Go down
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Marjorie Alyssa Meadowes Empty Marjorie Alyssa Meadowes

Pon Cze 19, 2017 11:17 pm

Marjorie Alyssa Meadowes Tumblr_njpjta1am21sq00w5o1_250Marjorie Alyssa Meadowes Tumblr_njpjta1am21sq00w5o5_250


Imię i nazwisko: Marjorie Alyssa Greyback z d. Meadowes | przedstawia się jednak głównie jako Alyssa, ponieważ nigdy nie korzystała z pierwszego imienia; choć obecnie powoli ulega to zmianie, wciąż nie jest przyzwyczajona do nazywania jej w ten sposób |

Imiona i nazwiska rodziców: Thomas Athan Meadowes | Brytyjczyk, obecna prawa ręka szefa Biura Aurorów w brytyjskim Ministerstwie Magii |

† Emily Arabella Meadowes z d. Sayre | Australijka o brytyjskich korzeniach (od strony matki powiązana z rodem Fawley), była aurorka w brytyjskim Ministerstwie Magii |

Data urodzenia: 30.11.1954 roku | dokładniej rzecz biorąc - sam środek dżdżystej nocy pomiędzy 29 a 30 listopada |

Miejsce zamieszkania: Wielka Brytania, Londyn, Ladbroke Grove 246 - dzielnica mugolska | urodziła się w rodowej posiadłości Meadowesów w Keighley w hrabstwie West Yorkshire - dom jest ciągle w posiadaniu rodziny |

Status majątkowy: średniozamożna | z obu stron pochodzi od rodzin zamożnych, jednakże nie może liczyć na spuściznę po rodzie Sayre, zaś jej ojciec wciąż jeszcze żyje |

Czystość krwi: półkrwi | ojciec będący czarodziejem mugolskiego pochodzenia, matka czystej krwi |

Była szkoła: Hogwart - Ravenclaw | nie ukończyła, zrezygnowała kilka miesięcy przed końcem ostatniego roku |

Różdżka: 9 i 1/2 cala | jarzębina | włos z grzywy centaura | dosyć giętka | z motywem wycinanych jarzębinowych liści na trzonku

Wzrost: 163 centymetry | choć krucha i delikatna budowa ciała - dosyć typowa dla osób o jej typie urody - sprawia, iż Aly zdaje się być jeszcze drobniejsza |

Waga: około 51 kilogramów | w porywach do 53 kilogramów, choć raczej nie zmienia się zbyt mocno, ponieważ Meadowes ma dosyć szybki metabolizm |

Kolor włosów: blond | naturalnie jasny - w odcieniu określanym jako miodowy, latem z bardziej płowymi pasemkami |

Kolor oczu: niebieskie | zazwyczaj jasnoniebieskie, w gniewie zaczynają ciemnieć do burzowej wersji niebieskiego |

Praca: badacz, asystentka w Świętym Mungu | laboratorium do spraw genetycznych modyfikacji magicznych - pracuje w nim od początku rozpoczęcia jego działalności (od stycznia 1976 roku); wcześniej pracowała jako asystentka w laboratorium zajmującym się chorobami zakaźnymi (od lutego 1974 roku do stycznia 1976 roku) oraz jako barmanka w Dziurawym Kotle (od grudnia 1973 roku do listopada 1974 roku) |

Specjalizacja wybrana na starcie: specjalizacja z eliksirów leczniczych | przez wzgląd na pracę w laboratorium badawczym |

Bogin:

Meadowes nigdy nie miała zbyt wielu najbliższych, więc dosyć jasne zdawało jej się to, iż pragnęłaby chronić ich za wszelką cenę. Nigdy nie poznała swojej matki, zaś ojciec nie chciał utrzymywać z nią jakiegokolwiek kontaktu. Nigdy nie doczekała się siostry czy brata - Frances, jej bliźniaczka, umarła jeszcze w dniu porodu - ani nie poznała dziadków ze strony któregokolwiek z rodziców. To zaś sprawiło, iż dla blondynki od zawsze liczyli się praktycznie nijak z nią niespokrewnieni ludzie. To właśnie na nich skupiał się bogin dziewczyny, który zmieniał się na przełomie lat.
Ze względu na niechęć Thomasa do widoku własnego dziecka, wychowywała ją opiekunka. Maeve była nie tylko najbliższą sąsiadką Meadowesów - mieszkającą niedaleko ich posiadłości w Keighley - lecz także kimś na kształt zastępczej matki małej Aly. Nic więc dziwnego, że choroba kobiety była dla Alyssy czymś naprawdę traumatycznym, nawet bardziej bolesnym niż myśl o byciu powodem śmierci Emily. Z czasem role w ich relacji uległy zmianie i to dziewczynka musiała pomagać niani, zajmując się nią podczas ostatnich dni, kiedy nikt nie mógł już nic poradzić na zbliżające się spotkanie Panny Finlay z Kostuchą. Miało to nie tylko wpływ na późniejszy wybór ścieżki zawodowej, jaką postanowiła podążyć niespełna jedenastoletnia dziewczynka, lecz także na... Cóż, mniej przyjemne aspekty. Kilka miesięcy później - wałęsając się samotnie po prawie pustym domu - Meadowes trafiła na stary strych. To właśnie tam po raz pierwszy zetknęła się z istotą, jaką był bogin. Widząc rozkładające się ciało martwej Mae, która wyciągała do niej ręce, pozostawiając krwawe ślady na zakurzonej podłodze. Dziewczynka uciekła, jednak samodzielne dojście do siebie zajęło jej wiele miesięcy, a tamten widok nadal czasem powraca do niej w koszmarach sennych.
Traf chciał, iż jakiś czas później miała okazję spotkać się z młodszą od niej kuzynką, z którą od razu złapała nić porozumienia. To ona nieświadomie pomogła Aly poradzić sobie ze śmiercią Maeve... Stając się kolejną formą jej bogina, co Alyssa odkryła na jednej z lekcji OPCM, podczas której ówczesny nauczyciel tego przedmiotu postanowił zaprezentować uczniom działanie zaklęcia Riddiculus. Nawiązywanie więzi z częścią rodziny, jakiej wcześniej - ze względu na złe relacje jej ojca z bratem - nie miała okazji poznać, było dla niej na tyle istotne, iż podświadomie nie chciała tego utracić. Rodzina wuja wyglądała w oczach Aly jak dokładne przeciwieństwo tej, którą miała ona sama, jaką stworzył jej ojciec. I choć dziewczyna nie miała zbyt dużego kontaktu z Howardem i Felicią, ich córka stała się dla niej kimś na kształt młodszej siostry. Na lekcji OPCM zobaczyła Dorcas martwą - brutalnie zamordowaną, zakrwawioną, pokaleczoną i wpatrującą się pustymi, zamglonymi oczami w sufit sali lekcyjnej; nauczyciel momentalnie zasłonił starszą Meadowes, a stworzenie zmieniło kształt na rozwścieczonego smoka - i dosłownie zamarła. Nie doznając po tym tak wielkich koszmarów, jakie miała po pierwszym zetknięciu się z boginem, jednakże postanawiając chronić kuzynkę przed wszelkim złem całego świata... Co zresztą do tej pory robi wraz z Fabianem Prewettem, starając się zapobiec wmieszaniu Dory w działania Zakonu Feniksa.
Samej jednak nie mogąc nie przyłączyć się do jednej ze stron konfliktu, gdy stało się to, co nieuniknione - nie mogła już dłużej w całości zdawać się na wrodzoną skłonność do patrzenia na świat przez różowe okulary. Śmierciożercy panoszyli się coraz bardziej, mordując i siejąc postrach, zabijając bliskie jej osoby... I niszcząc... Niszcząc nawet jej cichutką nadzieję na zbudowanie sobie dobrej przyszłości.
Nie wiedziała, kiedy jej bogin powtórnie zmienił formę. Czy było to jeszcze przed tym, gdy dowiedziała się, co zrobił mężczyzna, którego darzyła miłością, czy już po tym. Najważniejsze było jednak to, iż dowiedziała się o tej zmianie, gdy zakupiła niezbyt duże - ale w pełni wykończone i dobrze wyglądające - mieszkanie w mugolskiej dzielnicy. Po jakże okazyjnej cenie, gdyż ponoć nie było zainteresowania. Już pierwszego wieczoru dowiedziała się, co było tego przyczyną. Bogin... Bogin ze starego zegara, który wyrzuciła zaraz po tym, gdy wezwała na pomoc jednego z zakonowych aurorów, samej trzęsąc się jak osika i zwyczajnie nie potrafiąc poradzić sobie z kwintesencją koszmarów. Alec... Jeden z najbardziej bezwzględnych Śmierciożerców na usługach Lorda Voldemorta. Żywy, lecz wewnątrz martwy, bezuczuciowy morderca. To właśnie jej bogin.

Amortencja:

Nie trzeba zbyt mocno znać Alyssy, by domyślać się, jaki może być jeden z zapachów składających się na aromat wydzielany przez jej amortencję. Wystarczy sama świadomość tego, iż dziewczyna od zawsze była typową Krukonką, kochając zarówno samą naukę, jak i książki. Co prawda, woń charakterystyczna dla kartek tych nowszych, świeżo wydanych publikacji nijak nie może równać się dla niej z tym, jak pachną stare woluminy z biblioteki Hogwartu... Jednakże nadal ją uwielbia. Może tylko nie na tyle, by zastąpiła pierwszy wonny składnik najsilniejszego eliksiru miłosnego w wersji panny Meadowes.
Kolejna nuta zapachowa także nie jest zbyt ciężka do odkrycia, ponieważ już na pierwszy rzut oka widać, iż blondynka uwielbia łono natury. Zarówno kwieciste motywy na jej sukienkach, przepaskach czy wstążkach do włosów, jak i mieszkanie od góry do dołu wypełnione roślinami... Cóż, są wystarczającą wskazówką, która pozwala stwierdzić, co równoważy ciężki aromat wiekowych kartek. Dokładniej rzecz biorąc, jest to bergamotka, jaką zawierają także jej ulubione perfumy.
I choć zdawałoby się zatem, że to, jak w całości pachnie amortencja Aly, jest sprawą prostą do odkrycia... Ostatni składnik tej woni jak najbardziej temu zaprzecza. Jest on bowiem bezpośrednio związany z czymś bardziej prywatnym niż szkolna biblioteka czy ogród, niosąc ze sobą również znaczący wkład emocjonalny. To zapach leśnego runa nad ranem, wilgotnego od rosy i mgły otaczającej drzewa i krzewy. To ostrawa woń żywicy, świerków. To ciężki aromat ziemi i... Lekko tytoniowy zapach towarzyszący jej mężczyźnie, którego przytula do siebie po kolejnej pełni księżyca, okrywając starym kocem i wybierając mu mokre liście z włosów. To to, co czuje swoim wrażliwym nosem jeszcze chwilę po tym, gdy powraca z lisiej postaci. No... I może trochę swędzącego w nos zapachu futerka, którego nie lubi chyba żaden animag.

Widok z Ain Eingarp:

Erised stra ehru oyt ube cafru oyt on wohsi.

Stara, przykurzona rama – niegdyś zapewne w odcieniu starego złota, choć teraz pokryta warstwą szarawego, duszącego pyłu – nie powinna być niczym specjalnym. Nie dla kogoś, kto w swoim życiu widział setki, jak nie tysiące podobnych. Nie dla kogoś, kto praktycznie wychował się w miejscu o atmosferze bliższej muzeum niż ciepłemu gniazdu rodzinnemu, które wypełniały równie stare przedmioty. A jednak było w niej coś, co przyciągało, jakiegoś rodzaju magnetyzm… Szepcząc, choć milcząc, błyszcząc w półmroku, gdy przytłumiony blask księżyca padał na zwierciadlaną taflę, jaką oprawiała.  
Nie sposób było temu nie ulec, odwrócić się i zwyczajnie odejść, choć blondynka tak właśnie powinna postąpić. Przecież wiedziała, co mogło kryć się w lustrze. Podświadomie czuła, iż nie było to nic, co chciałaby zobaczyć, nic dobrego. Przyzwyczaiła się do tu i teraz. Nie oznaczało to, że nie tęskniła czy nie miała marzeń. Nawet myślenie w taki sposób, każda próba wmawiania sobie tego byłyby niczym więcej, jak tylko kłamstwem. Czy jednak tak naprawdę gorszym od prawdy?

I show not your face but your heart's desire.

A jednak podeszła. Wiedząc, iż nie powinna, poddała się magnetyzmowi, stawiając kolejne powolne kroki ku zwierciadle. Wreszcie stając przed nim i muskając palcami ramę. Chmura kurzu wzniosła się w powietrze dokładnie w tym samym momencie, w którym księżyc przysłoniły chmury, a w pomieszczeniu zapadła prawie całkowita ciemność. Blondynka nie zwróciła na to jednak uwagi, wpatrzona w to, co ukazywało stare lustro.
Widziała to, choć dookoła nie panował już tylko zwyczajny półmrok. Widziała, nie mogąc oderwać wzroku od obrazu miejsca, w którym się wychowała. Od rodzinnej posiadłości w Keighley, lecz nie takiej, jaką zapamiętała, gdy oficjalnie opuszczała rodzinę. Posiadłość, jaką przed sobą dostrzegała, była całkowicie inna, a jednak na swój sposób podobna. Zbliżona do tej, którą zapamiętała ze swoich najwcześniejszych lat, gdy ojca praktycznie nie było w domu. Otoczona kwiatami, krzewami i zielonymi drzewami, skąpana w ciepłych promieniach słońca. Piękna. Tak samo jak reszta tej sceny.
Tego bowiem tak naprawdę od zawsze chciała. Akceptacji, miłości, spokoju i idylli. Prawdziwej rodziny z ukochaną osobą u boku, roześmianymi dziećmi biegającymi po ogrodzie… Szczęścia. A jednak to, co widziała, było tylko wątłą iluzją. Mglistą i coraz bardziej odległą.


Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności:

Odkąd tylko pod jej blond czupryną pojawiła się pierwsza myśl o pomocy ludziom jako uzdrowicielka, Alyssa zaczytywała się w książkach medycznych. Z początku niekoniecznie zbyt wiele z nich rozumiejąc, jednak z czasem powolutku dochodząc do pojmowania tego, o czym była w nich mowa. W domu rodzinnym, co prawda, nie miała zbyt dużego dostępu do podobnych publikacji, ponieważ rodzinna biblioteczka pełna była książek stricte przeznaczonych dla aurora - od wskazówek dla osób początkujących, po bardziej zaawansowane teksty; Meadowes swego czasu myślała o karierze w Biurze Aurorów, jednakże zrezygnowała z tego przez gwałtownie i niekontrolowanie występujące wizje, skłonność do zbytniej łagodności oraz myśl, iż nawet wtedy zapewne nie dozna dumy ojca; z tego względu nie błyszczała też na OPCM, obecnie celując bardziej w zaklęcia do obrony, nie do ataku - jednakże biblioteka w Hogwarcie była już dla niej prawdziwą skarbnicą wiedzy.
Przynajmniej tej teoretycznej, ponieważ praktyki nie dało się wypracować poprzez czytanie grubych ksiąg. Jeszcze w szkole była więc dosyć częstym gościem Skrzydła Szpitalnego - co nie było trudne, gdy stanowiło się idealny obiekt do znęcania i popychania - czasami przychodząc tam z musu, czasami specjalnie prosząc kogoś z przyjaciół o rzucenie na nią czegoś nieszkodliwego, czasami zaś korzystając z arsenału czekoladek, jakie teoretycznie powinny pomagać w zwolnieniu się z lekcji, dla niej będąc jednak pretekstem do podpatrywania pracy szkolnej pielęgniarki. Tej samej, która zresztą dosyć szybko ją przejrzała, całe szczęście, pozwalając Aly na wizyty, gdy tylko te mogły mieć miejsce. Czasem nawet uzyskiwała zgodę na pomoc w założeniu opatrunku, podaniu - odmierzonej przez pielęgniarkę, ale jednak - porcji eliksiru czy przytrzymaniu rzucającego się pacjenta. To było dla niej naprawdę istotne.
Gdy dziewczyna odeszła ze szkoły, porzuciła szansę na to, o czym marzyła przez długie lata, jednakże nie czuła wielkiego żalu. Znalazła sobie zajęcie, które zajmowało jej czas, jaki mogłaby poświęcić na zastanawianie się nad tym, jak wielką głupotę popełniła. Wtedy zresztą wcale tak nie sądziła, stawiając wieloletnią relację i rozkwitające - przynajmniej tak sądziła - uczucie ponad ścieżkę zawodową. Widząc czasami ojca, który pracoholicznie żył wyłącznie Biurem Aurorów i wszystkim tym, co się z nim wiązało, Meadowes nie chciała iść w jego ślady. Postawiła wszystko na jedną kartę... Która wcale nie okazała się być asem. Poczuła wtedy, iż zaprzepaściła wszystko to, na co pracowała.
Zyskując jednak szansę na spełnienie chociaż namiastki marzeń, gdy po znajomości otrzymała pracę jako asystentka w laboratorium w Świętym Mungu. Zaczynając jako typowa osoba PPP - przynieś, podaj, pozamiataj - ale zmieniając to, gdy doceniono jej wkład i zaoferowano przeniesienie do świeżo otwartego laboratorium do spraw genetycznych modyfikacji magicznych. Co prawda, nadal nie mogła tam zajmować żadnej większej roli - nie miała przecież odpowiedniego wykształcenia - jednakże wyłącznie oficjalnie. Zyskała bowiem dosyć specyficznego szefa, który pozwalał jej na nieco więcej - przyznając jej nawet tytuł badacza; w praktyce niewiele znaczący, ale jak dobrze brzmiący - o ile tylko działała pod jego okiem, nieustannie zdobywając i uaktualniając konieczną wiedzę.
Dzięki pracy w Mungu nawiązała również wiele znajomości z uzdrowicielami i różnego typu magomedykami, czasem pożyczając od nich jakieś książki czy wydania specjalistycznych gazet, połykając ich zawartość podczas spędzania samotnych wieczorów w mieszkaniu, a następnie dyskutując na temat treści albo zadając całą masę mniej lub bardziej naiwnych pytań. Trochę wiedzy praktycznej łyknęła ponadto podczas pomagania Fabianowi Prewettowi w jego przygotowaniach do kursów na uzdrowiciela, gdy robiła mu za obiekt bandażowania, zakładania opatrunków czy nawet wbijania igieł od kroplówki. Resztę do tej pory zdarza jej się usiłować zdobyć poprzez opatrywanie - całkowicie zdrowych, warto dodać - swoich kotów. Lubi też szwendać się po oddziałach, na które akurat po coś posyła ją szef, podpatrując pracę wykwalifikowanych pracowników. Uzdrowicielstwo jest zatem jej zdecydowanym konikiem, choć nie ma oficjalnych kwalifikacji.
Co z tym związane, jest także dosyć dobra z zielarstwa - w swoim roczniku w Hogwarcie była jedną z chlub nauczycielki - i tego, co z nim związane. Całe jej mieszkanie zastawione jest ziołami, kwiatkami i innymi roślinami - ma je nawet na zewnętrznych parapetach - oraz różnego rodzaju książkami na temat opieki nad ich gatunkami. Jako mała dziewczynka, miała w Keighley swój maleńki ogródek za domem. Był on częścią znacznie większego ogrodu, nad którym pieczę sprawował naprawdę stary i wyjątkowo mądry mugolski ogrodnik, wielokrotnie dzielący się z nią opowieściami, wiedzą i spostrzeżeniami. Wyniosła od niego miłość do natury, która teraz najwyraźniej jej się odwdzięcza, ponieważ wszystko w dłoniach Meadowes dosłownie rozkwita. Aly czasem zastanawia się tylko, co stało się z chlubą posiadłości, jaką były tereny zielone dookoła budynków, gdyż stary ogrodnik już dawno zmarł, zaś nowego - którego znała i lubiła - jej ojciec swego czasu wyrzucił z pracy za romans z zamężną kucharką.
Uwielbiając wszelkiego rodzaju pachruście, Meadowes nie może nie lubić także zwierząt. Sama jest właścicielką dwóch dorodnych i dopieszczonych kocurów - Antoniusza i Aleksieja; ten ostatni jeszcze w czasach jej edukacji szkolnej dostał imię na złość Greybackowi, gdyż tak bardzo jej go przypominał - oraz sowy. Gdy była młodsza, jej ojciec miał w stajni dwa konie, na których ich opiekun nauczył ją jeździć, jednakże Alyssa nie miała z tymi zwierzętami styczności od wielu lat. Pokochała przy tym testrale w Zakazanym Lesie, choć nie należały one do zbyt pięknych, a podczas zajęć z ONMS była dosyć mocno aktywna. Nie uważa jednak tej dziedziny za coś, w czym jest wyjątkowo dobra. Ot, przyzwoita - jak każdy miłośnik zwierzaków.
Aby sama zostać jednym z nich, ucząc się animagii, musiała - naturalnie - być bardzo dobra z transmutacji, co jest prawdą. Było to jednak w czasach szkolnych, po których odłożyła bardziej zaawansowane zgłębianie tajników transmutacji, zadowalając się wyłącznie animagią oraz wykorzystywaniem podstawowych zaklęć. Szczerze wątpi w to, by pamiętała jeszcze, jak zamienia się zwierzę w puchar na wodę albo umiała wykorzystać podobne sztuczki bez przypominania sobie formuł i sposobów postępowania.
Choć przynajmniej zapewne znajdują się gdzieś w jej głowie. Nie to, co informacje związane z - o ironio, u jasnowidza - wróżbiarstwem, z którego jest naprawdę fatalna, jeśli nie chodzi o jej własne, przychodzące nieoczekiwanie wizje. Z astronomii również niewiele potrafi, wiedząc tylko to, co potrzebowała wiedzieć partnerka wilkołaka, a po rozstaniu nijak tego nie wykorzystując. Ma przeciętne wiadomości o historii magii - wie tyle, ile zwykły czarodziej powinien wiedzieć. Zna też wachlarz zaklęć użytkowych, jakie powinna znać każda przyszła lub obecna gospodyni domowa, choć nie wychodzą jej one idealnie. Koszule nigdy nie składają się w idealny kształt, kufer nie pakuje równo, skarpetki nie dobierają się w schludne pary... Aczkolwiek Meadowes nie ma dla kogo ćwiczyć tych umiejętności, zatem nie zajmuje się tym w pierwszej kolejności.
Posiada naprawdę sporą wiedzę - nabytą w praktyce; wielokrotnie towarzysząc w lisiej formie podczas pełni - na temat wilkołaków, ich zachowania, zwyczajów czy nawyków, którą stara się wykorzystać w pracy. Mało wie za to na temat wampirów, zastanawiając się, co będzie, gdy jeden z nich faktycznie pojawi się kiedyś u niej w pracy. O ironio, mimo wałęsania się po lasach z Aleciem, ma beznadziejną orientację w terenie. Jej umiejętności czytania mapy wołają o pomstę do nieba.
Z zupełnie przyziemnych rzeczy, znana jest zaś z dobrej kuchni, ale fatalnych naleśników. Kompletnie nie umie radzić sobie z pralką, natomiast nieźle sprawuje się jako złota rączka, choć zazwyczaj wykonuje naprawy w bardzo instynktowny, niekoniecznie trwały sposób, przez co ubłagani znajomi i tak na dłuższą metę muszą po niej poprawiać. Niespecjalnie umie pływać, ponieważ przeraża ją moment, gdy nie czuje gruntu pod stopami. Poza tym nikt nie miał okazji spróbować jej tego nauczyć. Chybocze się na rowerze, ale jedzie, przy czym zdecydowanie woli jazdę samochodem. I totalnie, ale to totalnie nie umie chodzić na obcasach.

Przykładowy post:

Pogoda w Anglii była zmienna. Bardziej niż kobieta podczas okresu. Każdy o tym wiedział, nawet coraz mniej liczni turyści na – wciąż tak samo przeludnionych – ulicach. Tak więc niezbyt szokujące było to, iż przepiękne dni nie mogły trwać wiecznie. Jak na listopad, temperatura była zbyt wysoka, a słońce przypiekało zbyt jasnymi promieniami, by nie wzbudzało to podejrzeń. Oczywiście, Alyssa szczerze wątpiła w to, by ktokolwiek pragnął zmiany takiego stanu rzeczy, ale… Stało się. Kolejny poranek powitał ich pogodnym początkiem, a następnie niespodziewanym rozpętaniem się nawałnicy i lunięciem ściany deszczu, przez którą mało co było widać. Ruch uliczny dosłownie zamarł. Olbrzymie kałuże powiększały się z minuty na minutę, zalewając chodniki i sprawiając, że studzienki kanalizacyjne nie radziły sobie z pochłanianiem wody. Takiej ulewy Londyn nie widział od dobrych kilku lat i nie zapowiadało się, by o niej zapomniał.
Lało nieprzerwanie… Godzinę, drugą, trzecią… Kolejne grzmoty wstrząsały miastem, odbijając się echem od zbieraniny budynków. Błyskawice raz po raz rozświetlały granatowo-czarne niebo, a wiatr zrywał z drzew ostatnie liście, wyrywając parasolki tym desperatom, którzy postanowili nie dać się pogodzie. Ale przy takiej pogodzie nie dało się być rebeliantem, ekscentrycznym indywiduum idącym naprzeciw szarym ludziom chowającym się pod dachami domów, miejsc pracy czy centrów handlowych. Przynajmniej tak mogło się zdawać, bowiem znacząca większość mieszkańców Londynu faktycznie utknęła tam, gdzie znalazła się przed początkiem jesiennej zawieruchy. A jednak nie wszyscy, nie rebele, nie desperaci – czarodzieje. Wykorzystujący choć częściowo zdolność teleportacji, by dotrzeć w różne zakątki miasta.
Ciemnogranatowa peleryna z kapturem zdążyła przesiąknąć już deszczem, gdy jedna z takich osób pojawiła się przy przejściu na Pokątną. Mijając jednak główną ulicę i skręcając w inną – węższą i zdecydowanie mniej uczęszczaną, brudną i szarą, nędzną i… Szemraną. Jak ludzie, którzy zazwyczaj kręcili się po tych rejonach, teraz jednak praktycznie całkowicie nieobecni. Wejście na Nokturn opustoszało, choć nie zmieniło to specyficznej atmosfery tego miejsca, ciągłego wrażenia bycia obserwowaną, jakie odczuwała blondynka. Stawiająca kolejne kroki przed siebie, mimo wiatru i zacinającego deszczu, który – pomimo grubego materiału na jej głowie – całkowicie zmoczył jej włosy, przyklejając jasne loki do zaczerwienionych od wiatru policzków.
Cóż, jeśli chodziło o te ostatnie, przyzwyczaiła się już do tego, co zazwyczaj działo się z odcieniem jej bardzo jasnej skóry. Czy to mróz, czy zwykły chłód, czy wiatr wiejący jej prosto w twarz… Zawsze stawała się takim samym czerwonym jabłuszkiem. Czy to zawstydzenie, czy to zażenowanie, czy zdenerwowanie albo onieśmielenie… Za każdym razem rumieniła się od okolic pod oczami po różowe plamy na dekolcie. Nie było na to rady. Z dwojga złego, wolała już, by powodował to lodowaty, nieustannie zacinający deszcz niż jej własne zakłopotanie, bo akurat powiedziała coś głupiego.
W tym była bowiem prawdziwym ekspertem i naprawdę zdawałoby się, że przy tylu nieprzemyślanych, chaotycznych i przepełnionych mieszaniną różnorodnych emocji stwierdzeniach, jakie wypowiadała średnio kilka razy na dzień… Przynajmniej powinna przyzwyczaić się do ludzkich reakcji, przestając czerwienić się tak, jakby jej twarz podejmowała niewerbalną grę w pomidora. Nie mówiąc już nic o tym, iż znaczna większość osób – z czystego przypadku będąc na jej miejscu – po tylu latach zaczęłaby raczej panować nad własną emocjonalnością. Tymczasem ona nadal pozostawała taka sama. Jakby przeszłe doświadczenia nie istniały. Jak gdyby nie wywarły na nią żadnego wpływu. Co nigdy nie było i nie miało być prawdą, ale… Czy ktoś musiał o tym wiedzieć?
Zawsze grała. Odkąd pamięta, zawsze grała. Najpierw przed ojcem. Była wtedy nieistniejącym dzieckiem, prawie że elementem wyposażenia. Ot, wazonem od nielubianej ciotki, która przyjeżdżała zbyt często, by można było się go na dłuższą metę pozbyć. Jednocześnie była też grzeczną i posłuszną dziewczynką, prawdziwym promyczkiem mugolskiej niani – ich sąsiadki. Była szaloną, zakręconą dziewczyną z sąsiedztwa, opiekuńczą przyjaciółką. Była dosyć wycofaną społecznie koleżanką z Hogwartu. Była kimś, kto nie przyznawał się do własnej rodziny, bo ta nie przyznawała się do niego. Była dziwaczką, kujonką. Była też całkiem niezłą ścigającą. Była upartym rzepem. Głupią Krukonką. Panią Prefekt. Korepetytorką. Towarzyszką, powiernikiem, kompanką. Była kimś, kto sprawiał problemy, kto je przyciągał i kto te kłopoty odganiał. Była niepoprawną optymistką, zakręconym słoneczkiem, odbiciem stereotypowego tybetańskiego mnicha. Dyplomatką i zarazem wojowniczką. Tą, która zdecydowała się na najbardziej niespodziewany krok. Była niedoszłą uzdrowicielką i tymczasową barmanką. Ukochaną i kochanką. Problemem. Była chciana i niechciana. Była kimś po przejściach, kto wcale tego nie okazywał. Tłumiła w sobie wszystko, co złe, co ją raniło, starając się nie okazać tego rodzaju słabości lub szybko ją przezwyciężyć. Była wszystkim i nikim, ale przede wszystkim…
Była uciekinierką. Od samej siebie, od przeszłości czy teraźniejszości, ale także od przyszłości. Od tych, których nienawidziła i tych, których kochała. Zbyt szybko przywiązując się do innych, często jak najbardziej nieodpowiednich. Wbrew wszystkiemu, starając się znaleźć w nich odrobinę tego szczerego ciepła i jednocześnie wyciągnąć na wierzch ukryte pokłady pozytywnych uczuć, upierając się przy tym i nie przestając. Do czasu. Nikt nigdy nie nauczył jej bowiem jednego – ostatecznego zostawania, gdy własne problemy przerastają ją nie o głowę czy dwie, ale o coś, co zdaje się stukrotnie większe od jej możliwości. W swojej grze tak łatwo jest się przecież zgubić. Przyzwyczaić ludzi do czegoś, co tak naprawdę jest tylko półprawdą. Do niezmąconego spokoju, nieustannej walki o relacje czy do powrotów za każdym razem, gdy zdaje się, że nie może być już gorzej.
Doświadczyła tego… Ona – niska, drobnokoścista blondynka o błyszczących niebieskich oczach, prawie nieustannie uniesionych kącikach ust i pogodnej aurze, która zdawała się odpędzać nawet szalejącą dookoła zawieruchę. Osoba, która teraz uparcie podążała przed siebie, bez wahania zapuszczając się w bardziej ponure i niebezpieczne rejony magicznego Londynu, by odebrać przesyłkę dla człowieka, z którym pracowała. Mokra, ale jakby się tym nieprzejmująca. Robiła przecież swoje. Z tym samym zapałem, co dawniej, przynajmniej w teorii. Nie zmieniając się nic a nic od czasu, gdy po raz pierwszy przyszła do pracy. Ta sama Alyssa, ta sama dobra dusza, która nie skrzywdziłaby muchy, a wręcz jej pomogła.
Takie otoczenie bez wątpienia sprzyjało refleksjom. Burza, deszcz i miejsce, w którym nie czuła się już dobrze, przez które chciała przemknąć jak najszybciej. Pukając trzy razy w stare, podniszczone drzwi, wsunęła się do środka częściowo zdemolowanego budynku. O ironio, dochodząc do wniosku, że tak zapewne mogła prezentować się jej własna dusza. Cóż. Ale było dobrze, prawda? Było stabilnie jak nigdy.


Ostatnio zmieniony przez Marjorie Greyback dnia Sro Lis 22, 2017 10:21 pm, w całości zmieniany 13 razy
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Marjorie Alyssa Meadowes Empty Re: Marjorie Alyssa Meadowes

Nie Lip 30, 2017 4:04 pm

Ciekawie przedstawiona postać, która pomimo rzucenia szkoły nadal się stara i walczy o swoje. Po edytowaniu i rozwinięciu nowych punktów, otrzymujesz ode mnie Wybitny, czyli łap 20 dodatkowych fasolek za całokształt, bo widać że karta jest dopracowana.
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach