Go down
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Gabinet profesora Hucksberry'ego

Czw Gru 11, 2014 7:34 pm
Obecnie gabinet jest utrzymany w barwach brązu i niebieskiego we wszystkich ciemniejszych odcieniach, sufit natomiast jest szary i zwisają z niego różne dziwaczne i pokrętne przedmioty. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdują się jakieś szkielety, dziwne słoje, których zawartość jest niewyraźna i niedostępna dla tych, którzy nie potrafią dobrze patrzeć. Da się zauważyć dziwaczny zbiornik w którym pływa wodnik Kappa, a niedaleko spoczywa wielka skrzynia, która z pewnością skrywa różne rozmaite sekrety. W kącie sali znajduje się biurko, a tuż obok jest nieduże okno, przez które profesor ma widok na błonia. Nieraz ma się wrażenie, że wystrój gabinetu się zmienia...tak o.
avatar
Oczekujący
Cara Rhee

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Maj 23, 2015 11:30 am
Oczy niemal wszystkich uczniów były w nią wpatrzone, kiedy przechodziła przez korytarz. Wiedziała co sobie myślą. To ktoś nowy, ktoś inny, ktoś na naszym terenie. W ogóle im się nie dziwiła. Sama nie byłaby zadowolona, gdyby za czasów jej nauki po szkole z zadowoleniem szwendał się jakikolwiek auror. Ach, nawet nie tylko auror! Już obcy człowiek był potencjalnym intruzem, a obecność takiego w Hogwarcie, który w dodatku się z tym nie krył, była już zupełnie podejrzana. Do tego sposób, w jaki nosiła się kobieta już był zaskakujący. Dorośli czarodzieje zazwyczaj ubierali się w stroje przystające czarodziejom. Długie szaty, stare suknie, schludne mankiety. Panna Rhee natomiast nosiła typowo mugolskie stroje - ciemne, za luźne, starte na kolanach jeansy, wpuszczone w nieco zniszczone buty ze smoczej skóry. Do całości dochodziła koszula z kwiecistym, popularnym wzorem, na którą narzucony został ulubieniec - brązowy, skórzany płaszcz, wyglądający na drogi, ale też już nieco znoszony.
Rhee nie miała w tej chwili siły przejmować się wzrokiem uczniów, który na siebie ściągała. To, co zobaczyła wystarczająco namieszało jej w głowie. Przepełnione taką ilością czarnej magii miejsce przyprawiało o ból głowy, a do tego jeszcze obecny był ten okropny zapach palonych włosów. W takiej chwili nie mogła marzyć o niczym innym jak o chwili odpoczynku. Dostała za to zaproszenie do tego gabinetu, a ponieważ miała niewinne podejrzenia co do kieszeni pana profesora od Obrony przed Czarną Magią, nie mogła sobie tej wizyty odpuścić. Zabezpieczenia też należało sprawdzić.
Gabinetu nie dało się porównać z mieszkaniem Cary, w którym zawsze pełno było papierów, teczek, książek. Słowem, jedna wielka zbieranina informacji na temat różnych ludzi, przedmiotów, czarów. Zawsze wszystko pod ręką. Aby utrzymać porządek musiała zakupić kilka skrzyń, które potraktowane zostały zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym, a w całym artystycznym nieładzie umiała się odnaleźć tylko ona. I to zapewne była cecha, która łączyła strefę jej mieszkania z tym pomieszczeniem... Tak, zapewne odnaleźć się tutaj umiał tylko pan Hucksberry. Niemniej jednak gabinet był miejscem zaskakująco ciekawym, wypełnionym dziwacznymi rzeczami, które zapewne miały tu swoje zastosowanie. Estetyczne lub też nie. Wierzcie lub nie, ale... właściwie w ogóle nie zdziwiła się, że wygląda właśnie tak.
Kiedy tylko drzwi zostały za nią zamknięte odetchnęła cicho, po czym stanęła przed mężczyzną, krzyżując ręce na piersi, a jej wzrok przypominał wzrok matki, która patrzy na wyrodne dziecko.
- Masz rację, nawet gdyby ktoś chciał coś stąd zabrać, pewnie nie wiedziałby, gdzie to znaleźć. A teraz... Co zabrałeś? - spytała. To, że nie miała zamiaru odebrać mu jego zdobyczy było dość jasne i klarowne. Gdyby tak było od razu, jeszcze na miejscu przeszukałaby mu kieszenie, a pełne prawo do tego miała z racji wykonywanego zawodu.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Pon Maj 25, 2015 5:10 pm
Nigdy nie przejmował się spojrzeniami innych, zwłaszcza uczniów, kiedy ci zobaczyli go na początku nowego roku szkolnego, zastanawiając się kim jest i po co tutaj się pojawił i czy przetrwa dłużej, niż rok szkolny. Tak więc, gdy mijał korytarze wraz z Carą Rhee, która rzeczywiście była kimś nowym i nieznanym dla młodych adeptów magii, Charles, jak to miał w zwyczaju, nie zwrócił na to większej uwagi; to nie było zresztą potrzebne w takim momencie, bo na głowie były inne i to bardziej znaczące sprawy, które wymagały od nich tego by się nimi zająć. Styl ubierania się kobiety może nie był w większym guście Hucksberry’ego, ale doceniał to, że była inna od reszty przedstawicielek płci pięknej; dzięki temu ich relacje mogły pozostać na zupełnie przyjaznej stopie z nakierowaniem na śledztwo, którym oboje mieli się zająć. Mężczyzna miał na sobie zwyczajowo szatę – tym razem w kolorze głębokiej zieleni, pod którą czaiła się jasna koszulka, która obecnie nosiła ślady po błoniach, jednakże Charles zadbał o to, żeby nie były one zbytnio widoczne. Nie można było przecież pozwolić sobie na niechlujstwo. Spodnie zaś ciemne i odpowiednio skrojone, nie ograniczały jego ruchów, z czego był zadowolony. Zaprosił ją do gabinetu, bo tak zależało, bo w końcu oboje mieli cel w tym, by ruszyć z tym wszystkim, jak najszybciej, choć Myrnin nie pogardziłby tym, by wziąć szybką kąpiel. Ale na takie przyjemności będzie czas później. Gdy już znalazł się w swoim gabinecie, jego głowa przestała pulsować od tak ostrego bólu, ale zdawał sobie sprawę z tego, że to jeszcze nie koniec i Delilah tak łatwo mu nie odpuści. Westchnął nieco sfrustrowany, gdy zajął miejsce w swoim fotelu i za pomocą różdżki - przede wszystkim za pomocą formułki Accio - przywołał drugi, który był przeznaczony dla Cary. Nauczyciel OPCM uważał, że pomieszczenie, które mu przysługiwało było całkiem dobrze zabezpieczone,  no i z pewnością nikogo nie będzie kusiło to, żeby się tu pojawić. Ilość przedmiotów, różnych stosów papierów i książek, tworzyła istny huragan dziwności, który nie można było od tak pojąć. Na to zdecydowanie potrzeba było czasu, zwłaszcza że wystrój jego gabinetu lubił się zmieniać.
- Niech pani usiądzie, panno Rhee – powiedział na początek spokojnie, kładąc na swoim biurku wszystkie różdżki. Notatek, które znalazł na błoniach nie miał na razie zamiaru wyciągać. Chwilę później, gdy kobieta się odezwała, rzucił jej uważne spojrzenie. Przyłożył dwa palce do swojego policzka i zaczął nimi rytmicznie uderzać o swoją skórę, zastanawiając się, co może jej powiedzieć i jak to wszystko się...potoczy.
- Nie jestem do końca pewien, niemniej zajmę się tym. Jest to zbiór kartek, które zapewne należały do jednej z osób, które uczestniczyły w tej potyczce. Gdy będę wiedział więcej to poinformuję panią, panno Rhee – odparł po chwili stanowczym głosem, posyłając jej dziwne spojrzenie miodowych  tęczówek, które zdawały się płynąć i układać w jedną z fal. – Powinniśmy się zająć różdżkami, szczątkami, a także przedmiotami, które znaleźliśmy na miejscu zdarzenia. Następnie warto byłoby sporządzić raport o tym, co zrobiliśmy i wysłać list do pana Ollivandera z prośbą by pojawił się w zamku. Sądzę, iż profesor Dumbledore nie będzie miał nic przeciwko.


Ostatnio zmieniony przez Charles Myrnin Hucksberry dnia Pon Lis 16, 2015 7:20 pm, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sro Cze 17, 2015 5:20 pm
Garrick Ollivander nieczęsto i niezbyt chętnie opuszczał swój ukochany sklep, a już tym bardziej wyruszał w dalsze podróże. Lubił przyjemną dla niego w tym wieku rutynę, pozbawione niebezpiecznych rewelacji powroty do domu i rodziny, a ponadto ukochał sobie spokój w chwilach, kiedy zdrowie go opuszczało. Tym razem było to nic więcej ponad mocniejsze przeziębienie albo zaczątki grypy, ale kaszel, jaki jej towarzyszył był dla staruszka bardzo męczący. Nie był aż tak chory od czasu pewnej jesieni 1962 roku, kiedy podczas krótkiego wyjazdu z rodziną, natknęli się na najmocniejszą od 50 lat burzę, która zmusiła ich do opuszczenia rozklekotanego auta i poszukania schronienia w jednym z drewnianych domków, jakich pełno było na polanach w tamtych latach. Przemókł wtedy do suchej nitki, ale dzięki dzieciom i ukochanej straszliwe anomalie pogodowe zmieniły w symbol, który tylko mocniej zacisnął ich więzi. Taak... pamiętał tamten wieczór. Pan Ollivander pamiętał naprawdę dużo rzeczy i zasłynął z tego, że pamiętał również każdą różdżkę jaką sprzedał – co zresztą nie omieszkiwał często zaznaczać. Zwykle była to tylko luźna pochwała dla samego siebie i zdolności własnej, starczej głowy, ale w końcu po pięćdziesięciu siedmiu latach jego spokojnego życia, ta pochwała miała się komuś bardzo mocno przydać.
List jaki otrzymał był nadany przez jednego z nauczycieli pracujących w brytyjskiej Szkole Magii i Czarodziejstwa – miejscu, którego niedawne wydarzenia wstrząsnęły brukowcami, a nawet kolorową i radosną ulicą Pokątną, dobijając się do sklepu z różdżkami mocniej niż sowa z ową korespondencją. Odmowa nie wchodziła w grę – jeden z najlepszych wytwórców różdżek miał szansę sprawdzić się w terenie i pożegnał na krótki termin z rodziną, pozwolił żonie spakować do torby ciepły termos, jakiego zawartość miała być jego wsparciem w walce z chorobą i udał się w podróż. Sprawa nie była prosta, ale zamierzał pomóc na tyle na ile potrafił – był to winien osobom, które szanował; jak np. Albusowi Dumbledorowi. Garrick był jednym z nielicznych, jacy nadal pokładali w potężnym czarodzieju sporo ufności i z prawdziwym bólem serca wysłuchiwali rozmów przeciwko niemu. Postanowił więc okazać przychylność, wspomóc śledztwo jako kolejny z jego cichych i milczących przyjaciół, i w niecałą godzinę stał już w drzwiach ogromnej szkoły. Wydmuchał wtedy na szybko nos gdzieś na uboczu i udał się głównym korytarzem parteru w stronę ruchomych schodów. Mijał po drodze uczniów, z których większości na jego widok natychmiast choćby na moment rozpromieniały się bucie i witali go różnymi wariacjami: „Dzień dobry, Panie Ollivander!”. A on uśmiechał się na tyle szeroko, na ile samopoczucie mu pozwalało i kiwał głową do każdego z nich, odprowadzając ich sylwetki wzrokiem. Pamiętał... pamiętał ich wszystkich.
Mimo, że nie uczestniczył w planowanym na dzisiaj pogrzebie, to i jego nie ominęła grobowa atmosfera, jaka towarzyszyła wszystkim tutaj. Na zewnątrz szalała burza, większość szat uczniowskich była w pełni czarna, a uśmiechy, jakie otrzymywał przy sekundzie pozdrowienia znikały równie szybko, co para na nagrzanej szybie. Po drodze jeszcze raz wydmuchał zatkany nos i przystanął nad przyjemnie ozdobionymi, drewnianymi wrotami. Zapakował chusteczkę do kieszeni i zapukał nieśmiało dwa i pół raza, po czym uchylił drzwi, częściowo wsuwając swoją lekko poczochraną, srebrną czuprynę do środka.
- Dzień dobry. Jestem wcześniej, przeszkadzam? - mówił w większości przez nos.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Cze 20, 2015 2:14 am
Jakoś tak to wszystko się potoczyło, że oboje wymieniali się swoimi wnioskami i uwagami, a temat tajemniczych notatek poszedł na bok, choć z tego, co zdążył się już zorientować, Cara Rhee nie należała do osób, które miały zamiar odpuścić - wręcz przeciwnie i zapewne będzie to długa rozmowa, ale z pewnością nie odbędzie się ona dzisiaj. Zarówno Charles, jak i ona byli zmęczeni - i całe szczęście, bo mogłoby się to dziwnie skończyć - nie wracali do tych zapisanych kartek, którym nie zdążył się dobrze przyjrzeć. Było w nich coś fascynującego...coś zakazanego, co nie wróżyło niczego dobrego. Odkąd zrobili porządki na błoniach, Myrnin miał wrażenie, że Delilah coraz częściej dawała o sobie znać, jakby dostrzegając w tym wszystkim dobrą okazję, by jeszcze bardziej namieszać. A może...może to był tylko skutek przemęczenia? Chyba na próżno się łudził. Sporządzili odpowiedni protokół, a różdżki zostawili na następny dzień, by zająć się nimi tuż po pogrzebie.
Gdy w końcu zajrzał do nich nowy dzień, nie zapowiadał najlepszych warunków pogodowych, co Hucksberry przyjął całkiem obojętnie, czekając tylko na to, by udać się na ceremonię i jak najszybciej z niej wrócić. Udało mu się ją przetrwać, pomimo uciążliwych bólów głowy, dziwnej atmosfery, a także przepychanki do której doszło pomiędzy Puchonem a Ślizgonem. Zajął się oczywiście tym, ale później, ponieważ zatrzymał go jeszcze na chwilę Colette Warp, pytając o białą magię, co go niezmiernie zaskoczyło. Nie miał niemniej tego dnia głowy do takich rzeczy. Gdy już rozdał kary tamtej dwójce, wrócił do swojego gabinetu w melancholijnym nastroju, chcąc jak najszybciej zająć się tymi różdżkami. Cara Rhee już na niego tam czekała, wpatrując się w niego tymi swoimi skośnymi oczami i chętna do tego by działać dalej. Nauczyciel zajął swoje miejsce, westchnął ciężko i przyciągnął bliżej ich różdżki, nie mogąc się do końca zdecydować od której zająć. Właśnie sięgał po jedną z najdłuższych; na oko z 14 cali...ciemne drewno...
Nagle ktoś zapukał, a Charles znieruchomiał, kierując bardzo powoli swoje oczy w stronę drzwi.
- Proszę - mruknął wystarczająco głośno, by osoba po drugiej stronie mogła go usłyszeć, a chwilę później mógł dostrzec srebrną, znajomą czuprynę.
- Dzień dobry, panie Ollivander. Ująłbym nawet, że pojawił się pan w idealnym momencie. Właśnie wraz z panną Rhee mieliśmy się zająć różdżkami poległych na błoniach. Miewam, że profesor Dumbledore poinformował pana o tym, co się stało i dlaczego jest pan obecny? - Odezwał się Charles, podnosząc się i zginając się lekko w pasie w geście powitania, po czym przywołał kolejne krzesło, które miało być dla różdżkarza. Na biurku spoczywały wszystkie różdżki, a także kilka cząstek rozwalonych magicznych wydłużeń rąk czarodziejów. Odnośnie scyzoryka i reszty przedmiotów odnalezionych na błoniach, zabezpieczyli je odpowiednio i przekazali dyrektorowi. Zostały jednak im różdżki, ale do tego niezbędny był Garrick Ollivander, który właśnie spoglądał w jego stronę.
Mogli więc rozpocząć swoją pracę.

Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Nie Cze 28, 2015 6:30 pm
Drzwi stuknęły, zamykając się i odcinając przebywających we wnętrzu komnaty dorosłych od delikatnego szumu i gwaru młodzieży, spacerującej po korytarzach. Aż nieomal dało się usłyszeć ostatni, docierający do nich oddech zamku, jaki wsunął się przez zmniejszającą szparę wrót. Garrick nie był w Hogwarcie od... lat i nawet jeśli wystrój zmienił się od tamtego czasu, to duch i magnetyczna, młoda energia, jaka kotłowała się w powietrzu dalej trwała niezmiennie na swoim miejscu – elektryzowała włosy, przyjemnie świerzbiła w palce i dawała poczucie siły oraz bezpieczeństwa. Tego bezpieczeństwa, jakie przez ostatnie dni zostało naruszone i to w sposób, jakiego nie da się cofnąć, zmienić ani wymazać z kart historii... ale quasi-poczucie bezpieczeństwa pozostanie jeśli wyjaśni się jedna, jedyna kwestia: czy agresor przyszedł z zewnątrz? Jeśli tak, to niechaj Bóg do końca roku trzyma te dzieciaki w opiece, a Dumbledora, tuż po ceremonii kończącej.
Mężczyzna odetchnął, wymuszając pół-uśmiech i na początek, witając się krótkim skinieniem głowy, podszedł najpierw do kobiety, aby ująć jej dłoń i ucałować ją, jak przystało nawet na tak starego dżentelmena. Następnie mocno i pewnie uścisnął dłoń Charlesa. Palce wytwórcy różdżek były chłodne. Ogólnie od kilku lat jego ciało miało problemy z utrzymaniem właściwej temperatury, zwłaszcza przy szybkim tempie zmiany miejsca pobytu, więc jeszcze przez chwilę nie zamierzał zdejmować z ramion płaszcza. Pozwolił sobie jedynie przysunąć różdżką bliżej jedno z krzeseł i usiąść na nim z sapnięciem.
- Tak, tak... dostałem sowę wczoraj wieczorem. - otarł chusteczką usta i dla swobody oddechu zdecydował się odpiąć od szyją kilka guzików wierzchniego okrycia. - Chociaż i bez niej trudno jest nie wiedzieć co się stało. Bardzo mi przykro z tego powodu... te dzieci. – na moment jasne oczy mężczyzny zjechały na ogromne okno, znajdujące się tuż za biurkiem nauczyciela. Zdaje się, ze wiedział dokładnie na jaką część ogromnych 'ogrodów' tej szkoły wygląda to konkretne... Prawie jakby złośliwość rzeczy martwych i budowlanych wisiała nad głową nauczyciele Obrony Przed Czarną Magią i nie miała zamiaru dawać mu spokoju. - Te dzieci nie zasłużyły sobie na taki koniec.
Garrick powrócił myślami do chwili obecnej i automatycznie przeniósł wzrok na rząd różnej wielkości i koloru różdżek, rozłożony tuż przed nosem Pana Hucksberry 'ego. Pierwsze dwie rozpoznał już z tej odległości, ale wolał się upewnić zanim zacznie atakować oboje ze swoich towarzyszy nadmiarem informacji.
- Tak... khym... miałem tu przyjechać, żeby dopasować znalezione różdżki do ich właścicieli. Przynajmniej o tym napomknął w zdawkowym liście Albus Dumbledore. - mruknął, chcąc wiedzieć, czy w chwili obecnej jego głowa przyda się jeszcze do czegoś.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Cze 30, 2015 3:38 am
Nie mogli przecież pozwolić na to, żeby ktokolwiek im przeszkadzał w tak ważnym zadaniu. Co prawda, było ciszej niż zazwyczaj - w końcu niedawno skończył się pogrzeb - ale wszystko powoli wracało do normy, o ile można było to tak nazwać. Panowało ogólne poruszenie i było to całkowicie zrozumiałe, niemniej Charles obiecał dyrektorowi, że się tym zajmie i miał zamiar dotrzymać tego słowa, tak jak zresztą reszta grona pedagogicznego, która była gotowa zrobić naprawdę wiele, by Hogwart ponownie stał się bezpiecznym miejscem. Przynajmniej o tyle dobrze, że nikt nie próbował dostać się do zakazanego korytarza, a ostatnie wydarzenia w Zakazanym Lesie sprawiły, że mieli zdecydowanie mniej roboty z niesfornymi uczniami, którzy lubili łamać szkolne przepisy. Niestety to, co już się wydarzyło, nie zniknie od tak za pomocą czarodziejskiej różdżki i wszyscy będą odczuwać z tego powodu jakieś konsekwencje - czy tego chcieli, czy też nie. Tak skonstruowany był ten świat i nie szło tutaj o to, czy Charles Myrnin Hucksberry był optymistą, czy pesymistą...on zwyczajnie patrzył realistycznie na to, co się działo wokół niego. Co do podejrzeń, było ich mnóstwo, tak jak chaotycznych kawałków tej jednej układanki - zwłaszcza, kiedy dołączało się do tego sprawę z Vincentem Nightray'em; niby wszystko jasne, ale zdecydowanie coś tu nie grało. Od tego zresztą się zaczęło. Nauczyciel OPCM obserwował, jak Garrick zbliża się do Cary i tak, jak przystało na dżentelmena, całuje ją w dłoń. Po chwili przyszedł czas na to, by wymienili typowo męskie uściski dłoni i przeszli do konkretniejszych rzeczy. Chłodem się nie przejął; twarz Charlesa nie drgnęła. Przyzwyczaił się do różnych temperatur, podczas swoich badań. Gdy gość usiadł, on również sobie na to pozwolił, wlepiając w niego swoje miodowe tęczówki i czekając na jego odpowiedź.
- Nie zasługiwały na to i jesteśmy w tym wszyscy zgodni, niemniej problemem jest to, iż nadal nie wiemy, co się tam wydarzyło. I co najważniejsze, kto jest winien tej zbrodni. Odbyło się to podczas wypadu do Hogsmeade, w którym brała udział część nauczycieli, reszta zajmowała się badaniem chatki w Zakazanym Lesie, a tych kilku, których nadal było w zamku przebywało w innej jego części, z dala od błoni. Zanim ktokolwiek ich o tym poinformował, było już za późno - podzielił się z tym, co sam wiedział. Oparł swój podbródek o skrzyżowane dłonie i w przeciwieństwie do pana Ollivandera, nie spoglądał w okno, dokładnie wiedząc, gdzie prowadzi. Być może złośliwość, albo i ostrzeżenie, wszak ponoć klątwa ciążyła właśnie na tym stanowisku. Przysunął bliżej czarodzieja najdłuższą różdżkę, która wcześniej spoczywała w jego rękach. Cara Rhee postanowiła o dziwo milczeć.
- Może zaczniemy od tej, a potem zajmiemy się resztą, panie Ollivander? Odnośnie różdżek potrzebujemy konkretnych informacji; kim jest właściciel, jakie były ostatnie zaklęcia rzucane daną różdżką i wszystko inne, co uda się panu stwierdzić. Co do tych zniszczonych części...nie wiem, czy cokolwiek da radę pan ustalić, ale spróbować zawsze można. Niemniej zacznijmy od tych, które są całe.


Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Pon Lip 27, 2015 5:52 pm
Starszy mężczyzna kiwał głową wolno, przysłuchując się dokładnie słowom Profesora Hucksberry'ego. Nie chciał robić za detektywa, ani wtrącać w to dochodzenie swoich trzech groszy, ale jak dla niego, to okoliczności rozdzielenia nauczycieli i uczniów były niesamowicie sprzyjające dla tego typu utarczki. Wolał nazywać to 'utarczką' już wystarczająco krwawych obrazów podsyłał mu umysł, żeby jeszcze bawił się w określanie tego na głos mianem „Hogwarckiej rzeźni”. Niemniej wracając do tematu: to wyglądało tak, jakby wszyscy zamieszani w to, a przynajmniej ich znaczna część, praktycznie czekała na taką okazję i mogła planować to już z dużym wyprzedzeniem. Zbieżność zdarzeń w tym przypadku wydawała się być nadzieją i wiarą głupiego. Ale nic nie mówił, on był tylko skromnym wytwórcą różdżek, naprawdę daleko mu było do Sherlocka Holmes'a. Poza tym, skoro on na to wpadł, to na pewno ta materia była tak banalnie prosta i jasna w zauważeniu, że pewnie każdy z poważnie zajmujących się tą sprawą czarodziejów, wyspecjalizowanych w swoim fachu, domyślił się tego już po pierwszej, informującej ich o zajściu, sowie. Na głowie Garricka niechaj pozostaną tylko różdżki.
- Rozumiem. - chrząknął, żeby naruszyć dziwne, jałowe uczucie w ustach, które było owocem dłuższego nieodzywanie się. Ollivander sięgnął po czternasto-calową różdżkę, biorąc ją w dłonie z namaszczeniem i obracając w palcach. - Taaak, pamiętam... To nie jest różdżka ucznia, sprzedałem ją zbyt dawno temu. Małemu chłopcu o niesamowitym pociągu do wiedzy. Różdżka bardzo silna, przez niektórych uważana za idealną do praktykowania Czarnej magii, ale w jego rękach... wydaje się czysta jak łza. To był nauczyciel, na pewno musiał nim być...! Biedak... Alexander Aristow, pamiętam go bardzo dobrze, chwile, kiedy przekroczył próg mojego sklepu... - widać było, że mężczyźnie nie jest łatwo wspominać to w takich chwilach. Sięgnął on w poły swojego odpiętego, ciemnego płaszcza, w którym przypominał nieco grabarza i wysunął z wewnętrznej kieszeni piękną, doświadczoną już przez czas, ale dobrze zachowaną różdżkę. Przejechał nią po całej długości tej drugiej, jaką cały czas ujmował w wolnej dłoni, szepcząc pod nosem: - Priori Incantatem.
Pojawiła się jasna, toksycznie zielona wiązka światła jaka połączyła czubki dwóch różdżek, szybko zmieniając barwę na błękit. Ollivander odciągnął od siebie nieznacznie dwa magiczne artefakt i przyjrzał się temu badawczo. Widać było, że pewnego rodzaju spokój wpłynął na jego twarz.
- W dniu śmierci ta różdżka wyrzuciła z siebie zaklęcie Carpe Retractum - z tego, co pamiętam zaklęcie-bicz. Tylko. Poza tym nigdy nie splamiono jej Czarną magią i najwyraźniej do samego końca dzielnie broniła swojego właściciela, nawet jeśli ten nie podejmował walki. To wszystko, co mogę powiedzieć. - zerwał połączenie i ułożył różdżkę z powrotem na biurku nauczyciela. Sięgnął po następną, ułożoną obok poprzedniej w równym rzędzie, najwyraźniej starającym się je pogrupować wielkością. Dlatego tym razem w ręce Garricka trafiła zaledwie o jeden cal krótsza. - Bardzo kobieca. - szepnął na wstępie, przejeżdżając palcami po lekko zarysowanej fakturze drewna czubku. - Włókno z pachwiny nietoperza, bardzo rzadkie, taak... a jeszcze w otoczeniu ze świerka... Takie połączenie wymaga dużej kreatywności, twardej ręki, nietuzinkowego podejścia do magii. Anna Gold takie miała. Wyglądała jak mała, złotowłosa pastereczka. - uśmiechnął się do siebie smutno i powtórzył rytuał rozkładania rzucanych zaklęć na części pierwsze, i tym razem wiązka światła przybrała kolor nieco ciemniejszy niż poprzednio. Bardziej idący w turkus. Naprężyła się początkowo, kiedy rozciągano ją jak karmel, a potem zafalowała przyjemnie. - Tym razem dwa zaklęcia. Ale również nie specjalnie ofensywne, ani defensywne... zupełnie jakby chciała zrobić komuś niewinny żart. Densaugeo. Wydłuża przednie zęby. Oraz Colovaria , która po prostu układa fryzurę w jakiś wariacki sposób. Nic czysto bitewnego. ...dziwne. Bardzo dziwne. - zerwał połączenie i ułożył różdżkę na miejsce porywając kolejną jakby z nerwami; tak koszmarnie przygnieciony niesprawiedliwością tej sytuacji. Ta dwójka nawet nie zdążyła się obronić. Nawet nie zdążyła zrobić cokolwiek, by ratować siebie albo innych, albo chociażby odpowiedzieć za krzywdy. Po prostu nic. Co miało być dalej...? Kolejne z drewnianych tworów spoczęło w rękach swojego kreatora, tym razem o pół cala mniejsze od poprzedniego.
- Aida Cuthbert, bez dwóch zdań, pamiętam jak dziś jak długo dobieraliśmy różdżkę, która pasowałaby do tak pełnej mocnego charakteru osoby. Bardzo intrygująca, zarówno różdżka, jak i właścicielka; trzeba naprawdę wiele silnej woli i treningów, by opanować tak nieusłuchany twór. By go ujarzmić... - Garrick miał złe przeczucia, kiedy elektryczny wstrząs rozszedł się po badanym przez niego przedmiocie, akurat, kiedy dotknął jego czubka, by nawiązać połączenie. Wiązka światła o barwie przechodzącej płynnie z fioletu do żółci, podrygiwała niespokojnie, jakby chciała pokąsać dłoń, która ją trzyma, na przemian ze stojącym w pobliżu biurkiem. - Czarna magia. - mruknął, kiedy wszystko się potwierdziło. - Ostatnie było zaklęcie Acidum, które kompletnie nie wiem, co wywołuje, ale bezsprzecznie nie jest to dobra magia. - odsunął się odruchowo, kiedy wiązka znowu miotnęła się na bok, niebezpiecznie blisko jego głowy. Ta nie zdawała się po prostu świecić, ale wręcz płonąć. - Ale są jeszcze inne. Cała grupa innych, lżejszych. Ascencio, jakie wyrywa czarodzieja w wycelowaną różdżką stronę; znajomy Petrifikus Totalus, kolejny raz Acidum i... - tu na moment zaniemówił, bo połączenie buchnęło wręcz ogniem i zmusiło go do wciśnięcia się w oparcie fotela. - Szatańska Pożoga. Zanim się zbuntowało dojrzałem tam jeszcze zaklęcie oślepiające oraz to wywołujące plucie ślimakami. O ile pamięć mnie nie myli. Nie wiem co powiedzieć... - odsunął od siebie różdżkę na bezpieczną odległość i ułożył ją ostrożnie z powrotem przed obliczem Charlesa. - Tu były ślady walki. Bardzo duże.
Potrzebował chwili na odetchnięcie. Po krótkim namyśle nawet zdecydował się wstać i zsunąć z ramion płaszcz, który przerzucił przez oparcie i na nowo, tym razem wygodniej zasiadł na krześle. Było to bardzo męczące, zwłaszcza przy tak trudnych do opanowania różdżkach, ale nie chciał zawieźć oczekiwań, ani marnować czasu czy też odwlekać niepotrzebnie badań. Dlatego sięgnął ponownie po trzynasto-calowe, ciemne dziecię, nad którym bardzo długo pracował.
- Łza cerbera... bardzo trudna do pozyskania, ale bardzo wdzięcznie zespalająca z każdym drewnem. Taka różdżka wybiera też rzadkiego czarodzieja, bardzo lojalnego i odważnego. Bardzo silna i zaskakująca. Należała do Greya Leviathana. Oj, pasowało do niego to nazwisko, można się było spodziewać po tym czarodzieju wielkich i istotnych dokonań. Szkoda... bardzo szkoda. - uspokoił się, kiedy nawiązane pomiędzy trzonami świetliste połączenie na powrót zachowywało się łagodnie i spokojnie, tak, jak dwa poprzednie. Miało barwę soczystego kobaltu, który widocznie ukontentował starego czarodzieja. - Desmaio, proste zaklęcie odpychające, po nim zaklęcie oślepiające; Conjunctivus. Everte Stati wyrzucające przeciwnika w powietrze, Ascendio tak, jak u Panny Cuthbert, potem Fumos jako zasłona dymna, Protego, Depulso... widać, że z kimś walczył, ale operował jedynie wyuczonymi tu zaklęciami. - stwierdził, nie chcąc się zbytnio rozwodzić nad analizą, bo ta krótka historia mówiła sama za siebie. Pan Leviathan podjął wyzwanie walki o przeżycie, choć bezskutecznie.
Garrick odłożył różdżkę.
- Miałem się powstrzymać od niepotrzebnych komentarzy, ale po obejrzeniu tych czterech zarysowuje mi się pewna granica pomiędzy uczniami. Jedni nie zdążyli, ba, nie silili się nawet na specjalną walkę, wręcz czasem strojąc sobie żarty, a inni potraktowali wszystko na poważnie. Choć zginęli... wszyscy. To wygląda naprawdę bardzo dziwnie. - mężczyzna przeszył Pana Hucksberry'ego pilnym spojrzeniem szarawych oczu i sięgnął po kolejną, niewiele ponad dwunasto-calową różdżkę. - Tym razem męska, znowu... specyficzne, jest zrobiona z dokładnie tych samych komponentów, co różdżka Pana Aristowa, ale mniejsza. Tak, zdecydowanie mniejsza, bardziej giętka i charakterna. Należała do zagadkowego młodzieńca o bardzo specyficznej fryzurze. Arthur. Tak, tak miał na imię. Arthur Attaway – był niesamowicie pojętny i myślący bardzo klarownie. Tak, ta różdżka była dla niego idealna.- mruczał do siebie, nie spiesząc się ze słowami, jakby uważał na każde i bardzo dokładnie je wybierał; tak, jak swoje różdżki. Cieszył oczy tym, że broń pomimo spędzenia już kilku lat w rękach tamtego młodzieńca, nie doznała ani jednej szkody. Musiał obchodzić się z nią z szacunkiem, co mile połechtało starego czarodzieja. Dlatego z równą delikatnością obrzucił artefakt zaklęciem Priori Incantatem i obserwował jak smuga koloru czystego słota łączy jego własna różdżkę z jej dwunasto- i trzy-czwarte-calową siostrą.
- Jest dobrze... choć nie bardzo rozumiem... - mruczał i podniósł głowę, reflektując się dopiero, kiedy zauważył cień niezrozumienia w oczach siedzącego naprzeciwko nauczyciela. Garrick zdążył jeszcze zerknąć na siedząca nieopodal kobietę i na nowo obrzucił spojrzeniem jasny promień. - Magicus Extremos. Tylko i wyłącznie. Aż dwa razy. Mógł tam komuś pomagać albo dwa razy nieudolnie spróbować się wzmocnić... dziwne, dziwne... - powtarzał pod nosem i odstawił różdżkę, natychmiast biorąc następną. Zaczynał być z każdym rytuałem coraz bliższy amokowi. Dłonie drżały mu nieznacznie, tym razem już kompletnie nie przez zimno, kiedy oglądał dokładnie tym razem mniejszą, bo dziesiecio-calową ślicznotkę, należącą do kobiety. - Piękna, naprawdę piękna; niczym sztuka. Musiała bardzo wygodnie spoczywać w dłoni, na dodatek ma w sobie pióro łabędzia – niby nie pochodzące od magicznego stworzenia, ale nadające czarom subtelności i elegancji. To różdżka Arianny Jemare. - tutaj nie spodziewał się żadnych niespodzianek, tak mocno ufał, że ta milutka dziewczyna nie wpakowała się w kłopoty, że... że coś nieprzyjemnie ścisnęło go w dołku, kiedy bialutka naprawdę dużo delikatniejsza i bardziej ulotna wiązka światła pokazała mu tylko jedno zaklęcie: - Avis. - mruknął smutno i zerwał szybko połączenia. - Po prostu wyczarowała ptaki.
Czasem, to było dla niego po prostu za dużo. Te dzieciaki nie zasłużyły sobie na taki los. W ucieczce od dłuższych różdżek, ponownie sięgnął po którąś z leżących w środku, na moment nie przechodząc do opisu, ale spuszczając smętnie swoją poprószoną szarością głowę, żeby każdej z różdżek poświęcić trochę uwagi, jakiej mogło zabraknąć w jego obchodzeniu się z tą młodzieżą. Czasem łapał się na tym, że zapominał po co w ogóle robił te wspaniałe rzeczy i dlaczego za każdym razem nie zatrzymuje u siebie dłużej tych młodych czarodziejów i nie przekazuje im chociażby ziarna swojej wiedzy, swojego zainteresowania... nie nakreśli im jak wielką i piękną odpowiedzialność biorą właśnie do rąk. Może wtedy to wszystko wyglądałoby inaczej...? Może wtedy nawet Pan Riddle... Może nawet On.
- Arya Wordsworth. - odparł w końcu, odganiając natrętne myśli, już było za późno na takie gdybanie, teraz mógł się tylko poprawić. - To Arya Wordsworth, pamiętam ją dokładnie, nie widziałem jeszcze w życiu dziewczynki o tak czarnych i gęstych włosach. Wybrała ją bardzo romantyczna różdżka z drewna różanego; miała dać jej powodzenie i uwagę chłopców; uprzyjemnić i ułatwić życie. Idealna do ważenia miłosnych eliksirów. - wytłumaczył cierpliwie, ale ze zdecydowanie mniejszym zapałem. Tak, jak sądził końce różdżki połączył sznur o barwie pięknej, dojrzałej róży, aż nieomal dało się zobaczyć przemykające od jednego końca do drugiego, słodkie, czerwone płatki. Ollivander przyglądał się temu długo. - Nic nie widzę... W dniu śmierci ani razu nie użyła magii... na dodatek... - przesunął palcami po pęknięciu. - To pierwsza różdżka, która nie zachowała się w najlepszym stanie.
Pierwszy raz wśród całej grupy znalazł broń, jakiej nawet nie wydobyto z pochwy, nawet nie podjęto rękawiczki. Może śmierć nastąpiła za szybko... Mężczyzna drżącą dłonią, w ciężkiej i przedłużającej się ciszy, odłożył drewno na biurko, po czym wrócił do pracy, tym razem zwracając się do trójki bardzo podobnych do siebie, choć mocno odrębnych od innych różdżek.
- Collinsowe... - mruknął od razu, nawet nie musząc brać ich do rąk i na nowo skrzyżował spojrzenia z Charlesem. - Czy oni też...?
Lekkie kiwnięcie głową, jakie sprezentował mu nauczyciel, wyjaśniło wszystko.
Garrick chrząknął i sięgnął od razu po wszystkie trzy różdżki, aczkolwiek dwie odłożył póki co na udach, zabierając się do analizy każdej z osobna indywidualnie.
- Shane Collins. Nikt inny nie pasował do ciemności hebanu i smoka tak mocno jak ten młodzieniec. Wydawał się bardzo zagubiony w swoim twardym stąpaniu po ziemi. Niecierpliwie podchodził do wyboru różdżki i ostatecznie nie zdawał się ukontentowany owocem naszej współpracy. Nie wiem czego możemy się tutaj spodziewać. - ostrzegł, kontrolnie zerkając na dwójkę dorosłych, jacy póki co powstrzymywali się od jakiegokolwiek komentarza i spokojnie dawali mu pracować. Wytwórca różdżek z cierpliwością zabrał się za nakładanie zaklęcia i świetliste, biczowate połączenie pomiędzy końcami dwóch broni, od razu nabrało stalowego koloru. Praktycznie czuło się chłód od patrzenia na niego; ponadto miotał się jak w przypadku różdżki Aidy. - Ostatnim zaklęciem jest jakieś czarnomagiczne: Decollatio. Poza nim widzę jedynie Protego i Expelliarmus. Nie powiem, że czuję się szczególnie zaskoczony, nawet boli mnie to wszystko nie mniej, jak w przypadku innych.
Odetchnął zmęczony nadmiarem informacji, ale zostały mu raptem trzy różdżki, nie mógł teraz przestać, kiedy był już prawie przy mecie. Odsunął od siebie, zhańbioną mroczną sztuką, różdżkę męskiego potomka czystokrwistej rodziny i wybrał na oślep różdżkę jego siostry.
- Juliet. Pamiętam, że szpon hipogryfa wspaniale współgrał z tym rzadkim rodzajem drewna. - mruczał o dziwo oglądając te różdżkę znacznie ostrożniej, z większa rezerwą, niż resztę. Zresztą rzecz należącą do brata tej dziewczyny również traktował z pewną dozą niepewności. Zupełnie jakby nie czuł na swój sposób, że to jego różdżki. Jakby coś się nie zgadzało, ale nie mógł jeszcze określić co dokładnie. Wiedział, że w tym przypadku również musi się pilnować i skupił się mocniej, używając zaklęcia Priori, po raz kolejny, z trudnością łapiąc połączenie, jakie przeskakiwało, przerywało się i z trudnością trzymało obu końców broni. - Protego, protego... - wyliczał Garrick nieznacznie blednąc. - Dalej czarna magia: Impetus, Decollatio tak, jak u Pana Shane'a. I dalej.... Crucio. Zaklęcie niewybaczalne. Pierwsze jakie znalazłem, właśnie u niej... - mruczał do siebie, a wiązka o barwie brudnej krwi błysnęła i urwała się sama. Ollivander odkaszlnął i odłożył ją szybko, chcąc prędko przejść do ostatniej z rodu. - Lilith, śmiem twierdzić, że mająca zadatki na najbardziej utalentowaną z nich wszystkich. Bardzo inteligentna i zaradna czarownica; wspaniała i idealna właścicielka dla różdżki z drewna wiśni, który wymaga opanowania, przenikliwości umysłu i usilnej potrzeby pokonywania własnych granic. - Czarodziej o dziwo spokojnie i po raz kolejny z podwójną uwagą zabrał się obrzucanie artefaktu urokiem i dla bezpieczeństwa odsunął różdżkę od siebie na długość wyciągniętych rąk - był to bardzo dobry pomysł. Smuga czarnego jak noc i pożerającego światł, ruchomego, materialnego cienia, zatoczyła okrąg, z sykiem szukając połączenia i kiedy złapała się szubka różdżki Ollivandera, wydała z siebie odgłos przywodzący na myśl grzmot podczas burzy. W mroku, jaki na moment przyciemnił nawet światło w komnacie, nawet Pan Hucksberry i Panna Rhee mogli zobaczyć przebłyskujący tam napis: „Ressurectio Aeternum”.
- Zaklęcie niewybaczalne. - czarodziej wybudził się jako pierwszy, wychodząc z szoku. - Bardzo udane. I bardzo, bardzo trudne. Prócz tego czarnomagiczne, jak: Curabitur exprime , oraz lżejsze, choć równie raniące, jak Raven Claws.
Wytwórca różdżek urwał zaklęcie z podobnym grzmotem i ustawił trzeci z artefaktów rodzinnie obok dwójki rodzeństwa.
- Radzę przyjrzeć się im najdokładniej ze wszystkich. Czy to już koniec? - spytał, zanim zdążył się dokładniej przyjrzeć biurku, by spostrzec, że obok stosu już sprawdzonych różdżek leży jeszcze jedna, niezbadana, którą Pan Hucksberry podsunął mu bliżej. Stary czarodziej już z dystansu widział, że nie będzie to różdżka z którą będzie ciężej niż z rzeczami rodzeństwa Collinsów, ale widział, że artefakt był podejrzanie... jałowy, nie mylić z 'neutralny', jak uśpiona bestia, która ma wywołać reakcję łańcuchową, kiedy tylko ktoś naruszy jej spokój. - Nie wiem, czy powinienem ją badać... - odparł łapiąc ją ostrożnie w palce i układając miękko na dłoni. - To dziwaczne, ale ta różdżka była bardzo łagodna, tak jak jej właścicielka Flame. Flame Burnley. Rudowłosa czarownica, głośna i pewna siebie, ale wydająca się bardzo szczerą i dobrą osobą. Ale zrobiła coś... swojej różdżce... coś okropnego. - mówił przerwanie, odlepiając od niej wzrok i rozglądając się po gabinecie. Przerwał dopiero, kiedy dostrzegł niedaleko w rogu drewniany stołek i bez namysłu poderwał się z krzesła, żeby przysunąć go bliżej. Ułożył na nim własność martwej Puchonki, po czym odsunął się na dwa kroki i przystanął sztywno, celując własną różdżką w tę postawioną. - Priori Incantatem!
Zamiast kolejnego uderzenia świetlistej wstęgi po gabinecie przeszedł niegroźny, ale głośny huk, od którego stołek podskoczył, a różdżka zmieniła się w stos wiór, drzazg i odłamków rogu dwurożca, jaki wysypał się z jej środka. Ollivander wtedy odruchowo cofnął się jeszcze i pół kroku, choć ani jeden opiłek dawnej różdżki nie zaleciał nawet do jego butów. Opuścił rękę i odetchnął, przyglądając się skali minimalnego zniszczenia.
- Tak, jak myślałem. Tu nic nie zwojuje. Nikt by nie zwojował. Była okryta zaklęciem, które włączyłoby uśpioną w niej autodestrukcje przy najmniejszej próbie badania. Mogła wybuchnąć komuś w rękach.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Lip 28, 2015 4:03 am
Zapewne jednak uwagi od Garricka Ollivandera mogłyby się okazać przydatne, albo przynajmniej Charles miałby kogoś z kim mógłby porozmawiać o swoich przypuszczeniach. Co prawda, była jeszcze panna Rhee, ale czarodziej niezbyt lubił o takich rzeczach rozmawiać z przedstawicielkami płci pięknej, zwłaszcza z takimi, które...mogłyby wykorzystać coś przeciw niemu. I mimo, że przeszli przez różne dziwne i szalone sytuacje w Krainie Czarów, to i tak nie było to dla niego wystarczające. Krwawa rzeź. Apokalipsa. Jest wiele słów, które mogłyby trafnie oddać to, co ujrzał tamtego dnia na błoniach, gdy udało mu się wrócić z Hogsmeade. Utarczka była niemniej najprzyjemniejszym słowem, które może nie oddawało tej makabrycznej sceny, ale było wystarczające. Możliwe, że było to planowane, a może i nie, i tylko wykorzystali dobrą okazję, a także szczęście...szczęście. Można by było ugryźć ten temat również w ten sposób. Nie znane były jednak motywy, ani tożsamość sprawców i to był problem. Nie było też żadnych świadków – a nawet jeśli byli to uparcie milczeli. Charles nie odzywał się, jedynie obserwował mężczyznę ze swojego fotela, czując jak ślina nieprzyjemnie drażni jego gardło. Brakowało jedynie typowego posmaku żółci do kompletu. Słuchał jednak uważnie, zapamiętując wszystko to, co było istotne i mogłoby się mu przydać. Zaczarował nawet swoje pióro tak, by dokładnie notowało słowa wytwórcy różdżek. Mogliby sami użyć tego zaklęcia, lecz to nie byłoby to samo, co w wykonaniu tego właśnie czarodzieja, który znał się na magicznych drzewcach, jak nikt inny. Zafascynowany Hucksberry przyglądał się pracy Garricka, który właśnie korzystał z Priori Incantatem w sposób wręcz perfekcyjny. Charles machnął różdżką i widmo zniknęło całkowicie, kiwając głową w stronę Ollivandera.
Alexander Aristow...skoro użył jednego zaklęcia, musiał szybko zginąć i z zaskoczenia. W końcu był całkiem dobrym praktykantem pod okiem samego Flitwicka. Tak, to z pewnością było to.
Takie właśnie myśli, krążyły po głowie nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Gdy przyszła kolej na kolejną różdżkę, wyłączył na chwilę myślenie. Niewinna...nieskalana niczym. Ofiara żartu, który okazał się jej ostatnim. Odnotował po chwili imię dziewczyny ze swej listy, która była rozwinięta w jego – o dziwo – trzeźwej dzisiaj głowie. Przy Aidzie, zamrugał i zainteresowany przechylił się do przodu. Tutaj nastąpiło coś, co było mu bardzo dobrze znane – ta elektryczność przyjemnie muskała jego włoski na odsłoniętych dłoniach. Zapomniał już o tym, jakie to...uczucie. Być tak blisko niebezpieczeństwa, czegoś, co przecież było zabronione.
- Bardzo czarna magia...- w końcu się odezwał, mrużąc płynne miodowe tęczówki. – Acidum to zaklęcie, które sprawia, że z końca różdżki wytryskuje żrący kwas zdolny wywołać stały uszczerbek na zdrowiu. I tym zaklęciem...została potraktowana z pewnością Lilith Collins. Tak głębokie poszarpane rany na ciele, nie mogły być tylko wywołane płomieniami. To właśnie ogień wymieszany z kwasem czuliśmy w powietrzu, panno Rhee – zwrócił się na chwilę w stronę kobiety, która tylko wpatrywała się blada w widma zaklęć. – Proszę dalej, panie Ollivander.
Dwa palce musnęły, pokryty zarostem, policzek Myrnina, gdy z coraz to większym zainteresowaniem, przyglądał się różdżce Aidy Cuthbert. Przy Szatańskiej Pożodze pstryknął palcami drugiej dłoni, a z jego ust wymsknęło się ciche westchnięcie.
- Tak, jak podejrzewałem. Więc to panna Cuthbert za pomocą swojej różdżki wywołała prawdzwą falę ognia. Co prawda, nie była ona aż tak potężna, ale wystarczająca by narobić szkód. I to sporych szkód. I to właśnie Szatańska Pożoga zabiła zarówno ją, jak i jedną z panienek Collins. Co do ślimaków...Juliet Collins na pewno nimi pluła, lecz...nie to trochę dziwne... – zawahał się nagle, zaciskając swoje wargi i spojrzał na pióro, które nadal notowało. – Coś mi tu nie gra. Ułożenie ich ciał, zwłaszcza...że przecież było ich więcej. No nic, możemy przejść dalej, panie Ollivander, o ile nie potrzebuje pan przerwy. Domyślam się, iż jest to...wykańczający proces.
Przyglądał się, jak czarodziej zajmuje miejsce na krześle, posłał krótkie spojrzenie Carze Rhee, która również zaczęła coś notować; stąd potrafił dostrzec kropelki potu na jej gładkim czole. Nie miał jednak zbyt dużo czasu by się nad tym szczegółowo zastanawiać, bo wytwórca różdżek odezwał się ponownie. Przy Greyu pokiwał głową, odnotowując, że chłopak musiał stoczyć długi pojedynek. Walczył do samego końca, chcąc przetrwać – druga strona jednak okazała się silniejsza. Albo bardziej podstępna.
Z uwagą przysłuchiwał się wnioskom starszego czarodzieja, a na jego wargach zamajaczył nieco upiorny, a przy tym zmęczony uśmiech.
- Nie musi się pan powstrzymywać, panie Ollivander. Z chęcią wysłuchamy pańskich komentarzy, prawda, panno Rhee? – I Charles po raz kolejny spojrzał na aurorkę, tym razem posyłając jej niemalże wyzywające spojrzenie. Ta tylko skierowała w jego stronę coś na kształt grymasu, widząc w jaki sposób na nią patrzy, po czym skinęła delikatnie głową. – Zgadzam się z panem. Na pewno było kilku tych, którzy nie spodziewali się zupełnie tego, reszcie zaś udało się zareagować – całkiem prawdopodobne, że się tego spodziewali, dlatego zebrało się, aż tylu uczniów na błoniach. Słyszałem też, że jedna z uczennic wzywała innych, by poszli za nią na zewnątrz. A jeden z uczniów zaalarmował nawet nauczyciela – niestety za późno. Niemniej...coś mi tu nie do końca gra. I poprawka, panie Ollivander. Zginęło jedenastu, nie wiemy, co z resztą tych, którzy również byli w tym czasie na miejscu. Wszyscy póki co milczą. W zamku panują niekoniecznie dobre nastroje, acz mam wrażenie, że powoli się to uspokaja. Dzięki panu jednak coraz więcej kawałków zaczyna układać się w jakąś konkretną całość.
Ponownie machnął różdżką, sprawiając, że kolejne widmo zaklęć zniknęło. Przy Arthurze, założył jedną nogę na drugą i oparł się wygodnie w swoim fotelu. Pióro nadal było w ruchu. Przy kolejnych słowach Ollivandera, spojrzał na niego zdziwiony, a cień przeszedł przez jego twarz. – Dziwne...zazwyczaj pan Attaway nie utrzymywał kontaktu ze swoimi rówieśnikami, miałem wrażenie, że trzymał się na uboczu, lecz...może tylko czasem widziałem, jak rozmawiał z rodzeństwem Collinsów i wydawało mi się, że mignęło mi, jak dyskutował z panną Fletcher. Ale tak...może rzeczywiście próbował wzmocnić siebie, choć jak dla mnie...no cóż. Kolejna niewiadoma w takim razie. Mam nadzieję, że to się wyjaśni – mruknął cicho nauczyciel i westchnął sfrustrowany. Kiwnął jednak głową w stronę różdżkarza, by przeszedł dalej, choć ten zdawał się być już w swoim świecie i zapewne nawet tego ruchu nie zauważył. Ptaki...kolejna, która padła dość szybko. Bez słowa ale. Promień i koniec. Wszystko ma swój koniec i początek, a mechanizm zegara nie zatrzymuje się, tylko działa dalej. Nieprzerwanie.
Machnął różdżką i widmo fruwających stworzeń zniknęło. Arya opadła bez życia szybko, jak płatek kwiatu. Pozostanie więc jedynie kropka.
- Najpewniej musiała być w środku bitwy, gdy ta się rozpoczęła. Tak mi się wydaje. Zaatakowali z zaskoczenia, a ona znalazła się w złym miejscu o niewłaściwym czasie – dodał od siebie, przykładając kciuk do dolnej wargi i patrząc gdzieś przez okno. Na ponowny dźwięk głosu Garricka, wrócił niemniej do niego wzorkiem. Collinsowie...ważny element. Krwawa Madonna, Płonąca Wiedźma i Pan Bez Serca. Jedne z najgorszych przypadków śmierci, o ile nie najgorsze. Na pytanie czarodzieja odpowiedział kiwnięciem głowy z jeszcze większym zainteresowaniem, przyglądając się, jak bierze pierwszą różdżkę do rąk. Od razu przypomniały mu się notatki, które znalazł na miejscu masakry.
- Nie znam tego zaklęcia... – wymruczał cicho ze zdziwieniem. Przed oczami stanęły mu kartki, rozwiewane przez wiatr. – Dziwne. Tylko...tyle? Ależ, on skończył z wypalonym sercem. Jedna z najgorszych tortur i tylko...- mrugał szybciej oczami, zaciskając i otwierając jedną ze swoich dłoni. Przymknął na chwilę powieki, a na jego czole pojawiła się pozioma zmarszczka. – Ktoś musiał za nim szczególnie nie przepadać. Nie cieszył się, co prawda wielkim szacunkiem i uznaniem wśród swoich rówieśników; przynajmniej ja tak zaobserwowałem, na dodatek słyszałem, że miał...nietypowe zdolności i zainteresowania. Z pewnością to musiała być jakaś osobista uraza. Może wyrównanie rachunków...? Przejdźmy jednakże dalej.
I za pomocą Deletrius usunął kolejne widmo po Priori Incantatem. Przy Juliet wizja notatek wydawała się jeszcze wyraźniejsza, co tylko sprawiało, że mężczyzna miał ochotę zerknąć do nich właśnie teraz. Coś jednak mu podpowiadało, że to nie jest najlepszy pomysł. Krótko chrząknął i nadal przysłuchiwał się czarodziejowi.
- Impetus wywołujący żądzę krwi. I znowu Deciollatio...i ach... – tu zatrzymał się, a jego oczy niebezpiecznie zalśniły. – Cruciatus, który wywołuje cierpienie. Najpierw odpowiadała na atak obroną, po czym sama do niego przystąpiła, nie patrząc na to, w jaki sposób chce to osiągnąć. Możliwe, że broniła kogoś jeszcze, oprócz siebie. Może...rodzeństwa? Jej ciało było niedaleko brata. Pytanie tylko, kto wyczarował kolce i ostatecznie ślimaki, którymi pluła...Śmiem wątpić, że zrobiła to panna Cuthbert, zwłaszcza, że dziewczęta dzieliły wspólnie dormitorium, wydawały się być w neutralnych kontaktach...
Westchnął ciężko, przywołując trzy kubki wypełnione herbatą. Po chwili wziął łyka nektaru i pozbył się kolejnego widma, które zdawało się nieco z niego drwić; zapewne była to tylko projekcja jego chorej głowy. Odchylił się do tyłu, wpatrując się w sufit, gdy Garrick mówił o przedostatniej różdżce. Szybko jednak wrócił do poprzedniej pozycji, kiedy tylko usłyszał grzmot i zobaczył napis najmniej znanego zaklęcia niewybaczalnego.
- Ożywianie zwłok. Curabitur exprime podobne do Cruciatusa, choć skupiające się jedynie na czaszce poprzez ciśnienie, które na nią napiera. Zaklęcie Roweny...atak kruków – powiedział beznamiętnie, choć jego oczy jeszcze bardziej rozbłysły. Widmo tym razem zostało rozmyte przez Ollivandera. Przyglądał się tym dziesięciu różdżkom, niektóre biorąc do ręki i wdychając mocniej powietrze, czując specyficzne, wymieszane ze sobą zapachy. Różdżki wraz z ciałami powiedziały mu już wystarczająco – przynajmniej tyle, ile mogły. Dopiero po chwili przypomniał sobie o ostatniej różdżce; należały bowiem do tej, która ponoć miała być jedną z winnych tej katastrofy. Podsunął ją więc bliżej pana Ollivandera, czekając na to, co drzewiec powie temu czarodziejowi. Odnotował kolejną rzecz, którą były dziwne komplikacje ze strony jedenastej różdżki.
- Coś...okropnego? – Powtórzył za nim, wpatrując się w magiczny patyk, który obecnie dzierżył starszy mężczyzna. Kiedy ten się odsunął na pewną odległość, Cara Rhee również to zrobiła, a Charles jedynie odchylił się do tyłu, z dziwnym napięciem, wpatrując się w różdżkę Flame. I gdy w końcu Garrick chciał ją sprawdzić, ta...eksplodowała. Huk dał się znać Myrninowi, który przez chwilę miał mroczki przed oczami, aż w końcu powoli zaczął wracać do swojego poprzedniego stanu.
- A to...to już w ogóle jest...interesujące i dziwne, moi drodzy – odpowiedział po chwili, czując jak błazeński uśmiech chce wykwitnąć na jego twarzy. – To jest...prowokacja. Ktoś zdecydowanie nie chciał, byśmy się dowiedzieli, co za czary skrywała w sobie ta konkretna różdżka. Jeśli się nie mylę, ktoś użył na niej dość trudnego zaklęcia. Zaklęcia Jedwabnika. Zanim więc panna Burnley użyła kolejnego zaklęcia, zginęła z czyichś rąk. Nadal jednak mi tu coś nie gra. Nie wierzę w to, że ta młoda panna byłaby zdolna do tego – na chwilę odpłynął gdzieś myślami, przeczesał palcami, które były ozdobione sygnetami, swoje przydługie włosy i posprzątał bałagan z biurka. Różdżki zaś schował do swojej szuflady i zabezpieczył zaklęciem. – Część odeślemy rodzinom, resztę umieścimy przy zmarłych. A na dzisiaj...myślę, że wystarczy. Praktycznie wszystkimi przedmiotami, które znaleźliśmy na błoniach zajmuje się sam dyrektor. My zostaliśmy przydzieleni do śledztwa;zaczynamy od przeszukiwań, a później przechodzimy do przesłuchań i właśnie wtedy... – i wzrok nauczyciela spoczął na Ollivanderze. – Będzie Nam pan niezbędny, panie Ollivander. Obiecuję, iż zrobię wszystko, by rozwiązać tę sprawę. Zamkniemy raz na zawsze te pasmo niefortunnych wydarzeń w Hogwarcie i liczę iż, będę mógł na Was liczyć.
Ukłonił się nisko przed nimi, następnie wypił resztę swojej herbaty i wszyscy troje opuścili jego gabinet.

[z/t x3]
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sro Wrz 02, 2015 1:46 am
Za niedługo miało odbyć się pierwsze przesłuchanie i wypadło akurat na Puchonkę z VII roku - Alice Hughes. Ciężko było stwierdzić, czym kierował się w ustalaniu kolejności sprawdzanych osób; bardzo prawdopodobne, że wszystko zależało od losu z którego tak bardzo lubił korzystać. Rzut galeonem, wyliczanki, czy też wybieranie pod względem znaków, których pełno było w jego artystycznym, schludnym nieładzie. Przygotował się dokładnie na ten dzień wraz z panną Rhee i panem Ollivanderem, którzy stanowili jego pomoc w tym śledztwie. Carę poprosił o notowanie wszystkiego i zapisywaniu ewentualnych uwag, które wpadną jej do głowy, a Garrick miał się zająć różdżką danego czarodzieja, podczas, gdy to właśnie Charles był głównie odpowiedzialny za wyciąganie odpowiedzi. W przypadku osób zachowujących się podejrzanie i nie chcących współpracować, przygotował swój amulet szczerości, a także kilka fiolek z pomniejszymi eliksirami prawdy wprost od profesora Slughorna, na które nie potrzebna była zgoda Ministerstwa, a jedynie ścisłe trzymanie się zasad, które magiczny rząd ustanowił. Gdzieś tam dalej tkwił fałszoskop, gotów w każdej chwili zareagować, choć Myrnin nie miał do niego pełnego zaufania. Zajął miejsce przy swoim biurku, skrzyżował dłonie i oparł o nie swoją pochmurną twarz, która była zwrócona w stronę okna. Cara Rhee siedziała w jednym kącie, zaś Garrick Ollivander w drugim. Na środku gabinetu znajdowało się dodatkowe krzesło. Pozostało więc tylko czekać na Alice Hughes.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Czw Wrz 03, 2015 6:34 am
Sam fakt, że w okno dormitorium dziewcząt zastukała JEJ sowa wzbudził w niej niepokój. Czemu od razu niepokój? Mogła w końcu coś wygrać, ktoś mógł wysłać jej spóźnioną kartkę na urodziny, ktoś... No właśnie... Kto? Zazwyczaj nie dostawała listów. Cecil - wredota - też bym chyba zaskoczony, bo zamiast wciskać pozbawioną szyi głowę do kieszeni Puchonki w poszukiwaniu resztek ciastek - usiadł na parapecie dostojnie i wyciągnął przed siebie nogę. Mało tego - ledwie Hughes odwiązała pergamin - wyleciał przez otwarte okno. Być może dlatego palce Alice nieco drżały, kiedy rozwijała cienki rulonik. Chwilę później z całą pewnością dziękowała Merlinowi, że była w dormitorium sama. Parsknęła w końcu dosyć głośno, a treść listu wcale nie była zabawna. Błonia... Tak jak nie miała pojęcia co się tam właściwie działo, tak - bardzo niby ciekawska dziewczynka - chyba nie chciała wiedzieć wszystkiego... Jednocześnie wezwanie to nie było niczym nadzwyczajnym - w Pokoju Wspólnym mocno odczuwało się brak niektórych - roześmianych zazwyczaj - osób. Dlatego opatuliła się szczelniej szarym, zbyt dużym ale przez to bardzo wygodnym i dającym poczucie bezpieczeństwa swetrem i opuściła dormitorium. Było już w końcu po lekcjach. Mimo tego stając przed gabinetem nauczyciela poczuła się nieco głupio. W końcu niektóre dziewczyny potrafiły przed OPCM poprawiać makijaż a nawet układać fryzury a ona.. Przesunęła się pół metra, byle by dojrzeć własne odbicie w jednej z szyb i przeczesała na szybko włosy palcami. Przetarła nieumalowane oczy i wyprostowała łopatki, nie szukając we własnej postawie specjalnej prezencji a usiłując w końcu doprowadzić się do ładu, którego tak ostatnio jej brakowało. Stwierdzając, że i tak nic nie zdziała - podeszła w końcu do wejścia i zastukała w nie kilka razy zwiniętą w pięść dłonią, powstrzymując się przed zaciśnięciem jej naprawdę mocno. Choć w całej sprawie mogła wykrzyczeć wiele - nie wniosło by to niczego, a słowa, których by przy tym użyła nie przystawały nastoletniej pannie, zwłaszcza w towarzystwie nauczyciela i... Ledwie pchnęła dębowe drzwi przed oczami zamajaczyła jej twarz Pana Ollivandera. Rozpoznając go skinęła mu głową i usiadła na ulokowanym na środku sali krześle, przełykając ślinę nieco głośniej niż zazwyczaj i patrząc jasnobrązowymi oczami na nauczyciela.
- Dzień dobry panie profesorze..? - Choć bardzo tego nie chciała, głos na końcu wypowiedzi nieco jej zadrżał.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Czw Wrz 03, 2015 2:00 pm
Tego dnia Garrick czuł się o niebo lepiej niż te kilka dni temu, podczas swojej pierwszej rozmowy z nauczycielem oraz młodą Panią Auror. Stary wytwórca różdżek skorzystał na te kilka dni z gościnności Dyrektora Dumbledore'a i znalazł chwilowy nocleg na jednej z wież starego zamku, gdzie wydzielono mu specjalny, całkiem wygodny pokój. Dodatkowo pracująca tu pielęgniarka, niejaka Pani Selwyn, od razu postawiła mężczyznę na nogi gorącym wywarem z ziółek i prezentował się już znacznie mniej blado oraz mógł ubrać się odpowiednio do przesłuchań, a nie jak do podróży na Syberię. Z samego rana zamienił kilka słów z Panem Hucksberry'm i po zajęciach mieli spotkać się w jego gabinecie razem z Panną Rhee. Każdy dostał wytyczne na temat tego, jaka miał rolę w tym przedsięwzięciu i uszanował odpowiedzialność, jaką miał an sobie każdy z członków. Pozostawało jeszcze tylko ustalić kilka końcowych spraw aż nie ozwało się pukanie do drzwi. Ollivander stał wtedy, spoglądając przez okno na Zakazany Las, ale odwrócił wzrok akurat kiedy smukła brunetka wsuwała się niepewnie do klasy i najwidoczniej chcąc już mieć to wszystko za sobą szybko zasiadła na krześle. Stary czarodziej uśmiechnął się niejako, na pewno zdecydowanie przychylniej i z większym odprężeniem niż reszta jego dorosłego towarzystwa. Wyminął swoje niewielkie biurko i podszedł do dziewczyny łagodnie wyciągając dłoń w jej stronę.
- Proszę pokazać mi swoją różdżkę. Oddam ją Pani zaraz po przesłuchaniu. - nie było odwrotu, magiczny artefakt musiał w końcu spocząć w jego bladej, pomarszczonej dłoni i wtedy odszedł od Puchonki spokojnie przysiadając na krześle i oglądając polakierowane drewno w skupieniu. - Tak... bardzo elegancka, musi być niezwykle poręczna, prawda Panienko? - mruczał, zerkając na moment w stronę Panny Hughes, ale nie czekając na odpowiedź kontynuował. - Kelpie, która użyczyła do niego sierści była bardzo stara... bardzo mądra. Ta różdżka wyjątkowo rozważnie dobrała czarodzieja: ewoluującego, rozwijającego się... ale czy na dobre czy na złe, zależy tylko od niego. Priori Incantatem/b] – własną różdżką, wyjątkowo zadbaną i świeżo wypastowaną, rzucił odpowiednie zaklęcie i przed jego oczami przewinęło się kilka zaklęć. - [b]Nie ma śladu czarnej magi. - tym razem zwracał się bezpośrednio do Pana Charlesa. - Bardzo rzadko używana. Ostatnimi zaklęciami są te czysto pojedynkowe... ciągle się powtarzające, więc wnioskuje, że to nie owoc prawdziwej walki, tylko coś zapewne związanego z lekcją. Dalej są zaklęcia ochronne, przywołujące... wszystko przydatne do ułatwienia sobie życia. Nie widzę tu niczego podejrzanego, Panie Hucksberry.
Mężczyzna odwołał widma zaklęć i z namaszczeniem odłożył różdżkę na skraj swojego biurka, pokazując uczennicy, że jej własność jest gotowa do odbioru jak tylko zakończy się reszta formalności.
- Czysta jak łza.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Wrz 05, 2015 11:24 pm
Nawet jeśli był zniecierpliwiony to nie dawał tego po sobie poznać, choć właściwie bliżej było mu do nudzenia się. Nie wiedział bowiem, co ma robić w trakcie czekania na dziewczynę, więc wpatrywał się zamyślony w okno. Owszem, zawsze jeszcze mógłby porozmawiać z panem Ollivanderem czy też z panną Rhee, ale...zdecydowanie nie miał ochoty przerywać tej ciszy. Przynajmniej dopóki nie pojawi się Alice Hughes. Wystukiwał więc cichy rytm swoimi eleganckimi butami w granitowym kolorze i przyglądał się jak pojedynczy liść tańczy w powietrzu. Dla niektórych przesłuchiwanie wszystkich mogłoby się zdawać bezsensowne, ale Charles miał swój plan działania, którego zamierzał się trzymać. Może rozmowa z Puchonką coś zmieni, a może nie - warto było jednak dać temu szansę. Każdy pojedynczy element był tutaj istotny. Kilka kosmyków, które były bardziej wyciągnięte do przodu drgnęły, kiedy mężczyzna zwrócił swoje spojrzenie w stronę drzwi.
- Proszę wejść - powiedział w tamtą stronę i przyglądał się jak Alice wchodzi do środka. Nie zlustrował jej wzrokiem, nie skupił się na tym jak wyglądała i że jej twarz wyglądała świeżej niż zawsze. To nie był czas i miejsce, i zapewne nigdy nie będzie. Podniósł się za to do góry i złożył jej krótki grzecznościowy ukłon by powitać ją w swym gabinecie, a następnie ponownie usiadł na swoim miejscu, tym razem kładąc wyprostowane ręce na biurku.
- Dzień dobry, panno Hughes. Cieszę się niezmiernie, że raczyła się pani pojawić - przywitał się z nią spokojnie, nie zdradzając żadnych emocji. Kiedy różdżkarz zaczął mówić, Myrnin nie przerywał mu ani nie wchodził w zdanie. Zarówno przeszukanie jej rzeczy i jej różdżka powiedziały im, że jest czysta. Została jednak rozmowa i to ona była tutaj decydująca Cara Rhee zanotowała to, co stwierdził Garrick Ollivander, a Charles odezwał się po dłuższej chwili.
- Niech pani siada, panno Hughes - poprosił, wskazując jej krzesło naprzeciw siebie. Gdzieś tam niedaleko jej w świetle słońca błyszczał amulet i buteleczki wypełnione eliksirami. - Zaczniemy od czegoś prostego. Jako, że już wiemy, że dnia 28 marca bieżącego roku była pani wraz z innymi uczniami i z profesor Denevue oraz z profesorem Ichimaru na wypadzie w Hogsmeade, chciałbym by pani opowiedziała jak się dowiedziała pani o tym, co się stało na błoniach wraz z wszystkimi plotkami, które zdążyły trafić do pani uszu. Szczegółowe pytania będą zadawane później - jego miodowe tęczówki wpatrywały się w nią uważnie.

Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Nie Wrz 06, 2015 9:43 pm
Bez słowa sprzeciwu oddała różdżkę starszemu mężczyźnie. Jakiekolwiek dyskusje byłyby bezcelowe, mało tego - mogłyby nawet wzbudzić podejrzenia a przecież nie miała nic do ukrycia... Może poza tym jednym - ukrywającym właśnie - zaklęciem, nie było ono jednak niczym nadzwyczajnym czy niedozwolonym. Z zaciekawieniem przyglądała się więc pomarszczonej twarzy, która - pomimo, iż minęło już dobrych kilka lat - wcale się nie zmieniła. Nagle zagracony gabinet profesora Hucksberry'ego przypomniał jej zagracone wnętrze sklepu Ollivandera. To było dobre wspomnienie. Wspomnienie sprawiające, że spięte dotychczas mięśnie nieco się rozluźniły a ułożone w poziomą kreskę i zaciśnięte wargi wydęły w lekkim uśmiechu na wzmiankę o elegancji i poręczności. Topolowy, jasny i pozbawiony ozdób patyk miał dla niej jeden plus - był całkiem długi, co w ewentualnej potyczce dawało jej szansę na to, żeby najzwyczajniej w świecie wydłubać nim komuś oko. Postanowiła jednak nie dzielić się ta uwagą, nawet jeśli była to idealna chwila na tekst w stylu: "A bierz pan tego badyla z powrotem, i tak działa jak mu się podoba". Była w końcu Alice Hughes, a to zobowiązywało do grzeczności. Nawet jeśli miała ochotę parsknąć śmiechem, dowiadując się, że to lamo podobne stworzenie, które użyczyło jej sierści (najpewniej z własnego tyłka) było stare i - zapewne - głuche. I choć wiele to tłumaczyło - nagle rozumiała, że długość ma jednak znaczenie. Ograbiona z tych dodatkowych, nieco kapryśnie ale wiernie towarzyszących jej trzynastu cali wyraźnie czuła, że czegoś jej brakuje. Po raz ostatni - a jednocześnie chyba po raz pierwszy - zerknęła na jasne drewno z tęsknotą i przeniosła spojrzenie podkrążonych oczu na nauczyciela. Dopiero teraz zorientowała się, że w gabinecie jest ktoś jeszcze. Blada kobieta musiała być przedstawicielką ministerstwa, o której wspominali uczniowie, choć w jej drobnej posturze trudno było dopatrzeć się całej sukowatości, jaką wypominali jej gdy przetrząsała ich rzeczy bez krztyny szacunku. Bez wątpienia skupiona na jej obecności - zdawała się jednocześnie kompletnie ignorować dziewczynę. Alice postanowiła więc zrobić to samo i w pełni skupiła się na słowach profesora. Chrząknęła cicho chcąc uniknąć zawieszenia głosu i przejeżdżając wzrokiem po leżących na biurku rzeczach, uniosła głowę by skrzyżować jasnobrązowe tęczówki z jego spojrzeniem.
- Właściwie to... - Westchnęła głośno starając się zebrać myśli. - Właściwie od razu wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Wróciliśmy z Hogsmeade później niż zazwyczaj i chociaż myśleliśmy, że to jakieś... Przepraszam za niewłaściwe słowo... "zadośćuczynienie" za obecność nauczycieli to... To na miejscu.. Błonia były już ogrodzone. To znaczy fragment. I śmierdziało. Wszędzie śmierdziało. - Przygryzła wargę chcąc pozbyć się wspomnienia tego wstrętnego odoru. - A potem... Trudno mi powiedzieć, kto zaczął. Dyrektor długo milczał a przecież było widać, że niektórych osób po prostu brakuje. - Zrezygnowana wzruszyła ramionami. - I niestety nie skupiam się zbytnio na plotkach. Dopiero Alexander Rooth, ten Puchon z Kółka Redakcyjnego wspomniał coś o śmierciożercach. Pisał na ten temat artykuł do Portretowego Szmeru. - Zmarszczyła nos na wspomnienie nieudanej próby wywiadu i pokręciła głową. - Przepraszam, ale jedyną pełną wersją wydarzeń, którą znam to ta przedstawiona przez dyrektora. - Zaczesała pasmo niesfornych włosów za ucho zastanawiając się czy na pewno powiedziała wszystko.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Wrz 08, 2015 8:34 pm
Nie zagłębiał się zbytnio w szczegóły odnośnie różdżki, ale słuchał jednym uchem, by móc w razie czego wyłapać coś z pozoru nieistotnego. Niemniej był praktycznie już przekonany, że dziewczyna nie miała nic z tym wspólnego, choć...może wiedziała coś więcej odnośnie samej burzy, która uniosła się nad zamkiem. Nawet ta walka miała jakiś początek do którego może zaprowadzić kilka szczegółów. Cara Rhee nie zamierzała się odzywać, zresztą sama stwierdziła, że zrobi to, kiedy będzie potrzeba Charles posłał jej tylko spojrzenie mówiące o tym, by zapisać nazwisko, które wyszło z ust Puchonki i ponownie wrócił do dziewczyny wzrokiem. Lustrował jej bladą twarz tak poważnie jakby starał się ją całą prześwietlić. Eliksiry i amulet nie były raczej tutaj konieczne. Nie poruszył się - nawet nie drgnął, gdy Alice zaczęła swoją opowieść. Kiedy skończyła, zmarszczył swoje gęste brwi i przechylił swoje ciało nieco do przodu, by skrócić nieco odległość pomiędzy sobą a uczennicą, ale w taki sposób by było to wedle przyjętych norm grzecznościowych.
- Nie słyszała więc pani żadnych plotek na temat tego, co tam się stało, panno Hughes? Żadnych opinii innych uczniów ani też opowieści odnośnie tego dnia i jego przebiegu? - Zadał jej kilka pytań i zamrugał, czując jak kilka impulsów przebiega pod jego czaszką. - A co pani sądzi o panie Nailahu? To właśnie on poinformował jednego z nauczycieli o tym, co się tam stało. Czy znała pani którąś z ofiar?  Czy to możliwe, żeby panna Burnley była zwolenniczką Tego - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać i próbowała wyczarować Mroczny Znak? Czy wedle pani istniał jakikolwiek powód by ktoś chciał zabić którąś z ofiar poległych na błoniach? Proszę odpowiedzieć. Szczerze. Wszystko może być pomocne w śledztwie.
Może przesadził, może powinien być delikatniejszy, ale to było przesłuchanie i zamierzał to doprowadzić do końca. Wiedział też, że w przypadku tej dziewczyny nie musi uciekać się do żadnych eliksirów i amuletów.
Sponsored content

Gabinet profesora Hucksberry'ego Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach