pojąć, dlaczego była wobec niego taka oschła. Przyglądał się jej z dziwną nadzieją w oczach, licząc, że rzuci to co robiła – zignoruje tego frajera, który najwidoczniej nie potrafił nic dobrze zrobić skoro oberwał klątwą – i przyjdzie do niego. Przez chwilę.. cóż, nawet wyobraził sobie, że ma do niego podejść. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale na ten ułamek sekundy poczuł dziwną ulgę, a ból na moment ustąpił – choć najprawdopodobniej było to jedynie złudzenie. Mimo wszystko kąciki ust wykrzywiły się w uśmiechu. Być może to jego pijacki umysł płatał mu tego typu żarty, a może była to sprawka zażytych wcześniej eliksirów, ale jednak chciał tylko tego. Dlatego jej słowa, tak gorzkie, wyrwały go z tych błogich wyobrażeń. Zacisnął usta w cienką linijkę, czując na języku metalowy posmak i nim skończyła swoją wypowiedź, on stanowczo wszedł w jej słowo:
– Nie – nie potrzebował kolejnych leków, czy bandażów. Bez tego wszystkiego mógł się obejść, w końcu nie pierwszy i nie ostatni raz go pobito, a bynajmniej nie miał zamiaru się rozczulać nad sobą z tego. Prawdopodobnie gdyby nie panika Kendry w ogóle, by tu nie trafił. Więc w rzeczy samej, to nie uzdrowiciela potrzebował. Tylko jej. Jej ciepłego spojrzenia, irytującego uśmiechu, ślęczenia nad nim jakby co najmniej był ze szkła, przynoszącego ulgę dotyku… I chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie, jak w tym momencie. Nie wiedział nawet kiedy ciemne spojrzenie, jakie jej posyłał, zrobiło się szkliste, zupełnie jakby coś mu wpadło do oka, podrażniając jego rogówkę. Alec miał wrażenie, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. I choć kilka sekund temu jeszcze się łudził to teraz… dotarło do niego, że nie miał u dziewczyny żadnych szans. Na ten krótki moment, w którym uświadamiał sobie tę brutalną prawdę, jakby odpłynął… Choć z wyraźnym bólem, niczym skrzywdzone zwierzę, patrzył w jej zobojętniałe oczy to kompletnie stracił widoczność. I o ironio, gdy ona porównywała siebie do tamtej wywłoki, on czuł jedynie wstyd. Te wszystkie dziewczyny, z którymi obcował przez ostatnie pięć lat były łatwe i puste, czyli idealne by się nie namęczyć, przelecieć i zostawić. I choć zaspakajały go fizycznie, wewnątrz czuł tylko pustkę… ale bynajmniej nie chciał z nimi rozmawiać, bojąc się znowu przed kimś otworzyć. Bo przecież… Alyssa obiecała mu, że nigdy nie odejdzie, prawda? Co z tego, że był dla niej okropny, że traktował ją jak śmiecia. Obiecała mu. A skoro mu obiecała to u licha dlaczego odeszła? Tego najbardziej nie potrafił pojąć. Otrząsnął się z tych przykrych rozmyślań, dopiero gdy usłyszał kolejne słowa, wydobywające się z jej ust. Czy to się działo naprawdę?  W tym momencie zapragnął… po prostu nigdy się nie urodzić. Nie potrafił przestać o niej myśleć od kwietniowej nocy, odkąd groziła mu odebraniem Ezry na klatce schodowej, a potem uciekła przed jego spojrzeniem w Borginie i Burkesie, najwyraźniej… dla niej to nie miało żadnego znaczenia. Przetarł twarz dłonią, po czym podjął momentalną decyzję. Podźwignął się z łóżka, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie na powoli znikając ranę na podbrzuszu, po czym opuścił nogi na stronę łóżka.
– Zostań – powiedział beznamiętnym tonem głosu, jakby teoretycznie mu było wszystko jedno. I tak nie miał zamiaru tu zostawać - w jednej sali z Alyssą i jej kochankiem – wiec szkoda było zachodu. Po prostu… wiedział, że musi się stąd zmyć. Stanął mocno na nogach, czując każdy jeden mięsień i kość swojego ciała. Wysiłek ten kosztował go naprawdę dużo, bo gdy tylko zdołał się wyprostować, przed  oczami pojawiły mu się mroczki. I choć w myślach usprawiedliwiał się bardziej obowiązkiem opieki nad samotnym Ezrą, niż dopuszczał do siebie urażoną męską dumą to powód, dla którego zachował się tak lekkomyślnie był chyba dla wszystkich oczywisty. Ból, jaki promieniował w jego ciele był niczym w porównaniu, z tym jak bardzo się czuł skrzywdzony przez Meadowes, ale mimo wszystko z zaciętą miną stawiał kolejne kroki, zatrzymując się tylko przy niej, by wyrzucić z siebie:
– Bzdura. Należysz do mnie – a potem powolnym, chwiejnym krokiem opuścił salę. Wola i upór dały mu na tyle siły, by opuścić mury szpitala, a potem już się nie kontrolował. Upadł na asfalcie, wypluwając z siebie zakrzepy krwi. Prawdopodobnie przeleżałby tak do samego rana, gdyby nie fakt, że – szczęście w nieszczęściu – po kilku sekundach odnalazł go stary Borgin i zaprowadził pod same drzwi mieszkania.

z/t

Izba Przyjęć Q7jfLAy
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Wto Sie 29, 2017 10:02 pm
Jak na ironię, im bardziej próbowała unikać tego człowieka, odcinając się od jego wpływu na nią, tym częściej go widywała. Przysięgłaby, iż przez pięć ostatnich lat widziała go w tłumie mniej razy niż w przeciągu ostatnich kilku tygodni i to... Bolało. Krzywdził ją w sposób, w jaki najwyraźniej mieli się do siebie teraz odnosić, lecz także i jej własny zdrowy rozsądek, który bardzo jasno dawał Alyssie do zrozumienia, co powinna zrobić. Nie mogła dłużej zwracać uwagi na to, iż najwyraźniej oboje radzili sobie lepiej razem, nie z osobna. Nie potrafiła też nie patrzeć na twarz Aleca, widząc posyłane jej spojrzenia, których intensywności nigdy aż tak bardzo nie doznała. Wyraz w jego oczach zmienił się, nie był tym sposobem, w jaki brunet zazwyczaj na nią spoglądał, ale część jej była przekonana, że stanowiło to wyłącznie kolejny element jego gierki. Nie potrafił jej kochać, nie umiał patrzeć na nią jak na kogoś równego sobie. Taka była prawda.
A jednak nie mogła zostawić go bez pomocy, ponownie skupiając uwagę tylko i wyłącznie na Tonym. Nie była w stanie tego zrobić, nawet jeśli nie pragnął tego rodzaju wsparcia, wyraźnie odmawiając przywoływania pielęgniarki. Po prostu zignorowała jego krótkie nie, jak i całą otoczkę temu towarzyszącą... Wyraz twarzy, spojrzenie posłane przez ciemne oczy, postawę ciała... Nawet w chwili, gdy postanowił spuścić nogi z łóżka, pokręciła jedynie głową, wychodząc i powracając z Beth. I choć najwyraźniej nie powstrzymało to Aleca przed wstaniem, liczyła na to, iż mężczyzna zachowa się jednak chociaż odrobinę rozsądnie i da opatrzyć sobie rany. Myliła się, on wolał tylko obdarzać ją tekstami, które być może lata temu ociepliłyby jej duszę, lecz teraz sprawiły, iż przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.
- Mylisz się. - Odpowiedziała prawie w tym samym momencie, usilnie starając się przy tym panować jakoś nad głosem. Nie chciała, by był rozdrgany, pełen wahania czy nasuwający na myśl cokolwiek o tym, że mężczyzna nadal miał na nią wpływ. Usiłowała być spokojna i opanowana, najprawdopodobniej także wręcz chłodna. Czy jej to wyszło? Z początku nie wiedziała. - Odepchnąłeś mnie już dawno temu. Stamtąd nie ma powrotu. - Własny głos zabrzmiał tak... Obco w uszach Alyssy. Zupełnie, jak gdyby wcale nie należał do niej. Był... Inny, a przecież wcale aż tak bardzo się nie zmieniła. Wewnątrz nadal była praktycznie taka sama - prócz dogłębnego zranienia - nadal żywiła te same uczucia i zbyt mocno się angażowała. Na zewnątrz nie poznawała jednak samej siebie, gdy rzuciła za nim bezuczuciowe.
- A to głupota. - Nie ruszając się, choć powinna, i pozwalając mu lekkomyślnie wytoczyć się z sali. Ba, ta druga Meadowes powstrzymała nawet Beth, kiedy pielęgniarka zbierała się do ruszenia za odchodzącym pacjentem, zatrzymując ją gestem dłoni. Doskonale wiedziała, że na oddziale panowała cisza i że echo jej głosu zapewne miało ponieść się po całym skrzydle szpitala. Mimo to... Zrobiła to, zadała cios ostrzejszy od cięcia nożem, jakie otrzymał Greyback. - Zostaw go, poradzi sobie. Zawsze to robi, za każdym kolejnym razem, a tych... Uwierz mi, jest wiele. Tacy ludzie gardzą tymi, którzy chcą im pomóc. Dla niego byłabyś tylko pierdolonym mugolakiem, który zabrudził mu rany. Niech idzie. - I ton... Ton głosu Alyssy był w tym momencie tak szczery, ona była tak brutalnie szczera, że koleżanka faktycznie nie ruszyła się z miejsca, patrząc na nią tylko tak, jakby chciała zadać jej serię trudnych pytań... Z których po chwili także najwyraźniej zrezygnowała, odchodząc od blondynki i podchodząc do drugiego pacjenta.
Aly jednak dalej stała tam, gdzie zamarła w połowie kroku, nadal wpatrując się w korytarz oblany ostrym światłem jarzeniówek mrugających pod wpływem lekkich spięć. Łapiąc się na tym, jak i na wstrzymywaniu powietrza, wzięła jednak głęboki oddech, obracając się ponownie przodem do wnętrza sali i mrugając kilka razy. Nie potrafiła jednak jakoś wymusić z siebie nawet jednego ulotnego uśmiechu, jaki mogłaby posłać towarzystwu. Czuła się źle, ba, czuła się wręcz fatalnie, jakby tracąc całą energię, jaka jej jeszcze tego dnia pozostała. A gdy dostrzegła, iż blondyn najwyraźniej usnął pod wpływem narkotycznych leków, podeszła do szafki, podnosząc kartonik z bezami i jednym ruchem ciskając go do kosza.
- Były zepsute. - Stwierdziła na widok pytającego spojrzenia Beth, nie dopowiadając nic więcej, tylko wkrótce nachylając się nad przyjacielem, by ucałować go w policzek, żegnając się ze znajomą i starając się nie dostrzegać krwawych śladów prowadzących przez oddział, gdy zmierzała w kierunku wyjścia. Potem dała się otulić chłodowi nocy, który zdawał się chociaż trochę koić jej palące wnętrze. Wróciła do mieszkania, ale nie do domu.

[z/t]
Sponsored content

Izba Przyjęć Empty Re: Izba Przyjęć

Powrót do góry
Similar topics
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach