Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Salon Empty Salon

Pon Kwi 30, 2018 10:14 pm
Salon 8e264210

Część dzienna łączy w sobie salon, kuchnię i jadalnię. Zajmuje większość parteru i można wyjść z niej bezpośrednio na werandę, lub ukrytym przejściem dostać się do gabinetu.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon Empty Re: Salon

Wto Maj 01, 2018 2:56 pm
James wiedział, że coś jest nie tak gdy tylko dostrzegł swego ojca wracającego wcześniej z pracy. Nie spodziewał się jednak takich wieści, szczerze mówiąc to nie brał w ogóle pod uwagę możliwości, że jego matka nie wróci już ze Świętego Munga. Miała łagodne objawy Smoczej Ospy, teleportował ją do szpitala gdy tylko je dostrzegł, a tam zapewnili go, że góra za tydzień z powrotem będzie w domu. Uwierzył im, bo dlaczego miałby tego nie zrobić? Nie pozwolili mu jej odwiedzać oznajmiając, że na oddział zakaźny dostęp mają jedynie lekarze, więc czekał tylko na informację kiedy będzie mógł ją odebrać. Nie doczekał się.
Nawet się z nią nie pożegnał, a po śmierci odmówili mu również zobaczenia ciała. Podobno choroba bardzo szybko się rozprzestrzeniła, a pani Potter była zbyt słaba by z nią walczyć. Był wściekły, że ojciec którego jak się później okazało informowano o wszystkim na bieżąco, nic mu nie powiedział. Gdy przybył do domu powiadomić syna o śmierci matki ustalone były już wszystkie szczegóły pogrzebu, łącznie z ucztą pożegnalną. Cóż za zorganizowana rodzina.
Panią Potter pochowano obok córki, ale w oddzielnym grobie. James nie tak sobie to wyobrażał, uważał że powinny spoczywać w jednej mogile, chyba nawet szarpnął się do przodu w trakcie składania ciała do grobu by to jakoś naprawić, ale silna ręką ojca powstrzymała go przed jakimkolwiek dalszym działaniem. Teraz nie był już w stanie przypomnieć sobie szczegółów, wszystko działo się trochę obok niego, znowu nie miał nad niczym kontroli i miał wrażenie, że nic jest nie tak jak być powinno.
Ucztę pożegnalną zorganizowano w posiadłości Potterów. Po ogromnym salonie snuły się postaci w czerni wymieniające się głownie politycznymi nowinkami, a James oparty o jedno z dużych okien śledził krople deszczu spływające po szybie. Było mnóstwo ludzi z Ministerstwa, nawet samą ucztę koordynowała jedna z kobiet pracująca z Charlusem, a Rogacz który został odcięty od jakichkolwiek przygotowań, nie był nawet w stanie wskazać palcem która to. Czuł się obco we własnym domu. Meble zostały poprzestawiane, a pośrodku pojawiły się podłużne czarne stoły nakryte przekąskami. Gdyby nie wszechogarniająca czerń wyglądałoby to jak jakieś przyjęcie z okazji awansu jego ojca na Wiceministra. James nie znał większości ludzi i podejrzewał, że oni również nie znali ani jego matki, ani tym bardziej nie znali wcześniej jego. Dawno nie widział tu takiej fety, a już z pewnością nie przypominało to uczy pożegnalnej po pogrzebie Erin.
Felice Felicis
Oczekujący
Felice Felicis

Salon Empty Re: Salon

Czw Maj 10, 2018 1:07 am
Felice nie widziała pani Potter ani razu. Pana Pottera seniora z resztą również. Znany był jej natomiast James, i to nawet nie ze względu na to, że byli w tej samej klasie przez ostatnie pół roku nauki, a przez to, że oboje byli szukającymi. Felice szanowała ludzi z pasją, a Rogacz niewątpliwie taką posiadał, tak jak i radość życia i kreatywną, psotną naturę. To wszystko sprawiło, że zapałała do niego sympatią i z całego serca życzyła mu wszystkiego najlepszego.
Wiadomość o śmierci pani Potter dotarła do niej zupełnie przypadkiem i wielce ją zasmuciła. Zwykle pogodne dziewczę pogrążyło się na jakiś czas w melancholii, która została przerwana gwałtownym postanowieniem. Przyjdzie na pogrzeb. Tak. Mimo że nie była aż tak zaprzyjaźniona z Jamesem, po prostu przyjdzie. Okaże wsparcie i takie tam. I nawet coś dla niego miała! Nie w sensie prezentu, beznadziejnie dawać prezenty z okazji stypy po śmierci rodzica. Nawet tak bujająca w obłokach istota jak Fel miała pojęcie, że pewne rzeczy są po prostu słabe i pozbawione wyczucia... Ale jednak. Chciała mu to dać w ramach otuchy, by czytając mógł uciec w świat wyobraźni, tak jak to ona miała w zwyczaju. Widziała w tym lekarstwo, nawet jeśli tylko objawowe, to jednak lekarstwo na zranioną duszę.
- James - w końcu w tłumie nieznajomych udało jej się odszukać znajomą czarną czuprynę. Podeszła obok i uśmiechnęła się delikatnie, ciepło, a w jej oczach było widać smutek i zrozumienie. Jej rodzicielka też nie żyła. Może i miała inną osobę, w której od zawsze widziała matkę, ale jednak fakt był faktem. - Hej James... Ja, wiesz, ja, nie do końca chcę... Znaczy... Ughhh.
Zaplątała się. Ale to było dość normalne w takiej sytuacji.
- Po prostu pomyślałam sobie, że jest ci ciężko i może byłoby ci miło widząc choć trochę znajomą twarz. I w ogóle... Wiesz, przyniosłam coś, co tak sobie pomyślałam, że może mogłoby przynieść odrobinę ulgi, tak trochę chociaż. Bo mi to często pomaga. Chodzi mi o to.
Wyciągnęła w jego kierunku mały, ale bardzo ładnie ilustrowany tomik mugolskich baśni.
- Kiedy mi ciężko i jestem nieszczęśliwa i rozbita i wszystko jest przeciwko mnie, wtedy czytam. I to pomaga się oderwać choć na chwilę. Czasem nie myśleć to jest najlepsze rozwiązanie. I może to ci właśnie w tym pomoże. Taka mam nadzieję.
Zupełnie nieporadnie dobrane słowa mimo wszystko były pełne szczerej chęci pomocy i ulżenia w smutku koledze ze szkolnej ławki. Miała nadzieję, że nie odbierze tego źle.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Salon Empty Re: Salon

Pią Maj 11, 2018 12:23 pm
Alice nie wiedziała czy to dobrze, że jednak przyszła. Gdy poprzedniego dnia, tak samo z resztą jak przez wszystkie poprzednie dni, siedziała na twardej ławce szpitalnego korytarza, czekając na kogoś, kto będzie w stanie udzielić jej jakiejkolwiek informacji, jej uwaga została wreszcie rozproszona. Czarna, elegancka ramka, ozdobiona bez przesady, ale i tak wyróżniająca się na tle innych, nadrukowanych na pożółkłej stronie Proroka nekrologów, przyciągnęła jej wzrok znajomym nazwiskiem i na krótką chwilę zatrzymała serce gdzieś w okolicach przełyku. Dorea była jej obca, choć miała okazję żeby ją poznać - gdyby nie uparty charakter i przeświadczenie, że nie wypadało, już jakiś czas temu zamieszkałaby w posiadłości Potterów, a choć propozycja ta wyszła z inicjatywy bruneta, a nie jego rodzicielki, to sama kobieta ponoć nie miała ku temu specjalnych obiekcji. Nic więc dziwnego, że krótka ulga na wieść o tym, że nie chodziło o Jamesa, szybko zaowocowała poczuciem winy.
Decyzja o przybyciu na przykrą uroczystość nie została przez nią jednak podjęta od razu. Złożyło się na nią zbyt wiele rzeczy, by je wszystkie po kolei wymieniać, ale naistotniejsze były tylko dwie. Po pierwsze - Blaise spał. Spał nieprzerwanie od 168 godzin, o czym przypominał jej zatrzymany na odpowiedniej godzinie zegarek, tarczą przekręcony w stronę nadgarstka. Ponoć woda w czajniku, na który się spoglądało gotowała się dwa razy dłużej, więc może opuszczenie szpitala miało zadziałać? Drugim powodem, zdecydowanie mniej naznaczonym pełnym żałości majakiem była drobna przypinka, którą dziewczyna okręcała w kieszeni od chwili, gdy przybyła na cmentarz. Właściwie to przypinka ta była jedynym elementem, na którym skupiała myśli podczas całego pogrzebu... Cóż. Jeśli się kiedyś dowiedzą, będą jej musieli wybaczyć.
Alice planowała złapać Jamesa przed stypą. Nie była jednak zdziwiona, że jej nieudolne działałania spełzły na niczym, dlatego pragnąć uniknąć tłumów i kolejek do świstoklików, skorzystała z pomocy pewnego starszego czarodzieja i razem z nim aportowała się w okolicy dużego domostwa. Następnie, zadziwiająco jak na siebie stanowczo ucięła jego grzecznościową pogadankę na temat potęgi młodości i wmieszała się w tłum żałobników.
- Nie, dziękuję - odmówiła przekąski i chwyciła z jednej z latających tacek szklaneczkę whiskey. Naturalnie, jakby nie robiła nic specjalnego, ruszyła przed siebie, przelewając do naczynia zawartość małej buteleczki. Eliksir uspokajający. Jeden z niewielu tych, które zostały jej po zakupieniu całej zgrzewki. Schowała puste naczynie do wewnętrznej kieszeni i rozpoznając w rudowłosej dziewczynie uczennicę Hogwartu, odważyła się w końcu podejść do okna.
- Cześć... - Skinęła głową w stronę Felice i na dłużej zatrzymała wzrok na twarzy Jamesa. Czy ją dziwiło, że wyglądał tu jak zapomniany kolega z podstawówki, a nie jedyny syn zmarłej? Chyba nie bardzo. - Jak usiądziesz i wypijesz duszkiem to cię zasłonię. - Wyciągnęła w jego stronę uspokajającą mieszankę i wcisnęła ręce w kieszenie szarego płaszcza. Nie akceptowała w ostatnim czasie czerni i najwyraźniej nie przewidywała od tej reguły wyjątków. Następnie sięgnęła po dłoń Rogacza.
- Trochę mi pomagał pod koniec roku. I chyba się mną znudził, ale może ciebie jeszcze polubi. - Biały Pentargram wykonany z dziwnego rodzaju metalu, o kilka stopni cieplejszego niż otoczenie spoczął na dłoni chłopaka, a gdy Hughes zacisnęła na nim jego palce, James mógł poczuć, że lekko pulsował. Tajemniczy artefakt wyszperany z jednej z dziwnych komnat w Hogwarcie faktycznie był bardzo pomocny. Pozwalał jako tako utrzymać nerwy na wodzy i zachować jasność myślenia, a choć Hughes nie wiedziała, czy faktycznie już go do siebie zraziła, czy zabrnęła w strachu o krok za daleko, to ten jeden raz musiała być dzielna.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon Empty Re: Salon

Nie Maj 13, 2018 12:17 pm
Splótł ręce na piersi i uparcie gapił się w okno, czując że widok ojca brylującego w towarzystwie zaraz całkowicie wyprowadzi go z równowagi, a stypa która powinna być ponura i spokojna, zamieni się w emocjonującą awanturę pomiędzy ostatnimi przedstawicielami Potterów. Tak więc, z szacunku do swej matki, przynajmniej na razie, starał się trzymać nerwy na wodzy, a zamiast śledzenia tłumu żałobników przewijającego się przez jego dom, wybrał obserwacje jakże fascynującej brytyjskiej pogody.
Gdy Felice do niego podeszła, najpierw zobaczył jej rude włosy odbijające się w szybie. Napiął się wtedy jak struna, a jego serce przez moment zmagało się z nagłym atakiem tachykardii, która jednak postanowiła darować mu życie, gdy odwracając się, we właścicielce płomiennej czupryny rozpoznał panienkę Felicis. Nie miał pojęcia czy Lily była na pogrzebie. Na cmentarzu stał przed samą trumną i nawet na moment nie oderwał od niej wzroku, by rozejrzeć się po żałobnikach. Miał chyba jednak coś na pozór nadziei, że jednak gdzieś tam była i nie zostawiła go w takiej chwili, ale w tym momencie starał się o tym nie myśleć, zwyczajnie nie chcąc się zawieść jeżeli wcale tak nie było.
- Felice, hej – starał się odbić jej uśmiech na sobie, ale pewnie nie wyszło mu to zbyt zgrabnie, bo cóż się dziwić, humor miał podły, a i udawać że wcale tak nie jest, nie miał siły.
I miała rację, dobrze było zobaczyć znajomą twarz, bo od tych nieznajomych robiło mu się już niedobrze. Swoją obecnością skutecznie odciągnęła go chociaż na trochę od tego bajzlu który miał w głowie, więc chwała jej za to, bo kto wie czy gdyby nie ona, nie skończyło by się nagłym wybuchem Pottera.
Jednak rude dziewczęta to się chyba rodziły w bibliotekach. Gdy wziął w dłoń książkę od Felice, przypomniał sobie o Podróżach Guliwera od Lily. Trochę to czytanie szło mu jak krew z nosa, ale od zawsze wolał praktykę, niż szeregi liter chociażby nie wiadomo jak pięknie poskładanych. W gruncie rzeczy to trochę… bał się książek. Myśl, że te wszystkie historie są w nich w jakiś sposób zamknięte przyprawiała go o lekki dreszczyk. Preferował wolność do tego stopnia, że nawet tak niewinna forma zamknięcia wzbudzała w nim pewien rodzaj buntu. Kiedyś nawet, jak był mały, wywrócił w domu cały gabinet do góry nogami, otwierając wszystkie książki, aby wszystko co w nich zamknięte uwolnić. Nie trzeba chyba wspominać o dezaprobacie jaką wywołało to u jego rodzicieli, nie mówiąc już o kłopotach jakie spowodowały rzeczy które rzeczywiście uciekły z tych książek.
- Dzięki – odparł mimo wszystko i delikatnie, jakby z lekką obawą, otworzył książkę na pierwszej stronie – Mugolska? – spytał widząc nieruchomy obrazek – Nie gryzie i nie bije? – mimo wszystko wolał się upewnić, bo i z takimi przypadkami spotkał się już nie raz co również pewnie skutecznie odwodziło go od czytania. Kącik jego ust jednak mimowolnie powędrował do góry – A myślałem, że wtedy wskakujesz na miotłę i ganiasz za Zniczem – nawiązał do ich wspólnej pasji. On właśnie tak robił, tak przetrwał żałobę po stracie siostry, ale nie da się ukryć, że nie był to sposób który odciągał myśli od problemu. Wtedy wręcz czasu było za dużo na myślenie, może książka byłaby rzeczywiście lepszym rozwiązaniem?
- Hej – przywitał Alice i odchrząknął starając się wyglądać przynajmniej w połowie nie tak beznadziejnie jak się czuł. Chwycił szklaneczkę whisky z automatu, tak jak wszystko co dziś robił i lekko zakręcił jej zawartością nim, ciągle stojąc, wychylił ją jednym duszkiem z premedytacją patrząc w stronę ojca – Nie muszę się z tym kryć – rzekł trochę nerwowym tonem - Jesteśmy dorośli, jestem we własnym domu, na stypie własnej matki i… - urwał opierając się gwałtownie o szybę. Zakręciło mu się w głowie jakby szklaneczka była butelką, a myśli wystrzeliły mu gdzieś w kosmos i przez moment nie miał pojęcia co się z nim dzieje. Pusty żołądek gwałtownie zaprotestował na spotkanie z wysokoprocentowym alkoholem, a eliksir o którym James nie miał bladego pojęcia, powoli zaczął brać się do dzieła, również chyba trochę pijany po dodanym do niego rozpuszczalniku.
James zerknął do zawartości swej dłoni i z opóźnieniem zaczął analizować słowa które wymawiała do niego Alice – Co to? – wybełkotał czując delikatne drżenie metalu i dziwny spokój rozlewający się po jego ciele, czy to przez eliksir, czy też ten osobliwy przedmiot. Nie ma co ukrywać, był zaskoczony kakofonią odczuć jakie właśnie w nim zachodziły, ale zniknęła gdzieś wściekłość i ogarnęło go uczucie, że wszystko jakoś się ułoży, a na ustach pojawił mu się nawet cień uśmiechu – Czy ja nie powinienem wznieść toastu? – tchnęło go nagle i odepchnął się od szyby powoli ruszając do tacy ze szklaneczkami podobnymi do tej którą chwilę temu opróżnił.
Andromeda Tonks
Nauka
Andromeda Tonks

Salon Empty Re: Salon

Czw Maj 17, 2018 9:26 pm
Miała wrażenie, że chmury kłębiące się brytyjskim niebie były zdecydowanie ciemniejsze. Zupełnie jakby niebo również opłakiwało śmierć Dorei Potter. Nie mogła w to uwierzyć. Gdy dostała wiadomość od męża kuzynki, jeszcze przez długi czas siedziała w fotelu, wodząc wzrokiem po nakreślonych drżącą ręką słowach. A za każdym razem jej oczy zachodziły łzami coraz bardziej. Podczas całej ceremonii trzymała się gdzieś z boku. Jedynie ciasno zaciśnięte palce małej Dory trzymały Andromedę w ryzach i przywoływały ją do pionu.
Czy Andromeda miała zamiar posyłać krzywe spojrzenia Charlusowi z powodu jego jakże towarzyskiego, wyjątkowo towarzyskiego jak na okoliczności, zachowania? Prawdopodobnie nie, Andromeda wiedziała, że każdy radził sobie z żałobą inaczej i może tak pan Potter postanowił poradzić sobie z kolejnym zadanym mu ciosem. Najpierw musiał pogrzebać swoje dziecko, a teraz znowu stał na tym samym cmentarzu, aby pożegnać się z ukochaną. Jednakże, niezaprzeczalnie, większość osób ocierało suche oczy, jedynie aby stwarzać pozory. Ona, jako jedna z niewielu tu zgromadzonych, w maleńkim stopniu mogła zrozumieć to co czuł w tym momencie mąż, ale i syn zmarłej, Dorei, którą Dromeda pamiętała po prostu jako Dorę. Szczególnie zbliżyła się do rodziny Potterów, gdy Dorea jako jedna z niewielu członków rodziny Black, nie zamykała drzwi przed Andromedą. Poza tym to własnie dzięki odnowionym kontakcie z nią, wiedziała jak radzi sobie jej ulubiony kuzyn; Syriusz. Tonks zawdzięczała jej naprawdę bardzo wiele. Otucha i dobre słowo, wprowadziła światło do życia Andy i przekonała ją co do słuszności dokonanego wyboru. Właśnie dlatego musiała pojawić się na pogrzebie. Czuła się w obowiązku do tego, aby nie tylko pożegnać swoją najdroższą krewną, ale także dopilnować, aby jej jedyny syn stanął na nogi.
Andromeda weszła do posiadłości Potterów. Była postacią dosyć niepozorną, a jednak przyciągała uwagę. Na pierwszy rzut oka nikt nie powiedziałby, że kiedykolwiek miała coś wspólnego ze snobistycznymi arystokratami. Lekko poskręcane, ciemne włosy opadały luźno na drobne ramiona, okalając bladą twarz. Skromny strój również mógł zmylić. Przede wszystkim zdradzały ją oczy; głęboko osadzone, czarne oczy, charakterystyczne dla członków rodu Blacków, spoglądające na świat spod wachlarza równie ciemnych rzęs. Poruszała się z gracją, zupełnie jakby płynęła, delikatnie dotykając stopami ziemi, a gdy otworzyła usta, nie było wątpliwości. Posługiwała się językiem poprawnym i wyraźnym. Pani Tonks była osobą pełną kontrastów. Z jednej strony, czasem tęskniła za rodziną, za dawnym życiem, nawet jeżeli wystawne bankiety nie były jej ulubionym zajęciem; z drugiej zaś nigdy nie zamieniłaby Nimfadory i Teda na nikogo innego. Dorea była jedną z osób, przy których czuła, że może mieć te dwie rzeczy, namiastkę starego życia w tym nowym.
Radosny pisk pięcioletniej dziewczynki przeciął grobową atmosferę niczym miecz. Mała rączka różowowłosej dziewczynki wyślizgnęła się z uścisku dłoni matki i pobiegła w stronę swojego wujka, który ostatnimi czasy stał się jednym z jej ulubionych krewniaków. Ciekawe dlaczego... James mógł zdać sobie sprawę z przybycia Dory, gdy coś małego przyczepiło się do jego nogi, niczym kotwica przytwierdzając go do jednego miejsca i skutecznie, utrudniając drogę do tacy; to tak jakby słuch już go zawodził i nie usłyszał okrzyku radości. Nimfadora nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, co tak naprawdę się stało. Umysł dziecka przyjmował to nieco inaczej; ciocia Dora bardzo się męczyła tutaj z powodu choroby, teraz musi odpocząć razem z Erin (przecież musiała się nią zaopiekować tak jak Meda opiekowała się nią - Nimfadorą) tam gdzie nic nie będzie jej dolegać. Może dlatego dotyk małej rączki był taki kojący? W ślad za małym wulkanem energii pojawiła się też Andromeda.
- Dora, daj wujkowi spokój - zwróciła się do córki, która jednak posłała mamie spojrzenie psotnego chochlika i nadal uparcie stała przyczepiona do nogi Jamesa. Uśmiechała się trochę chytrze. Dromeda posłała jej karcące spojrzenie, ale ostatecznie odpuściła. - Cześć James - zwróciła się do kuzyna. Naprawdę nie miała zamiaru zadawać mu tych absurdalnych pytań; jak się trzymasz? czy wszystko w porządku? Przecież wiedziała, że prawdopodobnie ledwo co się trzymał i nic nie było w porządku. Wzrok powędrował w stronę dwóch młodych dziewczyn; koleżanek Pottera. Dromeda wykrzesała z siebie resztki siły i posłała im coś na kształt uprzejmego uśmiechu. - Dzień dobry - przywitała się (cóż, założę, że Potter za daleko nie zdążył się wyrwać nim Dora go dopadła). Dosyć absurdalny zwrot grzecznościowy, zważywszy na okoliczności...
Peter Pettigrew
Sztuka
Peter Pettigrew

Salon Empty Re: Salon

Nie Maj 20, 2018 11:47 am
Miał mieszane uczucia w związku z każdym działaniem, jakie tak naprawdę podejmował. Doszło to do takiego stopnia, że nawet na pogrzeb, gdzie powinien wspierać swojego przyjaciela, przyszedł niepewnie. Nie żeby miał problem z nim, czy jego rodziną. Wręcz przeciwnie! Tylko nijak nie wiedział, jak mógłby okazać swoje wsparcie przychodząc. Z drugiej strony zbierając się w drogę na tę smutną uroczystość wiedział, że nie pojawiając się wyjdzie na najgorszy możliwy sort znajomego. Co więcej zawiódł by też samego siebie, bo chociaż w głowie ciągle świszczał mu głos, że po skończeniu szkoły wszystkie jego przyjaźnie szlag trafi to nie chciał być tym, który będzie winny temu. Jeśli coś miało się w tej sprawie posypie to będzie mógł powiedzieć, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Może to samolubne, by przychodzić na czyjś pogrzeb z takiego powodu, ale przecież nie była to jedyna przyczyna. Naprawdę było mu przykro. To kolejny członek rodziny Potterów, który zmarł w czasie, kiedy są już świadomi wszystkiego. Bo przecież jakiś prapradziadek przed ich narodzinami też zmarł, ale nikt nie przeżywa tego aż tak, jeśli nie pamięta całego zdarzenia. Teraz zaś chodzi o kogoś znajomego. Kogoś, kto jest warty tego, by zebrać się w sobie do kupy i przyjść i chociaż swoją obecnością zaświadczyć o tym, że... no właśnie. O czym? Co takiego chciał pokazać? Że nie potrafi po prostu wysłać sowy z kondolencjami, bo czuje, że to nie na miejscu, więc chce zastąpić to wątpliwą przyjemnością pojawienia się na pogrzebie? Przecież nie o to mu chodziło. Chciał czegoś więcej. Pokazać, że nieważne, co się dzieje jest gotowy się pojawić. Nie jest dodatkiem do innych. Samoistnie potrafi podejmować decyzje. A to, że nieprzyjście wydawało mu się po prostu skandalem społecznym to druga sprawa. Wypadało być, ale wierzył w to, że ten powód jest drugorzędny. Tak więc był tam. Patrzył na wszystko pusto, jakby gdzieś w środku coś go zżerało. Czemu? Kogo było mu szkoda? Siebie, że nie umie się wewnętrznie uspokoić, Jamesa bo przeżywa stratę, czy w ogóle rodziny Potterów, tego że pani Potter zmarła? Wszystkiego na raz? Umieranie jest do dupy - do takiego wniosku doszedł patrząc na rodzinę, przyjaciół i innych zaproszonych gości. Ludzie oglądają, jak ktoś wrzuca twoje ciało w piach, a potem idą zjeść i się napić. Prawdopodobnie bardziej to drugie. I nic, tyle o tobie, wszyscy rozejdą się i koniec opowieści. Połowa zaproszonych pewnie ma nawet gdzieś, że już cię nie ma. Kiedy dostał się wraz z innymi do posiadłości Potterów znalazł sobie jakieś bezpieczne miejsce z daleka od znajomych twarzy. W ogóle nie zdążył z nikim porozmawiać i nawet nie planował. Chyba, że z Jamesem, ale na co może mu się przydać? Nie miał wiele do powiedzenia prócz tego, że mu przykro. Wydawało się to być strasznie patetyczne i głupie podejść, jak cała masa ludzi teraz i po prostu rzucić to stwierdzenie. Taka atmosfera jest co najmniej okropna. Miał marzenie, by na jego pogrzebie byli tylko przyjaciele. Zapraszanie obcych tylko dlatego, że wypada jest bezsensu, a najgorsze już chyba jest wysłuchiwanie, jak wszystkim jest przykro. To chyba oczywiste, że wszechobecnej radości, szczęścia i kwiatków nie będzie, kiedy ktoś odszedł, więc po co drążyć temat?
A może właśnie tego potrzeba? Powiedzieć sobie kilka frazesów po to, by zaakceptować fakt, że ktoś zmarł? Skomplikowana sprawa. Peter wolał się nad nią nie rozwijać i po prostu usiadł na jakiś wolnym miejscu i rozglądał się za Jamesem. On pewnie wie, jak sobie z tym radzić. Zawsze wie, co robić lepiej od niego, więc to pewne i wystarczy go spotkać, by przyjście tutaj miało jakikolwiek sens.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Salon Empty Re: Salon

Nie Maj 20, 2018 7:44 pm
Tym razem, beznamiętnie spojrzenie, którym Alice obdarowała Rogacza nie było efektem zaklęcia, czy farmakologicznej mieszanki. Hughes była dosyć empatycznym stworzeniem – nic więc dziwnego, że jej podły nastrój pogłębił się, gdy tylko weszła do przesiąkniętego żalem domu. Gdy stanęła przed Jamesem, osiągnął swoje apogeum. Nie skomentowała więc jego nerwowej odpowiedzi, bo i w głębi ducha przyznawała mu rację – był u siebie. I miał prawo robić co chciał, a jeśli komuś z tej okazji miało zebrać się na ploteczki, to mógł iść się pierdolić.
– To biały pentagram. Niewiele o nim wiem, poza tym, że działa i nie ma na nim żadnej klątwy. Ezechiel go sprawdził, to Biała Magia. – Delikatnie wysunęła przypinkę z dłoni bruneta i początkowo z lekkim wahaniem, ostatecznie umiejscowiła go na ubraniu na jego piersi. Znaczkiem do wewnątrz – nieszkodliwa czy nie, lepiej było się z nią nie obnosić. Następnie posłała chłopakowi nieco zdziwione spojrzenie, odnotowując fakt, z jaką siłą zadziałał na niego ten świeżo skomponowany specyfik. Podstępne wlewanie w niego eliksiru może i nie było najrozsądniejszym posunięciem, ale w tej jednej chwili miała to gdzieś. Dorea, Pan Potter, żałobnicy – wszyscy byli jej obcy i dziś liczył się tylko James. Pozwoliła mu się wyminąć i naprawdę nie miała zamiaru powstrzymywać go przed zrobieniem czegokolwiek... A przynajmniej przez pierwszych pięć sekund. Zaraz bowiem coś jej się w tej zmęczonej głowie rozjaśniło. Coś kliknęło i głośno zaprotestowało, nakazując jej powstrzymać chłopaka, nim narobi szamba, którego do jutra zdąży pożałować. Ruszyła więc za nim i już chciała położyć rękę na jego ramieniu, gdy James zatrzymał się sam z siebie, a raczej zatrzymała go mała, różowowłosa istota. Alice przez chwilę przyglądała się dziewczynce, nie od razu odnotowując w pobliżu obecność jej matki.
– Dzień dobry... – mruknęła w końcu, podnosząc wzrok na kobietę i na moment zamarła. Jej rysy twarzy, wydawały jej się znajome. Nim się zorientowała, że mózg znów wyprowadza ją na manowce i nie ma szans, żeby nowoprzybyła była tym, kim myślała, że była, zdążyła już naprzyglądać się jej twarzy o kilka momentów za długo. Posłała więc kobiecie przepraszające spojrzenie i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Dopiero teraz, kiedy została wytrącona z wykonywania jakiejkolwiek czynności, poczuła, jak bardzo jest tym wszystkim zmęczona. Jak czysto egoistycznie nie chce być w tym miejscu. Zupełnie jakby wreszcie zrozumiała, że władowała się w samo centrum czegoś, o czym się starała nie myśleć, odkąd tylko Blaise czuł się coraz gorzej.
– Cześć. – Kucnęła przy przylepionej do Jamesa dziewczynce. – Jestem Alice. Jak skończysz się witać z wujkiem, to mogę cię zabrać do ogrodu. Może razem z Felice? Ale tylko jak mama pozwoli. – Uniosła głowę z nadzieją, że nowo przybyła nie posądzi jej o żadne niecne zamiary wobec swojej latorośli. Sama Dora nie powinna się jej wystraszyć – Hughes była drobna, a w swoje lepsze dni słyszała, że przypomina z twarzy porcelanową laleczkę. Niezbyt jej ten fakt odpowiadał, ale kiedy nie ma co się lubi... A ona naprawdę lubiła Jamesa. Tak samo mocno jednak, nie czuła się w tej chwili na siłach do tego, by przed czymś go powstrzymywać.
Jeśli tylko Andromeda podchwyciła jej spojrzenie, z niemą prośbą przesunęła je kilka razy między nią a Jamesem.


Ostatnio zmieniony przez Alice Hughes dnia Nie Maj 20, 2018 11:42 pm, w całości zmieniany 1 raz
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon Empty Re: Salon

Nie Maj 20, 2018 11:17 pm
-Biała Magia? – powtórzył, co nie miało nic wspólnego z pytaniem, a wyrażało tylko jego zaskoczenie. Nie spodziewał się takiego daru, ba, na stypie, jak to na stypie, nie spodziewał się żadnych darów. Dał się jednak obsłużyć Alice, jakby to nie zabrzmiało i nawet poklepał się po piersi na której spoczął biały pentagram – Jesteś pewna, że chcesz mi go dać? Nie potrzebujesz go bardziej? – może i nawet chciał wywrzeć wrażenie twardziela, ale bardziej, najzwyczajniej w świecie, martwił się również o nią. Gdy ostatnio przez przypadek zakradł się do jej kamienicy i urżnęli się jak dwa podlotki co pierwszy raz skosztowały wina, panience Hughes rozwiązał się trochę język i James nie chciał teraz odbierać jej czegoś co pomagało jej pchać ten połatany serwetkami wózek do przodu, który wcale nie był lekki (chociaż uważał, że ślizgona który na nim jechał mogłaby spokojnie wywalić). Tak więc, gotowy był zwrócić ten dar. Było mu ciężko, owszem, ale może chociaż zabrzmi to teraz nieczule, strata Erin była dla niego większym ciosem, a już z pewnością przygotowała go, albo nauczyła, jak sobie radzić w takiej sytuacji.
Toast? Czy to aby poprawne określenie? Mowa pożegnalna? Nie… Nie to chciał zrobić, zdecydowanie… A może powinien? Po głowie chodziło mu tylko sformułowanie ‘Wypijmy za zdrowie zmarłej!’ i był naprawdę gotowy to zrobić, jakby absurdalnie to nie brzmiało. Cała ta impreza była już na tyle niedorzeczna sama w sobie, że taki gest zapewne jedynie by ją obnażył i wszyscy może w końcu przestaliby udawać, albo wręcz przeciwnie w ferworze teatru jaki odprawiali wpadliby w nagły szloch wywołany wspomnieniem zmarłej, a efekt byłby równie gówniany co pomysł. James jednak nie przejmował się tym wcale, ogarnął go nadzwyczajny spokój, nerwy prychnęły gdzie pieprz rośnie i tylko rozsądek gdzieś się jeszcze zagubił. Już wybrał sobie wzrokiem szklaneczkę, już różdżka szykowała się do symbolicznego stukania o szkło, gdy nagle coś, a raczej jak się okazało chwilę później, ktoś, zatrzymał go w miejscu, rzucając się na jego nogę niczym Reksio na szynkę (bez gryzienia, a z uwielbieniem, przynajmniej na razie).
- A co to za Dorciowaty kleszcz? – zagadał targając ją po różowych włoskach, a jej uśmiech od ucha do ucha który posyłała mu z dołu w zaistniałych okolicznościach wydał mu się czymś tak wyjątkowym i niesamowitym, że nawet nie śmiał go nie odwzajemnić.
Potter lubił dzieci, ale zdecydowanie nie wyobrażał się w roli ojca, ba, nawet tego nie rozważał, zwyczajnie sam czuł się jeszcze dzieckiem przez co świetnie się z nimi dogadywał. I tyle. Dzieciaki były przynajmniej w połowie tak porąbane jak on, zawsze chętne do realizowania durnych pomysłów, rozsądek nigdy ich nie ograniczał, a rzeczywistość dla nich była tylko odskocznią od wyobraźni, nigdy odwrotnie. Dlatego lubił bawić się z Dorą, co jak widać, ona odwzajemniała. I pewnie gdyby nie okoliczność przez którą wszyscy się tu zebrali, sam zabrałby ją do ogrodu.
- Cześć – przywitał Andromedę posyłając jej krótkie spojrzenie. Myśl o toaście gdzieś się na razie ulotniła, a zamiast niej przez jego głowę przewinęła się lawina spostrzeżeń wynikających z obecnej sytuacji. Dora – Dorea, czy tylko on zauważył to podobieństwo? Co prawda sam nigdy wcześniej nie zwrócił na nie uwagi, w końcu Dora to tylko zdrobnienie, ale w tym jednak momencie, gdy żegnał jedną, a druga uczepiona jego nogi posyłała mu radosne spojrzenie, coś go tchnęło i na moment sparaliżowało.
- Dorcia – w końcu pochylił się nad nią i tonem poważnym rzekł – Jakbyś kiedyś potrzebowała wujcia to wal jak w dym, dobrze? Wszystkie problemy jakoś da się rozwiązać, pamiętaj, nie jesteś sama – zatrzymał się na moment, jakby zdał sobie sprawę, że mówi do Dory, nie Dorei – I bądź dobra dla mamy, ok? Nawet jak będzie kazała ci czytać bijący słownik… - zakończył głaszcząc ją po główce. I chociaż brzmiało to jakby go totalnie powaliło, to w jego głowie składało się w to w jakąś popapraną całość. James chyba nigdy nie był pod wpływem eliksiru uspokajającego, nie mówiąc już o białym pentagramie, więc… no cóż, skutki były jakie były.
Wzruszył tylko ramionami na propozycję Alice, na zewnątrz jeszcze trochę kropiło, ale sam z przyjemnością wyrwałby się stąd gdyby tylko mógł. Dając Andromedzie czas na odpowiedź, rozejrzał się po salonie i na jednym z krzeseł dostrzegł Petera. Niewiele myśląc, wyciągnął różdżkę i uniósł przed twarzą przyjaciela dwie szklaneczki z whisky, by po chwili przywołać je do siebie, i może jak jego kumpel raczy odwrócić za nimi wzrok, przywołać i jego. To jak, zdrowie zmarłej?
Andromeda Tonks
Nauka
Andromeda Tonks

Salon Empty Re: Salon

Sro Maj 23, 2018 4:17 pm
Miała wrażenie, że stała się częścią komicznego w swoim tragizmie przedstawienia, którego ona nie rozumiała. Zupełnie jakby wrzucono ją w baśniową opowieść i wszyscy wiedzieliby, że to teatr, oprócz niej. Bo ona brała to wszystko na poważnie. Naprawdę będzie tęskniła za zmarłą Doreą Potter, a jej łzy podczas pogrzebu były prawdziwe. Czy to dziwne, że miała ochotę poćwiczyć swój lewy sierpowy, kiedy kolejna etatowa płaczka zawodziła coraz głośniej, ocierając niewidzialne łzy? Jedynym pozytywnym akcentem na czarnym tle wydawała się być Nimfadora, która całą uroczystość skakała wokół matki, ciągnąc ją za rękę. Któż wie co urodziło się w tej małej główce, gdy patrzyła na tłum żałobników.
Patrząc jak na twarzy Pottera pojawił się cień jakichkolwiek pozytywnych emocji, można powiedzieć, że kamień spadł jej z serca, przynajmniej częściowo. Jej uwadze nie umknęło spojrzenie jego koleżanki. Kojarzyła ją ze szkoły; jedna z uczennic, ale Dromeda nie miała przyjemności poznać jej bliżej. Czy była zdziwiona tym co zobaczyła w oczach młodej czarownicy? Niestety nie, właściwie to spodziewała się tego i jednocześnie obawiała. Bała się tego, że czarodzieje na ulicach, uczniowie w szkole będą patrzeć na nią ze strachem i obrzydzeniem, jakby widzieli w niej Bellatrix; siostrę, która przecież dawno temu się jej wyrzekła. Naprawdę było jej ciężko patrzeć na to, jak ta sama Bella, która bawiła się z nią w ogrodzie teraz była zdolna do tak okrutnych czynów. Posłała w stronę czarownicy łagodny uśmiech.
Tymczasem Dora uważnie słuchała co mówił teraz wujek James. Uśmiechnęła się szeroko, pewnie niewiele z tego wszystkiego rozumiała, ale to nie zmyło entuzjazmu z jej twarzy. Ochoczo pokiwała głową. - A nauczysz mnie latać na miotle? - spytała konspiracyjnie, pewnie tak, aby mama nie słyszała. - I nie bądź smutny! Jak chcesz to jak nas odwiedzisz to dam ci pana Puszka - dodała i pewnie palcami zmusiła kąciki ust Jamesa do uniesienia się. Andromeda pokręciła jedynie głową. Dora czuła się jak w swoim żywiole. Gdy Alice ukucnęła obok niej wcale się nie wystraszyła, chociaż była uważnym dzieckiem, ale skoro mamusia była obok i wujek, to czego miałaby się bać? - Tak! - zawołała entuzjastycznie i już po chwili ciągnęła Andromedę za rękę, skacząc przy tym. - Mamo, mamo, zgódź się! - wlepiła duże oczęta, błagalnie patrząc na mamusię. Andromeda wywróciła oczami i ukucnęła naprzeciwko Dory, poprawiając jej strój. - No już, idź, ale bądź grzeczna - zgodziła się, a mała już doskoczyła do Alice. - Jeżeli będzie sprawiała problemy to proszę przyprowadź ją do mnie - zwróciła się do Alice. Starała się być naprawdę uprzejma, na tyle, na ile pozwalał jej ponury nastrój ceremonii.
Gdy Dora i Alice oddaliły się, Andromeda skupiła się na Potterze. Nie chciała, aby dzisiaj zrobił coś czego będzie żałował. Przez chwilę uważnie go obserwowała. - James, to co mówiłeś do Nimfadory, to samo tyczy się ciebie. Jeżeli będziesz potrzebował porozmawiać, albo odpocząć to nasze drzwi są zawsze szeroko otwarte - zwróciła się do kuzyna, delikatnie utrzymując kącik ust u góry, jakby nie chciała pokazać, że jej samej jest ciężko z odejściem Dorei. W zestawieniu z Jamesem nie miała prawa okazywać słabości, w końcu Dorea to jego matka. A następnie wymownie spojrzała na szklanki. - I nie rób dzisiaj czegoś, czego będziesz jutro żałował.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Salon Empty Re: Salon

Czw Maj 24, 2018 8:20 pm
– Myślę, że będzie dobrze, jeśli trochę pokrąży. Nie tylko między nami. – Alice zmusiła się do wątłego uśmiechu. James mógł wydawać się nierozważny. Nieodpowiedzialny i impulsywny, ale nie miała wątpliwości, że odpowiednio zaopiekuje się pentagramem. Inna sprawa, że gdy wyskoczył z pytaniem, w jej wnętrzu wybrzmiało wreszcie stanowcze wahanie. Brunetka nie zdradziła mu w końcu, że ten wózek który ciągnie, już kilka dni temu wypadł z toru. Że ślizgon, którego konduktor Rogacz tak chętnie by z niego wyprosił, posądzając o jazdę na gapę, opuści go bez niczyjej pomocy... Okoliczności nie sprzyjały jednak podobnym wyznaniom. Atmosfera była wystarczająco ciężka, a i bez niej Hughes nie należała przecież do zbytnio wylewnych dziewoi. Starając się więc choć odrobinę przytłumić narastające uczucie pustki i rozżalenia, całą swoją uwagę skupiła już na dziewczynce i Andromedzie. Twarz kobiety, mimo malującego się na niej smutku, była spokojna i urodziwa. Nic więc dziwnego, że gdy tylko odważyła się znów spojrzeć w jej stronę i dostrzegła pełen zrozumienia uśmiech, poczuła jak rumienią jej się policzki.
– Dobrze. Będziemy tuż obok. – Wreszcie dźwignęła się z ziemi i wyciągnęła rękę w stronę Nimfadory, chwytając jej drobną dłoń. – A ty będziesz grzeczna, prawda? Zobaczymy co znajdziemy fajnego i potem opowiesz wujkowi. – Jej głos był spokojny. Heh, udało jej się nawet wpleść w niego odrobinę entuzjazmu, a mimo to, kiedy znów spojrzała na Jamesa, jej oczy wypełniała skrucha. Czuła się jak tchórz.

– Chcesz jakieś ciastko? – Zatrzymała się przy jednym ze stołów z przekąskami, nieufnie spoglądając na piętrzące się na tacach wypieki. Dopiero po kilku chwilach udało jej się zrozumieć, że fantazyjny wywijas jest w rzeczywistości babeczką z budyniem, a to, co początkowo wzięła za marcepanową pierdułkę, zwykłą truskawką. – To powinno być smaczne. – Wsunęła przysmak w dziecinną rączkę, nie mogąc się jednocześnie powstrzymać od tego, by znów rozejrzeć się po pokoju. Gdzieś tam mignął jej Peter, jednak nawet nie próbowała się oszukiwać, że wypatruje w tym tłumie znajomych twarzy – chciała się tylko upewnić, że James stoi gdzie stał. Albo usiadł. Różowy urwipołeć miał jednak zupełnie inne plany.
– He? – Spojrzała w dół, na ciągnącą ją dziewczynkę, jakby zapomniała o jej obecności. – Już idziemy, przepraszam. – Ruszyła w stronę werandy, a w całym tym roztargnieniu, nawet nie pomyślała o serwetkach. Nie miała żadnego doświadczenia z dziećmi. Poza sporadycznym pomaganiem młodszym Puchonom, lub rzadziej, uczniom innych domów, nie miała z nimi nawet zbyt wiele kontaktu. Teraz jednak z zaciekawieniem obserwowała małą Nimfadorę i to, z jaką radością... robiła wszystko. Tak, mała Dora potrafiła cieszyć się dosłownie wszystkim – nawet niecodziennym kształtem ciastka, który Hughes uznała przecież za zbędny. Czy to możliwe, że kiedyś była do niej choć trochę podobna?
Niewerbalne Butterflio opuściło dyskretnie wysuniętą z rękawa różdżkę dokładnie w momencie, gdy wyszły na zewnątrz. Stado kolorowych motyli otoczyło Alice i małą Dorę, a była puchonka nie poprzestała na jednym zaklęciu. Powtarzała je, nie zważając na to, że może to nie na miejscu. Że różowowłose dziecko i kobieta w jasnych ciuchach, wyglądały tu absurdalnie i bez skrzydlatej otoczki... Jeśli jednak naszła ją jakakolwiek refleksja, to szybko przerwał ją wdzięczny, dziecięcy śmiech. I nic nie mogła poradzić na to, że też się uśmiechnęła.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon Empty Re: Salon

Sob Maj 26, 2018 7:53 pm
Pokrąży. Wziął to sobie głęboko do serca, chociaż wcale nie chciał znaleźć kolejnej osoby której będzie on potrzebny. Tak, nie chciał by ktoś znalazł się w równie beznadziejnej sytuacji, a na pewno nie ktoś komu mógłby taki talizman przekazać, bo na przykład taki Snape… No nie ważne. Była jednak również druga strona tego medalu. Chociaż na początku czuł się skołowany, to jednak szczególnie właściwości uspokajające, które no… sami wiecie, ale on nie wiedział, były nader kojące w zaistniałej sytuacji i zwyczajnie nie chciał się ich wyrzekać.
- Dobrze – zgodził się więc – Ale jakby co… Trzaskasz mi sowę i pentagram natychmiast leci do ciebie – posłał jej spojrzenie w którym zdecydowanie był nakaz, nie prośba.
Patrząc z góry na małą, uśmiechnięta Dorę zapragnął cofnąć się w czasie do chwili w której sam był w jej wieku. I już nawet nie chodziło o to, że wtedy wszystko było prostsze, a zwyczajnie o fakt, że był to czas w którym rodzice byli jego bohaterami, czas w którym dużo łatwiej było mu okazywać im miłość. Czy ostatnio robił to należycie? Nie potrafił odpowiedzieć sobie twierdząco na to pytanie. Był zajęty swoimi sprawami, wiedział, że jego mamie było ogromnie ciężko bez Erin, ale sam skupił się na sobie, na swoim cierpieniu i nawet jak już wrócił do domu z Hogwartu, prócz swej marnej, dość nikłej obecności, nie zrobił nic by jej pomóc. Kiedy ostatnio powiedział jej, że ją kocha? Nie pamiętał. A ojcu? Odnalazł go wzrokiem stojącego nieopodal wyjścia na werandę i przez chwilę zatrzymał na nim spojrzenie. Ostatnio tylko się kłócili, wszystko jakoś się posypało i aż ciężko było uwierzyć, że jeszcze rok temu miał wspaniałą, kochającą się rodzinę.
- Jasne moja droga – z użalania się nad sobą wyrwała go mała Dora i bez protestów dał jej unieść sobie kąciki ust do góry – Ja smutny? Moja droga panno, przy tobie to niemożliwe – i pozostał z takim uśmiechem jaki mu wymalowała na twarzy – Ale doceniam pana Puszka – dodał szeptem i puścił jej porozumiewawcze oko nim się wyprostował, a Alice przykucnęła z propozycją nie cierpiącą odmowy.
Chwycił dwie lewitujące do niego szklaneczki z whisky i wzrokiem odprowadził panienkę Hughes z malutką Dorą do ogrodu. Z jego twarzy zniknął sztuczny uśmiech, a ponownie wróciło przygnębienie i zwyczajne zmęczenie. Czuł badawcze spojrzenie Andromedy i chociaż lubił być w centrum uwagi, to zdecydowanie nie takiej i nie w takich okolicznościach.
- Napijesz się? – uniósł w jej stronę jedną ze szklaneczek – Mogę ci zaproponować coś innego, tylko… nie bardzo mam pojęcie co jest do wyboru – uciekł wzrokiem w stronę stołów, które najchętniej wypieprzyłby z cała ich zawartością i ludźmi wokół nich stłoczonymi przez okno. Teraz jednak przyglądał się im z żywym zainteresowaniem brylując wzrokiem gdzieś między sokiem dyniowym, wodą, a kawą i herbatą. I dalej tak wypatrywał sobie oczy, gdy z ust Tonks popłynęły słowa otuchy i wsparcia. Przez długą chwilę milczał prawie wstrzymując oddech, aż w końcu odetchnął głęboko i skierował swe spojrzenie wprost w oczy Andromedy – Dziękuję – odparł i szybko dodał, jakby w obawie, że obnaży to jakąś jego słabość – Pewnie wpadnę na jakiś kurs: jak zrobić sobie coś innego niż tosty na śniadanie, albo: jak się robi pranie – rzucił, prawda, u Potterów nie było skrzatów, wszystkim, dosłownie wszystkim, zajmowała się Dorea, ale nie o to chodziło teraz Jamesowi. Pociągnął łyk whisky i przypomniał sobie o toaście który chwilę temu chciał wznieść. Wtedy jednak, do jego uszu dotarły kolejne słowa Andromedy.
Nie miał pojęcia, czy był to jakiś znak z góry, by dał sobie spokój z tym durnym pomysłem, który tlił się teraz gdzieś z tyłu jego głowy, czy chodziło jej tylko o to by zwyczajnie nie urżnął się na stypie swojej matki. I chociaż nienawidził jak ktoś go poucza, daje mu rady, sypie jakimiś moralizującymi tekstami, co zwykle kończyło się u niego głośnym protestem i robieniem czegoś wręcz na złość, tym razem, prawie że ze skruchą, pochylił głowę i usłuchał w milczeniu. Ach ta biała magia.
- Postaram się – chciał powiedzieć, że się nie uchleje, ale chyba nie był co do tego przekonany, albo zwyczajnie nie potrafił powiedzieć tego na głos – Alice dała mi biały pentagram – uchylił marynarkę pokazując jej znaczek – Chyba uspokaja… I w sumie nie wiem co jeszcze robi, ale może dzięki niemu uda mi się usłuchać twojej rady – rzucił kwaśno i znowu upił łyk whisky, by z kolejnym łykiem opróżnić szklankę – Co słychać w Hogwarcie? Filch się nie nudzi? – spróbował trochę odciągnąć jej uwagę od siebie. Nie potrafił rozmawiać o uczuciach, nie potrafił i nie chciał. W tym momencie czuł się w tej kwestii totalnym nieudacznikiem, szczególnie po swym ostatnim liście do Lily, jej braku odpowiedzi i nader wszystko: braku obecności dzisiejszego dnia.
Peter Pettigrew
Sztuka
Peter Pettigrew

Salon Empty Re: Salon

Nie Maj 27, 2018 9:14 pm
Nie mógł tak siedzieć w nieskończoność. Nie reagować na nikogo i na nic i udawać, że przecież to wcale nie jest dziwne, nieodpowiednie, czy w ogóle jakiekolwiek. Tyle, ze tego w sumie chciał. Być częścią szarej masy, która po prostu będzie. Nie miał pasujących do sytuacji słów, które mogłyby wyjść z jego ust. Z drugiej strony to nie polepszało jego samopoczucia, takie trwanie bezczynne i przyglądanie się przyjacielowi. Wychodził na bardzo słabego stalkera, który w dodatku wcale się nie ukrywa ze swoim zachowaniem. Ostatecznie więc chociaż nie widziało mu się pić, ponieważ obawiał się, iż wszystko może pójść nie tak, jeśli przesadzą to chociaż postanowił wstać. Podejść do Jamesa i wtedy wymyśli co dalej. Tak więc zrobił. Ominął masę dziwnych ludzi, którzy rozmawiali sobie zwyczajnie o wszystkim o niczym, czasami wspominając zmarłą z jakimiś frazesami, których osobiście nie cierpiał. Kiedy zaś się zbliżał, dostrzegł, że James, jak był tak dalej jest zajęty. Cóż, nic dziwnego. Niektórzy potrafili być bardziej rozmowni nawet w tak gównianej sytuacji, jak ta. Tyle, że on do tego grona nie należał. Nie tym razem, bo odnalezienie się samodzielnie w takim klimacie sprawiało mu wiele problemów. Ostatecznie jednak, czy tego chciał, czy nie musiał stanąć oko w oko z tym faktem. Jego przyjaciele nie będą do końca jego dni ratować jego skóry z towarzyskich sytuacji. Nie powinien nawet się na to skazywać! No i... właśnie, przyjaciele - tym właśnie są, więc powinien, nawet jeśli się zbłaźni, pokazać że nim w ogóle jest. Dotarl więc do towarzystwa i postanowił się przywitać.
- Witam. Przeszkodzę w czymś, czy mogę uciec do Was od grona obcych ludzi, którzy obserwują każdy mój ruch? - Nie żartował. Te słowa były aż nad to prawdziwe, ponieważ każdy wydawał się tutaj zainteresowany wszystkim. Jakby szukali sensacji albo przynajmniej próbowali pokazać, jak dobrze się odnajdują w sytuacji. Jasne, bo wszyscy potrafimy po prostu przyjść pogadać po czyjejś śmierci i wcale nie zastanawiamy się, czy powinniśmy w ogóle tutaj być, co pamiętamy o zmarłej i jak się z tym czujemy. Wszystko jest tak, jakbyś jedli zwykłe śniadanie w sobotni poranek? Pewnie tak sobie wmawia każdy, który wcale nie powinien tutaj być. Że coś wie, że rozumie i że wspiera swoją obecnością. A co na to faktyczna rodzina? Czują wsparcie? Czy raczej mam po dziurki w nosie tego ich "wsparcia"?
Chciałby wiedzieć takie rzeczy. Może świadomość, że każdy ma mieszane uczucia w związku z taką uroczystością pomogłaby mu poczuć się lepiej. Bo nie powinien być w takim stanie, w końcu to nie jemu członek rodziny umarł. Po prostu sama w sobie śmierć wydawała się tak odległa, a zarazem zatrważająca. Bo potem dzieją się takie właśnie rzeczy. Coś, czego nie chciałby zmarły z pewnością. Na co komu ci wszyscy goście w tym domu? Czy to cokolwiek zmienia? I czy w ogóle powinno tak ostatecznie. Podanie jedzenia i napojów nagle obdarzy krewnych ulgą i poczuciem, że wcale nie muszą żałować swojej straty? Wydawało mu się to absurdalne. Ale jednak wydawało się lepszym rozwiązaniem niż fakt, że po prostu tak wypadało zrobić. Wiedział, że taka pewnie jest prawda właśnie. Tyle, że miło było sobie wmawiać, że coś w tym więcej tkwi. Tak na poprawę samopoczucia małe kłamstewko, które nikogo nie dotyka.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon Empty Re: Salon

Sro Lip 11, 2018 9:55 pm
Z dość trudnej rozmowy o uczuciach wybawił go Peter. Nie żeby rozmowa z Andromedą była czymś nieprzyjemnym, po prostu James nie był jeszcze gotowy na taką wymianę zdań, strata jaka go dotknęła jeszcze nie do końca do niego dotarła i sam nie był pewny jak się z tym czuje, nie mówiąc już o rozmawianiu o tym.
- Cześć – podał mu szklaneczkę whisky której nie przyjęła Andromeda – U nas wcale nie jest lepiej – odparł samemu przez chwilę oddając się rozglądaniu dookoła. Można by powiedzieć, że Peter wpadł z deszczu pod rynnę, przy Jamesie był skazany na jeszcze większe zainteresowanie. Miał jednak dziś wyjątkowo farta, bo i Potter miał już po dziurki w nosie tego całego towarzystwa i z każdym łykiem whisky klarowała mu się pewna złota myśl.
- Zgarnę Łapę i Luniaka, ty bierz tacę whisky i widzimy się na górze – rzucił ponuro, gdy tylko zostali sami z Peterem i nawet nie czekając na potwierdzenie ruszył na poszukiwania.

[z/t dla wszystkich]
Erin Potter
Oczekujący
Erin Potter

Salon Empty Re: Salon

Pią Sty 25, 2019 8:24 am
Jane Dufour nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby znaleźć się w centrum sytuacji, która w jakikolwiek sposób skomplikowałaby jej życie. Preferowała spokojne funkcjonowanie na przedmieściach, w miejscu, w którym nikt nigdy nie będzie zawracał jej przysłowiowych czterech liter. To był teren, na którym była wolna od wszelkich nagłych, trudnych zdarzeń, sytuacji, które w jakikolwiek sposób mogłyby wnieść nieco więcej wrażeń do jej idealnie zwykłego, a zarazem nadzwyczaj nudnego życia.
Jednak gdy Jane Dufour ujrzała młodą, czarnowłosą kobietę, która stanęła przed drzwiami jej domu, po raz pierwszy odczuła, że powinna coś zrobić. Patrząc na nieznajomą, była pełna przekonania, jakoby stała się świadkiem jakiejś ogromnej tragedii. Dziewczyna była chuda, miała stare, znoszone ubrania, podkrążone oczy, napuchnięte powieki i przeraźliwie potargane włosy.
Zapraszając ją do środka, czuła, że jej idealnie szara codzienność po raz pierwszy od lat zaczęła nabierać pewnych barw. Nie umiała jeszcze stwierdzić jakich – niemniej jednak w jej głowie pojawiło się przekonanie co do tego, że to, co właśnie robiła, było słuszne.
Nieznajoma bardzo się spieszyła. Chciała jak najszybciej dostać się do Doliny Godryka, prosząc o umożliwienie jej tego w jak najkrótszym czasie. Wydawała się być bardzo zdenerwowana. Niezdarnie składała zdania, ucinała je w połowie, aby następnie rozpocząć kolejne, jąkając się przy tym okrutnie. Jane bez słowa podała jej gorącej herbaty i kawałek upieczonego przez siebie ciasta. Jej gość niemalże natychmiast łypnął na nią pełnymi zdziwienia oczami. Nie zjadł ani kęsa, nie wypił również ani odrobiny napoju. W normalnych okolicznościach Dufour poczułaby się urażona – w końcu jej wypieki były jej chlubą – lecz w tym konkretnym przypadku jedynie parokrotnie pokiwała głową. Po jej głowie kłębiły się setki myśli, a jedna z nich dotyczyła faktu, iż ta dziewczyna najpewniej musiała doświadczyć czegoś strasznego, czegoś, co skutecznie pozbawiło ją zaufania do obcych i podawanego przez nich pożywienia.
Nie wnikała. Nie była jedną z tych wścibskich, upierdliwych staruszek, które wszędzie wciskały swój wstrętny nochal. Po prostu wskazała kobiecie kominek, mówiąc, że jeżeli ma taką możliwość, to niech skorzysta z sieci Fiuu.
Nieznajoma wstała i podziękowała jej cicho, a w jej dużych, orzechowych oczach po raz pierwszy zauważyła coś innego poza zagubieniem – nadzieję.
Jeszcze przez dobre parę minut po zniknięciu szmaragdowozielonych płomieni przyglądała się miejscu, które chwilę temu zajmował jej tajemniczy gość. Uśmiechnęła się delikatnie.

~*~

Pierwszym bodźcem był zapach. Znajoma woń wszechobecnego drewna zmieszana z licznymi środkami czystości.
Cholera, to był jej dom.
Czuła, że już zaraz zobaczy matkę, raz za razem rzucającą zaklęcia sprzątające. Wszechobecne naczynia, być może pozostawione jeszcze po obiedzie. Najnowszego „Proroka Codziennego”, którego ojciec będzie wertował przy stole, ignorując liczne protesty żony. Mohera przechadzającego się po pokoju, zupełnie tak, jak gdyby wszyscy domownicy mieli bić mu brawo za sam fakt jego istnienia oraz tego, że zdecydował się należeć do tej konkretnej rodziny. No i wreszcie Jamesa, który, siedząc w fotelu, raz za razem podrzucałby złotego znicza, wykonując coraz to bardziej zaawansowane ruchy i sztuczki umożliwiające mu złapanie piłeczki.
Rozchyliła powieki. Przez dobre parę sekund cieszyła oczy układem pomieszczenia i poszczególnych mebli, utwierdziwszy się w przekonaniu, że zapamiętała wszystko bardzo dokładnie. Była tylko jedna, znacząca różnica – nie zastała tu ani jednej żywej duszy.
Postawiła jeden krok, kolejny. Wyszła z kominka, a następnie otrzepała ubranie – w zasadzie bardziej dla zasady, bowiem jej strój aktualnie i tak nie znajdował się w najświeższym stanie – po czym skierowała się w stronę środka pomieszczenia. Tak, zapach był dokładnie taki, jaki zawsze, meble i przedmioty również, ale… gdzie wszyscy domownicy?
Przede wszystkim – było tu przeraźliwie cicho. Nigdy nie przypominała sobie, aby w jej rodzinnym domu panował równy spokój. U Potterów zawsze działo się dużo – dlatego też sytuacja, którą zastała, napełniła ją swego rodzaju zdenerwowaniem. Zacisnęła dłonie w pięści, stawiając kolejne kroki i powoli rozglądając się na wszystkie strony.
A wtedy usłyszała dźwięk, który świadczył o tym, że ktoś jeszcze znalazł się w pomieszczeniu.
Odwróciła się do źródła hałasu, a jej serce po raz pierwszy od tylu miesięcy zabiło w prawdziwie radosny sposób.
- James.

Sponsored content

Salon Empty Re: Salon

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach