Go down
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Sro Cze 24, 2015 4:10 pm
Oczywiście, w końcu każdy w jakiś sposób pragnął świętego spokoju, choć uzyskanie takiego było trudne. Życie lubiło się komplikować, rzucać różnego rodzaju kłody pod nogi, reagować wedle swoich zachcianek. Jakże dobrze, że nie mieszałeś życia prywatnego z interesami! To by tylko sprawiło Tobie więcej problemów, a tego zupełnie nie chciałeś, o nie. Twoja sekretarka zresztą o tym wiedziała i nie chciała dać Tobie odczuć, że interesuje ją coś więcej, czy też nie. Żony zresztą należało szukać wśród czystokrwistych kobiet, których przecież trochę było; wystarczyło jedynie porządnie się rozejrzeć! W Anglii lubowali się w organizowaniu różnego rodzaju balów, w Transylwanii pewnie też do nich dochodziło, ale czy lubiłeś brać w nich udział? Wciągałeś się w ten pozornie "bajeczny" świat, gdzie wszelkie knucia i spiski były na porządku dziennym? Mogłeś wierzyć temu mężczyźnie lub też nie, ale raczej nie miał powodów by kłamać; pomimo tego, że był zrobiony z twardszej gliny, miał pecha i po prostu to go przerosło. Niemniej był zdecydowanie pewien swych słów. Chciałeś szukać Czarnego Pana...? Ach! Te spotkanie z pewnością byłoby interesujące, gdybyś  to Ty stanął przed jego obliczem. Z podobnymi ideałami i pomysłem na świat...och, to z pewnością mogłoby być coś! Perły i szczury, cóż to były za barwne porównania! Czarodzieje powinni w końcu dążyć do tego, by być na szczycie ludzkiej hierarchii, a nie pozwalać na to, by dawać sobą pomiatać jakimś nędznym mugolom i szlamom. Może mógłby, może i nie...należało niemniej spróbować, prawda? Ale były różne typy Śmierciożerców, o czym być może będziesz mógł się przekonać lub też...nie. Czarodziej zamrugał szybko, rozglądając się po raz kolejny wokoło i sprawdzając, czy nie zwróciliście czyjeś uwagi. Na szczęście Ci, którzy przebywali w Dziurawym Kotle, byli zajęci sobą. Odetchnął głęboko, przejeżdżając dłonią po ciemnych włosach i mrużąc nieco podejrzliwie swoje oczy. Nie był do końca przekonany, czy to rzeczywiście bezpieczne udawać się do Twojego gabinetu, ale...nie miał wyjścia. Potrzebował pieniędzy by wyrwać się z Anglii. Teleportacja, świstokliki, proszek fiuu...nie, to zdecydowanie nie było dobre rozwiązanie na ten moment.  Podniósł się więc po chwili z największą gracją, na jaką było go stać i ruszył za Tobą, będąc oddalonym od Ciebie jakieś trzy kroki.
- Ściany mają oczy i uszy, panie Collins. Choć, nie powiem, trudno było pana wyśledzić. Nie musi się jednak pan obawiać. O tym, że pan tutaj przebywa, wiem tylko ja - odpowiedział ściszonym głosem, czekając na to, aż w końcu wejdziecie do Twojego pokoju, a on poczuje ciężar złota w swojej dłoni.


Przejście ponownie tutaj.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Pią Cze 24, 2016 1:19 am
Ponoć wilków było dużo w zamku - w ciemnościach zwłaszcza lubiły ostrzyć swoje kły. Wilkołaki, wampiry, inne niesamowite stworzenia, ale również i zwykli ludzie, bo wszakże to właśnie wilki w ludzkiej skórze najbardziej dawały się odczuć. Charles zupełnie w to nie wątpił, kiedy porządkował stosy papierzysk, które niczym niezdobyte góry olbrzymów piętrzyły się przed nim na jego zwyczajnym biurku w całkiem niezwyczajnym gabinecie. Można byłoby się pokusić, że to był dzień jak co dzień, bo sprawdzał, zapisywał i układał wszystko wedle właściwego porządku, przypisując każdej rolce odpowiednie miejsce. Najbardziej na prawo znajdowały się zapiski związane ze śmiercią Ślizgonów, która była przypisywana Vincentowi Nightray'owi i również o samym unicestwieniu Władcy Nocy. Następnie wedle wskazówki zegara, która poruszałaby się w przeciwną stronę, były notatki odnośnie ataków wampirów i wilkołaków w Hogwarcie na, zdawałoby się, niewinnych uczniach, kolejne miejsce piastowały materiały o rzeźni na błoniach i wszelkie raporty z przesłuchań młodych adeptów magii a także i kilku pracowników szkoły. Praktycznie całą lewą stronę zajmowały prace domowe, testy i wszelkie inne niezbędne mu papiery stricte pedagogiczne. Swojego dziennika, gdzie przechowywał zebrane dotychczas informacje na temat potencjalnej rzuconej na jego stanowisko klątwy, nawet nie śmiał wyciągać by nie zaburzyć tej chorej harmonii. Tak właśnie wyglądała jego praca przez praktycznie cały drugi semestr. Już od jakiegoś czasu doceniał to, jak sielsko mu mijał pierwszy semestr, autentycznie za tym tęsknił. Ale cóż, musiał się z tym jakoś pogodzić, na swoje chore, ironiczne jak on sam, nieszczęście. Brutalne, nie? Charles niemniej raz na jakiś czas robił sobie małe niespodzianki dla odprężenia i wewnętrznego wyciszenia swoich destrukcyjnych mechanizmów. Podnosił się wtedy z fotela jak dzisiejszego dnia, czyli pierwszego czerwca, rozciągał się przez kilka dobrych minut, chował sakiewkę do kieszeni i ruszał gdzieś. Gdziekolwiek.
Nie wiedział, która jest godzina, ale to nie miało znaczenia, bo i tak na dworze było strasznie ciepło, tak więc zanim opuścił mury zamku, przebrał się w koszulę w kolorze morskich fali, która dobrze komponowała się z jego nieco ciemniejszą karnacją - to pewnie była zasługa ostatnich spacerów w największe upały, ciemnoszare przewiewne spodnie wedle eleganckiego włoskiego kroju i dopiero co wypolerowane buty na płaskim obcasie. Szatę postanowił sobie darować, bo to by było dzisiaj za dużo, wsadził jedynie do przedniej głębokiej kieszeni różdżkę i sakiewkę, rozpuścił włosy i spacerkiem przeszedł drogę z Hogwartu do jego bram, które bezproblemowo przekroczył i kawałek za nimi teleportował się do Dziurawego Kotła. Słodki smak krótkiej przerwy sprawiał, że Myrnin przynajmniej przez chwilę mógł odetchnąć z ulgą bez tego nieszczęsnego uczucia ciężaru obowiązków. Zajął jeden z stolików w rogu, nie zaszczycając dłuższym spojrzeniem zamaskowanych, podejrzanych czarownic i czarodziejów. Przyjął jednak z zadowoleniem fakt, że klientów w Dziurawym Kotle znajdowało się mniej niż zazwyczaj. Nie było w tym nic wszakże dziwnego, skoro był to dopiero początek nowego tygodnia. Jedna z nowych kelnerek zdążyła w tym czasie podejść do niego, chcąc przyjąć zamówienie.
- Na początek, szklaneczka brandy, madame. Byłbym zobowiązany - powiedział swoim zachrypniętym głosem, posyłając jej krótki uśmiech i uważne spojrzenie. Na nic więcej bowiem nie miał dzisiaj siły. Kiedy dziewczę odeszło od jego stolika, uwagę Hucksberry'ego przyciągnęła czarownica, która nieco niespokojnie kręciła się na swoim krześle i wyglądała jakby zaraz miała z niego spaść. Mężczyzna poczuł nagłą potrzebę parsknięcia śmiechem, bo widok był przekomiczny, ale zamaskował to przykładając usta do swoich warg i udając, że chce mu się ziewać. Inaczej przecież zachowałby się niegrzecznie, a tego chciał absolutnie uniknąć. Odwrócił w końcu od niej spojrzenie i udawał, że podziwia pobliskie, unoszące się w powietrzu, puste i brudne kubki.

Emmelina Vance
Szpital św. Munga
Emmelina Vance

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Pią Cze 24, 2016 2:55 pm
Mogłaś zrobić komuś krzywdę.
To jedno zdanie tliło się w jej głowie bezustannie. Z jej winy ktoś mógł ucierpieć. Czy ktokolwiek by podejrzewał, że chęć udzielenia pomocy może zabić? Pewnie tak, ale ona do takiego grona nie należy. Jej dyżur trwać miał dwadzieścia cztery godziny, a ona zrobiła sobie czterdzieści osiem bez przerwy. W pewnym momencie ktoś jednak to zauważył na jej nieszczęścia. Chodziła na prochach i innym gównie, bo czuła się w obowiązku, by siedzieć przy tych wszystkich ludziach. Czasami nawet próbowała pomagać na innych oddziałach. Dopiero, kiedy dostała reprymendę, że musi kiedyś wypoczywać, bo inaczej zrobi komuś krzywdę to się opamiętała.
Chociaż nie. To nie było opamiętanie tylko zderzenie z górą lodową, które okazało się bardzo bolesne. Przecież chciała pomóc... ba! Ona zawsze chce udzielić komuś pomocy. Nie przemyślała nawet, że rzeczywiście mogła zemdleć w jakimś kluczowym momencie i narazić kogoś. Tak, jak wcześniej się nad tym nie zastanowiła tak teraz nie mogła przestać o tym myśleć. W jej główce zaczęły tlić się najgorsze scenariusze mimo tego, że sprawa nie wyglądała aż takbeznadziejnie. Ona, która zawsze wyciągała dłoń do kogoś dostała przymusowe wolne i dotarło do niej, że to nie pierwszy raz. Praca zajmowała jakieś 99% jej czasu. W pracy, w domu, w sklepie, na spacerze... wszystko kręciło się zawsze koło wykonywanego przez nią zawodu. Rozmawiała o nim, wykonywała go nawet po godzinach. Czy ona jeszcze ma jakieś życie poza tym?
To pytanie było kłopotliwe, bo chciała odpowiedzieć na nie twierdząco. W dodatku jest niepoprawną optymistką, więc przyznanie czegoś innego nieco uwłaczałoby jej. Chcąc więc umocnić siebie w przekonaniu, że przecież wszystko jest dobrze postanowiła wyjść. Miała wolne, trzeba korzystać, czyż nie? Szła przed siebie. Byle gdzie - jedynym wymaganiem było, by nie do pracy. Spacerowanie jednak nie przynosi wielu radości, kiedy myśli się o pacjencie X, Y i Z, którzy zostali, którzy czegoś potrzebują, o tym, że jest karta do wypełnienia... Tak, ten dzień wolny był naprawdę kryzysem. Chciała coś robić. Chciała tam być.
A musiała o tym nie myśl. Jaki więc był genialny plan na przeżycie tego nieszczęsnego dnia? Nie zapamiętanie go. W jej wypadku wykonalne. Wiedziała, że to niezdrowo, ale miała to gdzieś. Jeśli ma wypocząć to musi po prostu uciec od tego. Nieładnie? Nawet bardzo, ale inaczej chyba wyszłaby z siebie i stanęła obok. Wypiła nawet coś w domu. Potem szła dalej. Zdążyła wejść gdzieś, oczekiwać na kogoś u kogo złoży zamówienie i dostrzec, że ktoś się jej przygląda. Szybko jednak zrezygnował. Była wciąż kontaktowa, a nawet zaskakiwała samą siebie, że jeszcze łapie sytuacje. Barmanka pierw podeszła do niego, a kiedy zbliżała się do niej to nie była zbytnio pewna, czy to dobry plan, by jej coś sprzedać. Ale przecież klient nasz pan, więc jaki miała wybór?
- Poproszę to, co ten pan obok - powiedziała do kobiety i zebrała swoje cztery litery. To ma być miły wieczór, tak? Więc czemu niby nie spędzić go w jakimś towarzystwie? O dziwo wstała bardzo ładnie i jeszcze umiała iść tak, jakby wcale nie wypiła za dużo. Jej tolerancja jest jednak tak żałosna, że wiedziała jedno - jeśli zacznie z kimś rozmawiać to powie za wiele. Nogi się nie plątały, ale w gratisie język zawsze się rozkładał.
- Witam pana. Można się przysiąść? - Po co pytała, skoro już usiadła? Cóż, w przeciwieństwie do niego zachowała się niegrzecznie, ale to dlatego, że była zmęczona i wstawiona. Zdarza się najlepszym. Ale może po tym pójdzie spać na pół dnia? Szybciej minąłby ten przeklęty czas.
- Jest pan zbyt przystojny, żeby siedzieć tutaj samotnie. Czeka pan, aż barmanka skończy zmianę? A może ma pan jakiś problem? Czasami tak jest, prawda? Nie wiem, jaka kobieta by od pana uciekła - No i masz. Zaczęła myśleć na głos. Dopiero po chwili załapała, że naprawdę powiedziała to na głos i miała przy tym minę "Merlinie, czy ja to naprawdę powiedziałam?"
- Przepraszam nie chciałam tak... Głupoty plotę...To znaczy... nie żeby nie był pan przystojny, ale... to tak nie wypada. Zachowałam się niegrzecznie - Kręciła się w zeznaniach, bo jej mózg obecnie nie pracował na najwyższych obrotach. Ale o to chodziło. Miał nie pracować. Tyle, że nie chciała przy tym naskakiwać na nieznanych ludzi w pubie.
- Naprawdę mi głupio teraz - Nawet przestała się kręcić i się zarumieniła. Chyba lekko żałowała, że zachciało się jej doprowadzać do takiego stanu. A z drugiej strony, dopiero wyszła i miała porobić cokolwiek. Życie towarzyskie, czy coś takiego. A tak przynajmniej było jej łatwiej zająć się przepraszaniem niż tym dramatyzowaniem o dzień w pracy. W końcu to nie koniec świata. Zresztą to w jej stylu - szukać pozytywów nawet w tym, że w beznadziejny sposób zaczepiła nieznajomego.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Nie Cze 26, 2016 6:16 am
Dzisiaj postanowił sobie oszczędzić moralizatorskich pogawędek ze sobą samym. Właściwie to postanowił sobie oszczędzić tego przynajmniej przez miesiąc - już wystarczyło, że czasem robiła to Dalilah, która ugościła się bardzo wygodnie w  jego głowie, wstrzymując się chociaż podczas najostrzejszego okresu. Szczęście w nieszczęściu, nie? Dokładnie. Na co dzień miał do czynienia głównie z uczniami, zdawać by się mogło, że po prostu z dziećmi, ale przecież Charles doskonale wiedział, że część z nich już dawno wyrosła z dziecięcych ubrań i wyobrażeń dorosłych o tym jak powinno wyglądać życie przyszłych ministrów magii, nauczycieli, urzędników wyższego szczebla, uzdrowicieli, artystów i całej rzeszy postawionych oczekiwań. Obserwacje, wydarzenia mające miejsce w zamku i w jego okolicach robiły swoje. Zbyt duże i grube nicie łączyły młodych paniczów i młode pannice z tragediami, żeby można było tu mówić jedynie o ich roli jako pokrzywdzonych. Znał siebie, rozumiał każdą ze zmęczonych twarzy w pokoju nauczycielskim na swój sposób i choć błądził coraz częściej między rzeczywistością, która była wszystkim dobrze znana a tą, która należała jedynie do niego samego, pozwalając by pewne granice się zacierały, to wiedział. Podświadomie. I w tym szaleństwie kryło się choć ziarno prawdy. Praca niemniej pochłaniała większą część jego doby, nie pozwalała na to by zbyt długo oddalał się od tego całego bałaganu, który zdążył się zrobić a który on musiał teraz układać w jedną całość niczym puzzle. Absorbowała go na tyle, że ledwo pamiętał o zaspokajaniu podstawowych, wręcz banalnych czynności. Magia jednak potrafiła czynić cuda, spełniać drobne i bardzo pomocne zachcianki, upraszczać funkcjonowanie. Myrnin trzymał się niej z wszystkich sił. Nie był optymistą, był kawałkiem twardego realisty, który dawno nie robił niczego bezproduktywnego. Jak teraz. Na szczęście udało mu się też opanować bardzo przydatną umiejętność, która polegała na tym, że nie myślał o niczym szczególnym, że nie rozważał ani nie błądził myślami daleko. Po prostu mógł sobie siedzieć na tym krześle - tak jak teraz - i czekać na swoje zamówienie. Nie lubił zbyt długo przyglądać się ludziom, zwłaszcza tym, których nie znał, bo wiedział, co oznacza kontakt wzrokowy i jak nieraz może zostać mylnie zinterpretowany. Mimowolnie jednak odkrywał jednostki, które jakoś przyciągały swoją uwagę i choć kłóciło się to z tym, co przecież podkreślił wcześniej, to nie przeszkadzało mu mieć w sobie taką sprzeczność. Była zresztą ona jedną z wielu. Mimowolnie wyłapał zamówienie czarownicy, która najwidoczniej postanowiła zamówić to co on. Odchrząknął, próbując po raz kolejny powstrzymać śmiech i zerknął gdzieś tym razem w stronę okna, opierając swoją głowę o dłoń, bo przecież ile można się patrzyć na kubki. Bez przesady. W końcu dostał swoje zamówienie, więc grzecznie podziękował i wypił łyka, na chwilę zapominając o kobiecie. Kiedy ktoś się odezwał, zerknął w tamtą stronę i... nieomal się nie opluł. Przełknął więc ślinę z resztką alkoholu, byleby tylko nie za szybko, bo to mogło doprowadzić do zakrztuszenia się, i skinął krótko głową, przyzwyczajając się do obecności nowej osoby przy swoim stoliku. Nadal starał się jej zbytnio nie przyglądać, by nie wprawić ją w zakłopotanie. O ile było to jeszcze możliwe. Charles był już gotów się do niej odezwać, nawiązać jakoś do tego, że przecież nie musiała pytać, skoro wykonała już daną czynność, gdy ta postanowiła się ponownie odezwać. Alkohol dość szybko rozwiązywał  niektóre języki. Na początku był szczerze zaskoczony, nie wiedział jak ma to traktować, aż w końcu, gdy ta zaczęła się tłumaczyć, nie mogąc się powstrzymać, wybuchnął śmiechem. Zasłonił jeszcze usta dłonią, by nie pomyślała sobie czegoś złego o nim i starał się jakoś uspokoić. W myślach postanowił przywołać jakiś wyjątkowo nieatrakcyjny obraz i niemalże jak żywa przed jego oczami pojawiła się jedna z jego ciotek w cudacznym ubraniu i miną jakby zjadła coś nieświeżego. Ochłonął, upił kolejnego łyka brandy i w końcu na nieznajomą spojrzał, choć jego miodowe oczy nadal błyszczały od niedawnego śmiechu.
- Przepraszam, nie śmiałem się z pani, broń Merlinie, po prostu nie spodziewałem się aż takiej otwartości. Dziękuję za komplement - i w tym momencie zgiął nieco swój kark w ramach szacunku, by ponownie na nią spojrzeć. - Nie czekam na nikogo, przyszedłem tu w celach rekreacyjnych. Co zaś do problemów, sądzę, iż każdy z nas jakiś posiada, nie uważa tak pani, madame?
Upił kolejnego łyka i kątem oka zauważył, że coś szybko mu to coś idzie. Gdzieś za nimi jakiś czarodziej czkał, a za oknem świecił ładny księżyc.
- Niech pani nie będzie głupio, szczerze powiedziawszy, poprawiła mi pani humor - dodał cicho, rozbawiony całą tą sytuacją. Zawołał kelnerkę i złożył kolejne zamówienie. - Drugi raz to samo i porcję dobrego deseru lodowego polanego rumem. Lubi pani lody? - Drugie pytanie z grzeczności zadał kobiecie naprzeciw niego.
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak to mogło zabrzmieć.




JAK TO DOBRZE, ŻE W JĘZYKU ANGIELSKIM AŻ TAK ŹLE TO NIE BRZMI.
Emmelina Vance
Szpital św. Munga
Emmelina Vance

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Nie Cze 26, 2016 5:29 pm
Emmelina była po prostu załamana sama sobą. Wiedziała, że tak nie powinna się zachowywać. W końcu nie jest już dzieckiem, pracuje i powierza się jej istotną rzecz, jaką jest ludzkie życie. Nie wypada kobiecie upijać się do nieprzytomności, przysiadać w takim stanie do nieznajomych mężczyzn i jeszcze prawić przy tym komplementy. To wygląda bardzo źle. Co więcej będąc tak nakręconą przez alkohol sytuacja naturalnie wydawała się komiczna. Gdzieś z tyłu głowy miała taką świadomość, ale na przodzie było to pragnienie, by minął ten jeden nieszczęsny dzień i mogła wrócić do pracy. Łatwiej było zaś zatracić się w normalnym świecie, kiedy nie do końca on do niej dociera. Kiedy może udawać, że rzeczywiście życie jej wychodzi. Że w ogóle poza pracą potrafi mieć jakieś życie. Że wcale nie trzeba jej zmuszać do wyjścia z pracy.
Nie żeby coś z nią było specjalnie nie tak. Emmelina potrafi żyć z ludźmi i widzi w nich to, co dobre mimo wszystko. Liczy się za bardzo z ich zdaniem. Pewnie z tego powodu odczuwała bardziej, że ten plan na spędzenie czasu nie był najlepszym. Nie miała zamiaru być dla kogoś problemem, a wyszło niezwykle dziwnie. Siedziała sobie tutaj, odebrała zamówienie, które barmanka nieufnie pierw zaniosła do jej pierwotnego miejsca, a dopiero potem tu i nie zastanawiała się nawet, czy człowiek obok niej nie ma przypadkiem niecnych zamiarów. Czasy niepewne, a ona wystawiała się na strzał. Cóż, kolejny podpunkt do listy "dlaczego Emmelina powinna wyłącznie pracować i nic poza tym".
- Nie ma żadnego problemu. Ludzie rzadko się śmieją, więc nawet jeśli mieliby śmiać się ze mnie to proszę bardzo. W obecnym czasie wyjdzie to wszystkim na zdrowie - Naprawdę nie miała z tym żadnego problemu. Była tak wciągnięta w swoją własną głowę, która próbowała zbierać fakty, ogarniać wszystko przez zamroczenie, że mało by ją obchodziło, że ktoś się z niej śmieje. Wydarzyć się to mogło także przez to, że alkohol dodawał jej nieco otuchy, by nie brać wszystkiego do siebie. Zdawała sobie sprawę z tego w jakim jest stanie, więc... cóż, mogłaby śmiać się sama z siebie, bo to się nie zdarza po prostu. To więcej niż niecodzienna sytuacja.
- Nie jestem pewna. Ja nie miałam żadnego do dziś. Przynajmniej większego. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przynajmniej poznałam kogoś nowego. A pan? Gdybym wyglądała tak dobrze, jak pan to raczej przychodziłabym tutaj w celach rekreacyjnych z kimś. Chyba, że jest pan poszukiwanym mordercą, a ja kolejną ofiarą, ale... nie, nie pasuje mi to do pana. Zresztą sama jestem tu w celach jakieś... nazwijmy to również rekreacji, a nie mam zamiaru nikogo zabić - Kiedy zobaczyła, że on znowu popija to, co zamówił to przypomniała sobie, że sama ma to do wypicia. Nie była tylko przekonana, czy powinna. Skrupuły jednak szybko zabiła, bo chciała wiernie trzymać się swojego planu. W tą albo w tą, żadnych półśrodków.
- Dopiero głupio będzie mi jutro. Wtedy przypomnę sobie, jak bezmyślna jestem, że świadomie wprowadziłam się w stan upojenia alkoholowego, wiedząc że mój przemęczony organizm jest bardziej podatny na działanie trunków, nie wspominając o tym, że moja tolerancja jest żadna. A i jestem kobietą, co oznacza, że naturalnie idzie mi gorzej z tym. Dziś zaś będę usatysfakcjonowana, bo o to mi przecież chodziło. Dlatego mam nadzieję na pana wyrozumiałość, bo nie ma sensu w kółko przepraszać jednego dnia - Nagle zrozumiała, że zaczyna wracać do swojej pracy. Nawet nie potrafiła po prostu powiedzieć, że jest pijana. Analizowała wszystko tak, jakby była swoim własnym pacjentem.
- Tak - brutalny śmiech, którego nie mogła powstrzymać - Oczywiście, że tak - powtórzyła i zasłoniła usta dłonią. Mogło i zabrzmiało. Szybko jednak pozbierała się na tyle, na ile się dało - I żadna pani tylko Emmelina Vance - Oj tak, może przynajmniej dowie się, komu wysłać sowę z przeprosinami za totalne odpłynięcie.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Pon Cze 27, 2016 1:58 am
Picie było dla niego świadomie wykonanym aktem w imię samego siebie, choć jakiemuś uzdrowicielowi specjalizującemu się w leczeniu złych nawyków pewnie by się to nie spodobało - w końcu brzmiało to jak próba usprawiedliwienia się przez alkoholika. Nie dziwiłby się temu zupełnie, niemniej Charles, choć balansował na tej cienkiej linii, dawał radę. Zdrowym rozsądkiem był u niego James Ryan, jego najlepszy przyjaciel, ktoś niezastąpiony, ktoś o kogo troszczył się jak o rodzonego brata.
Ależ, Charlie, kochanie. James nie żyje! Tak jak ja, nie pamiętasz? To był bardzo smutny dzień. I jego siostra...
Myrnin wiedział. Oczywiście, że wiedział, ale czasami pragnął po prostu odsunąć od siebie ten fakt, żyć w tej swojej Krainie Czarów, gdzie był Szalonym Kapelusznikiem z filiżanką, która zawsze była pełna jego ulubionej herbaty. Rzeczywistość przygniatała, zabierała łapczywie każdy głębszy oddech, wręcz wydzierając go z piersi. Nie powinien się dziwić takim obrotem spraw, nie powinien się dziwić temu, że tak łatwo dawał się wciągać w tę piekielną machinę, zwaną Hogwartem. I choć zazwyczaj miał swój własny wagonik, czasami przesiadał się do innych by spróbować tej jazdy z innej perspektywy. Kiedy jechał to zapominał na dłużej o swojej przeszłości, o planach większych i mniejszych, wspomnieniach, które starały się o jego uwagę. Zapominał o swoich problemach, które były niewyobrażalnie skomplikowane. Był człowiekiem, czy powinien się więc dziwić? Nie trzeba było odpowiadać na to pytanie by zrozumieć i odpowiednio poruszyć głową. Dlatego przyjął z żywym zainteresowaniem obecność kogoś obcego, kogoś kto również jak on raczył się procentowym trunkiem, nawet jeśli nieznajoma miała o wiele słabszą głowę od niego i była już pod wpływem. On dopiero się rozkręcał i dzisiaj postanowił później powiedzieć sobie stop, ale oczywiście pamiętając o tym, by nie skończyć tak jak ostatnio podczas takiego zuchwałego postanowienia, czyli na głównej ulicy Doliny Godryka. Z kozą. Resztę należało przemilczeć.
Życie bywało nieraz zaskakująco zabawne. W większych grupach niezbyt się odnajdywał i nie przepadał za zatłoczonymi barami, dlatego dzisiejsza ilość gości przypadła mu do gustu. Nie miał niecnych zamiarów, skądże znowu, był dżentelmenem i doceniał kobiety. Można by powiedzieć, że czasem aż nadto, ale nie w ten wulgarny lub ckliwy sposób, co znacząca część dzisiejszej męskiej populacji. Po prostu inny. Nie naciskał, nie użalał się, nie przystępował do jawnego ataku. Wypił resztę brandy w międzyczasie, gdy czarownica otwarcie dzieliła się z nim ze swoimi wrażeniami. Pijani ludzie byli doprawdy zabawni, zwłaszcza kobiety. Przejechał dłonią po swojej brodzie, przymykając jedno oko, jakby głęboko coś rozważał. Tak naprawdę to po prostu udawał, bez większego powodu.
- Czasem śmiech może zostać źle odebrany, droga pani - mruknął w odpowiedzi i uśmiechnął się nieznacznie. Przyglądał się jej i od czasu do czasu parskał rozbawiony. Myśl o tym, że mógłby być seryjnym mordercą wydawała mu się wystarczająco sowizdrzalska.
- Jest pani pewna? Może tak naprawdę to ja jestem pani ofiarą i próbuje mnie pani przekonać, że jest całkowicie niegroźna - chciał się z nią trochę podrażnić, ale błyski w jego miodowych oczach mówiły same za siebie. Podwinął nieco rękawy koszuli na wysokość łokci, bo w Dziurawym Kotle było nieznośnie duszno, po czym wyprostował się na swoim krześle, prostując pod stolikiem nogi, ale tak by nie naruszyć przestrzeni kobiety. - Znam niewiasty, których tolerancja na alkohole bywa większa niż moja. Ale to nic złego, że tak szybko pani się upija, dzięki temu oszczędza pani więcej pieniędzy. Postaram się być wyrozumiały na tyle, na ile tylko mogę, madame - i aż wstał, odsuwając się od krzesła i stolika, by wykonać krótki, pełny szacunku, ukłon, a następnie ponownie zająć swoje miejsce. Dla niego było to zupełnie naturalne.
- Niech ta porcja będzie więc duża, uprzejmie proszę i z góry dziękuję - dodał w stronę kelnerki i kiedy dotarło do niego jak to mogło zabrzmieć, nieco się zakłopotał, choć nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Ktoś zdążył w tym czasie wejść do lokalu i rozbrzmiały ciche dźwięki szafy grającej. To był Elvis Presley.
- Proszę mi wybaczyć, rzadko korzystam z nieformalnego sposobu przeprowadzenia rozmowy. Wydaje mi się, że mam to już we krwi - przejechał dłonią po długich, nieco kręconych włosach. Pochwycił więc ostrożnie rękę Emmeliny Vance, patrząc jej głęboko w oczy i złożył na jej dłoni krótki pocałunek. W akcie uprzejmości. - Miło mi panią poznać, pani Vance. Jestem sir Charles Myrnin von Hucksberry III, ale wystarczy po prostu Charles Hucksberry.
Położył z powrotem na stole jej rękę i przyjął z lekkim ukłonem swoje zamówienie. Upił łyka drugiej szklanki brandy, wyciągnął jeszcze różdżkę i przywołał dwie łyżeczki, które znajdowały się przy ladzie. Jedna podleciała do Emmeliny.
- Niech pani pierwsza się częstuje.
Deser lodowy wyglądał naprawdę apetycznie.



Emmelina Vance
Szpital św. Munga
Emmelina Vance

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Pon Cze 27, 2016 9:20 pm
Żaden uzdrowiciel nie pochwaliłby takiego procederu. Emmelina bardzo dobrze wiedziała, że rzuca się na głęboką wodę, bo nigdy nie wypiła rzeczywiście dużo alkoholu na raz. Zaczynało się i kończyło na symbolicznych łykach w odpowiednich sytuacjach. Nie żeby nie lubiła. Miała po prostu świadomość, że wystarczy trochę, by odpłynęła daleko. Dotychczas wolała więc nie ryzykować, że poleci zbyt daleko. Dziś jednak przesadziła, bo taką decyzję podjęła. Chodziło o to, by czas płynął szybciej, a że nie dała się tego inaczej załatwić to co niby miała poradzić? To wyjście zaś nie wydawało się wtedy aż takie durne. Jutro zaś będzie najgorszym możliwym, ale kto w czasie, gdy jutro niepewne w ogóle o nim myśli? Dziś pragnęła nie mówić stop w ogóle. Tyle, że ona jeszcze nie miała żadnych doświadczeń z tym związanych, które wypadałoby przemilczeć. Jej towarzystwo zaczynało się na znajomych z pracy i pacjentach. Kończyło również na nich. I ewentualnych przypadkowo napotykanych osobnikach od czasu do czasu. Kiedyś miała trochę więcej znajomych, ale jakimś cudem poznikali i znaleźli sobie zajęcie ciekawsze niż wyciąganie jej z wiru pracy. Słusznie, czy nie po prostu poszli gdzieś hen daleko i rzadko wracali. Ona jednak się nie przejmowała. Nieważne jak źle by nie było to wolała skupiać się na chociaż najmniejszych pozytywach. Oczywiście przyjmowała prawdę do siebie, ale jeśli kubek jest w połowie pusty to nie wmawiała sobie, że to super, że połowa jednak jest pełna. Cieszyła się, że w ogóle ma kubek. Była prawdziwa w tej swojej dosłowności i chęci pomagania. Wiecie taki promyczek, który czasami zbyt mocno daje po oczach. I się śmieje teraz ciągle, jakby wszystko było wielkim żartem na tym świecie. Co o dziwo nie jest irytujące tylko bawi jeszcze bardziej.
- Wszystko może zostać czasem źle odebrane, drogi panie - Mamma mija zielona pietruszka. Zebrało się jej na geniusz, który brzmi trochę tak, jakby chciała powiedzieć coś mądrego, ale śmiech zabił w niej resztki pokładów inteligencji. Efekt porównywalny jest z tym, jakby powiedziało to pięcioletnie dziecko.
- W sumie to pana wersja jest prawdopodobna. To niezły plan dla takiego seryjnego mordercy. Wybrać najładniejszą jednostkę, a potem uprowadzić. Zdecydowanie, gdybym miała wybierać ofiarę to po tym, jak dobrze wygląda, więc rzeczywiście zaczęłabym się na pana miejscu obawiać - Odpowiedziała pięknym za nadobne, ale jej uśmiech i "uchachanie" również mogło powiedzieć mu wszystko. Zresztą nie bądźmy śmieszni - wyglądała na tak zmęczoną, że jej ofiarą nie mogłaby być nawet mucha. Była także zajęta wpatrywaniem się w tego człowieka, że prawdopodobnie gdyby miała go uprowadzić to zdążyłaby już zapomnieć, bo gapiła się jak w obrazek.
Można uśmiechnąć się szerzej? Panna Vance nie znała chyba granic w tym temacie. Cieszyło ją, że mężczyzna się aż tak łatwo nie obrazi za to, jak skończyła, a raczej na to jaki wpływ ma to na wszystko, co robi i mówi. Nie widziała też nic dziwnego w jego zachowaniu. Raczej zaskakiwało to, że ktoś jeszcze potrafi się tak zachować. I w sumie mało dbała o to jak coś mogło zabrzmieć. Jak brzmiało to się śmiała, jak wiedziała, że jej brzmi to próbowała zakryć swoje zmieszanie i jakoś tak właśnie to musiało iść. I tak nie była wstanie bardzo analizować, więc pal licho, raz się żyje.
- Pan wybaczę wszystko - Bo ma pan ładną twarz i toleruje moje zachowanie - dodała na własne szczęście jeszcze w myślach.
- To strasznie długie. Ja mam jedno, a i tak skracamy do Em. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli zapamiętam tylko drugą wersję, prawda? - Mówiła to z zatroskaniem, jakby to była rzecz wagi życia i śmierci. Chciała być miła, a wiedziała, że nie da rady dobrze spamiętać czegoś tak długiego. Wydawało się jej to w tamtej chwili niemal zdradą stanu, czy coś. Pół biedy, że na trzeźwo też by się martwiła, a tak ma chociaż wytłumaczenie, że jest po prostu pijana i nie da rady.
Poczęstowała się pierwsza. Dobrze, że nie wydłubała sobie oka tą łyżką, bo spodziewać się już można wszystkiego po niej w takim stanie.
Mamusiu, jakie to było dla niej pyszne.
- Polecam posmakować. I nalegam - Em albo Emmelina. Panią jestem w pracy dla pacjentów - Praca? PRACO WRÓĆ DO MNIE - tak krzyczał jej mózg, a ona kulturalnie odpowiadała mu wtedy "Spieprzaj, bo jem lody z przystojnym człowiekiem i chcę mieć spokój"
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Czw Cze 30, 2016 3:42 am
Charles wychodził z założenia, że trzeba wielu rzeczy w życiu zakosztować, nawet jeśli niektóre mogły doprowadzić do niekoniecznie przyjemnych nałogów - o czym przekonał się na własnej skórze. Ale cóż, życie ma się ponoć jedno, no chyba, że wywodzi się z takiego przekonania jak magiczni buddyści ze Wschodu, o zachodnich nie słyszał, dlatego posiłkował się takim a nie innym przykładem. Tak się zaczyna; jeden łyczek, potem drugi, potem kolejny i kolejny... ale co też on tutaj będzie kogokolwiek straszył, po prostu u niego też zadziałały problemy natury osobistej. A to w połączeniu z roztargnieniem i potrzebą oderwania się od rzeczywistości skończyło się tak a nie inaczej... w tamtym czasie był po prostu swoją gorszą połową, można by rzec, Mr. Hyde, który ledwo nie rzucał się na ludzi.  Niebezpieczna mieszanka. Na głos raczej by się do takich rzeczy nie przyznał, zbyt cenił sobie prywatność. Gdy zresztą wkraczał na te rejony do głosu dochodziła Delilah. Słodka i jego Delilah. Teraz się kontrolował, teraz było naprawdę dobrze i wiedział, że nawet jeśli urwie mu się film to zapanuje nad sobą, a to wszystko dlatego, że miał w życiu jakąś stabilizację. Tą stabilizacją był Hogwart, o dziwo. Jutrzejszy dzień się dzisiaj dla niego nie liczył, było mu całkiem wygodnie na tym twardym krześle w Dziurawym Kotle i nic nie mogło zepsuć jego humoru - Emmelina zresztą sprawiła, że wieczór stał się z całą pewnością bardziej interesujący. Lubił kobiety. Po prostu. Prawdziwe, naturalne i umalowane, odważne i wstydliwe, niskie i wysokie. Jednak musiały to być kobiety, a nie młode dziewczęta, które zdawały się poświęcać za dużo czasu na tak trywialne sprawy jak próby nawiązania choćby dłuższego kontaktu wzrokowego czy cielesnego. Myrnin zauważał te zuchwałe pułapki, w końcu nie był ślepym nauczycielem. Traktował to z przymrużeniem oka, może jedynie czasem z ironią, gdy już naprawdę zbliżało się to niebezpiecznie blisko ustalonej przez niego granicy.
Proszę bardzo, nie musiała dziś mówić stop, on z całą pewnością nie będzie jej rozkazywał. Po raz kolejny zatopił usta w szklaneczce brandy i przyglądał się jej z pewnym zaciekawieniem. W sumie był ciekaw, czy często zdarzały jej się takie dni, czy na co dzień też była taka otwarta i bezwstydna. Nie wiedział, bo skąd miał wiedzieć, że ma do czynienia z kimś, kto zajmuje bardzo poważne stanowisko i to nawet poważniejsze niż on. Ryzykowniejsze. Wolał zgadywać, obserwować refleksy w jej brązowych, miękkich włosach, dostrzegać drobne zmarszczki w okolicach oczu, które były spowodowane niedawnym wybuchem śmiechu, zastanawiać się czy używa jakiejkolwiek szminki czy innych magicznych błyskotek, które tak uwielbiały czarownice.
Sam zbytnio nie miał przyjaciół, w jego życiu z takich bliższych osób liczył się James, a tak to jedynie ewentualne przelotniejsze lub dłuższe znajomości. Ostatnimi czasy najwięcej rozmawiał ze swoimi współpracownikami i ewentualnie z młodziutką Carą Rhee, aurorką z Ministerstwa, choć czuli się w swoim towarzystwie dość niezręcznie. Już za czasów szkolnych był raczej typem indywidualisty, kimś kto raczej unika dołączania do grup, a w Ravenclawie trzeba było przyznać, że ten dom specjalizował się w takich osobowościach. I chyba jest tak do dzisiaj. Wiele się zmieniło za sprawą Delilah i jej przyjaciółki... imienia nie mógł sobie teraz przypomnieć, pamiętał jednak jej wesoły głos, nieco zadziorny i wyzywający. Zamaskował nagły uśmiech za pomocą swojej dłoni, udając że musi się podrapać po nosie. To było naprawdę zabawne. Nie odzywał się, czekając na kolejne wnioski kobiety. W międzyczasie część klientów zdążyła opuścić lokal i zostały tylko pojedyncze niedobitki.
- Ach tak? Coś takiego... - odpowiedział zachrypniętym głosem i znowu się zaśmiał. - Najwidoczniej rzeczywiście muszę się pilnować, by nie ulec pani wdziękom.
Zazwyczaj czułby się nieswojo, gdyby ktoś tak się w niego wpatrywał, jakby był czymś na miarę Dawida, dzieła Michała Anioła. Przynajmniej miał pewność, że nie odsłaniał niczego, czego nie powinien. Wybił duszkiem resztę brandy, która poszła mu szybciej niż poprzednia i aż poczuł małe, przyjemne zawirowanie w głowie. Zaledwie przez dwie sekundy.
- Jest pani dla mnie niezwykle wyrozumiała, panno Vance. Nie zasłużyłem - odparł nieco poważniej, ale jego oczy się do niej śmiały. Nie musiał się w końcu dzisiaj hamować tak jak zazwyczaj - i on przecież potrafił się bawić. - Nie, nie obrażę się. Naprawdę mi to nie przeszkadza, po prostu... zostałem tak nauczony i to zostało już w mojej głowie.
Jakby zapamiętała chociaż tę skróconą wersję w tym stanie to i tak byłby zaskoczony, ale na swoje szczęście nie powiedział tego na głos. Nie widziało mu się mieć podpalonego tyłka przez Incendio. Nie takie przypadki widział świat przecież. I on postanowił w końcu zanurzyć swoją łyżeczkę w deserze i nabrał go trochę.
- Rzeczywiście dobry. Lubię ten owocowy posmak. Po zwyczajnych waniliowych lodach odczuwam znużenie - powiedział, zanim nabrał kolejną porcję. - Niech będzie... Emmelino. Uczynię wszystko, co w mojej mocy by się przyzwyczaić do tejże formy.
Nagle po jego stronie, z rumu na deserze ułożył się jakiś wzór. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Zaraz będę zamawiał kolejną porcję brandy. Masz też ochotę, Emmelino a może jednak wolisz coś innego?


Emmelina Vance
Szpital św. Munga
Emmelina Vance

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Nie Lip 03, 2016 10:43 pm
Emmelina chciała po prostu przykładanie żyć traktować swoją egzystencję z należytym szacunkiem w obliczu tego, co nieuniknione. W końcu codziennie ktoś traci ten przywilej obudzenia się następnego dnia, więc odczuwała pewien obowiązek, ku temu, by nie marnować swojej szansy. Nie żeby stroniła od przygód i nowych doświadczeń z tego tytułu. Po prostu próbowała unikać okazji do popełnienia zbyt wielkiego błędu. Miała jednak od dziś większych problem, a raczej dostrzegła, że występują pewne komplikacje to poszła raz, a dobrze zalać swoje żale. W jej uporządkowanej w miarę głowie miało to pewien sens. Wystarcz zachować równowagę tak, by jedno odstępstwo od normy nie miało żadnego znaczenia - tak właśnie traktowała swój dzień wolny. Jeśli raz da się ponieść to na tle jej codzienności nie zmieniało to wiele. Chociaż ten stan jeszcze trwa, więc kto wie... wiele rzeczy może się jeszcze wydarzyć.
Emmelina miała stosunkowo nudny żywot, jako ta dojrzała kobieta. Może kilka razy się w kimś zadurzyła, może rac, czy dwa trwało to troszkę dłużej, ale przy jej trybie życia wszystko szybko umierało. Nie wspominając o tym, że jako uczennica przez myśl nie przeszłoby jej, że można w sposób romantyczny odnosić się do nauczyciela. Jak widać wychowano ją na starych zasadach i jakoś się w niej przyjęły. Zresztą wciąż jako dorosła nimi żyła. Wyznawała pewne wartości, zasady i inne takie. Może po pijaku nie widać, ale na co dzień to ona ma maniery. Zaś godność posiadała nawet w najgorszym momencie i stanie. Zawsze wiedziała, co powiedzieć dalej, bo jest prostą kobietą - mówiącą prawdę, śmiejącą się szczerze, lubującą się w otwartych kartach. Ukrywała tylko to, czym wiążą ją tajemnice. Nigdy ich nie zdradzała, jeśli taka była konieczność, chyba, że zależne od tego było czyjeś życie. Zresztą ludzie do niej lgną. Tylko ona przez swoje oddanie pracy i powierzonym zadaniom często psuje relacje, a raczej ich nie rozwija. Ma wielu znajomych, ale nie ma przyjaciół. Ludzie kojarzą ją, ucinają pogawędki. Nie można jej nic w tym temacie zarzucić prócz tego, że to nie jest nic więcej.
Wokół pełno ludzi, a ona samotna, a mimo wszystko... w jakiś pokręcony sposób szczęśliwa.
- W tym stanie mam niewiele wdzięku, więc nie ma się co bać! - Śmiała się z tego, bo naprawdę była tego świadoma. Nie była w dobrym stanie ostatnio na trzeźwo, bo widać ślady zmęczenia, a teraz? Gdyby nie uśmiech wyglądałaby jak śmierć w ubraniach, która obserwuje swój cel.
- Mam nadzieję, że i w mojej głowie pozostanie - Puknęła dłonią w swoją głowę wypowiadając te słowa, jakby naprawdę rozważała, czy da się jakoś upchnąć jego personalia w mózgu w taki niecodzienny sposób. Cóż, każdy pomysł jest na swój dobry, tak?
- Jeśli to wielki problem to mogę zostać panią, ale to źle mi się dziś kojarzy. Z pracą, a za nią tęsknie, a mam wolne, więc to trochę komplikuje sprawę. Nieważne - Żadnego tłumaczenia, oj nie. Tylko i wyłącznie odpoczynek. Zero myślenia nawet o głupiej pracy w której wszyscy czekają, a ona ma do zrobienia tyle rzeczy. Zostawiła kart... koniec. NIC. NULL. AMEN.
- Wypiłabym obecnie wszystko, więc bez różnicy. Strach tylko się bać, co będzie ze mną potem. Mogłabym powiedzieć za dużo, a tak niewolno. Trzeba pilnować swoich sekretów. No i kobieta, która wyjawia wszystkie swoje tajemnice musi być bardzo nudna. Nie chcę być nudna. Wystarczy, że moje życie towarzyskie takie jest - Mówiła tak, że co jakiś czas śmiała się sama z siebie, mimo tego, że mówiła prawdę. Jak małe, urocze dziecko, które rozkminia świat, ale jednak.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Nie Lip 10, 2016 10:56 pm
To zdawało się być niczym fantastyczna opowieść, że na świecie byli ludzie, którzy z takim zaangażowaniem podchodzili do ratowania innych, nie mając przecież z tego żadnych korzyści. No może jedynie trochę więcej galeonów, które wpadały im do kieszeni, ale tak? Równie dobrze mogliby się czymś innym zajmować. Takich dni jak dzisiaj było cholernie mało, ostatnimi czasy jeszcze bardziej się one skurczyły i zaczęły znikać z kalendarza Hucksberry'ego. Na swoje szczęście, a przynajmniej żywił taką nadzieję, zbliżały się wakacje, więc to będzie doskonały czas by się rozluźnić, zwłaszcza, że większość spraw przechodziło dalej. Nie miał jednak pewności, co do swojej pracy, w końcu nic nie zrobił w kwestii klątwy, która objęła jego stanowiska a jego czas drastycznie się kurczył. Zmieni ją z dnia na dzień? Ktoś go do tego zmusi? A może ucierpi w jakimś wypadku lub też poniesie nagłą śmierć? Wszystkie opcje zdawały się być możliwe. A zresztą! To nie był czas na tego typu dywagacje. Na głębsze emocje nie było miejsca w tym jego małym osobistym bałaganie. Już sobie wyobrażał jakby to wyglądało albo jak mogłoby wyglądać. Częste listy, troszczenie się, sprawdzanie co z nią, co z ewentualnymi dziećmi, ciągłe weryfikowanie czy jej się nic nie stało, zabezpieczanie domu, bezwzględna ostrożność a do tego możliwe kłótnie i wymowne spojrzenia. Możliwe, że nawet by usłyszał pewnego beznadziejnego dnia: "Dlaczego tak rzadko dostaję od Ciebie listy? Już nic dla Ciebie nie znaczę?! Pewnie znowu byłeś pić... pewnie z jakąś wiedźmą! Przyznaj się! Mam rację, tak?! Pewnie potrafi lepiej czarować albo warzyć eliksiry! A może... może jest ładniejsza?! To pewnie ta przebiegła Eveline, która pomaga w wolnej chwili w Dziurawym Kotle!". Charles naprawdę kochał kobiety, ale czasami... właściwie to często pod tymi miękkimi włosami, delikatnymi twarzami i ciekawymi osobowościami były przerażające nastroje, które przysłaniały wszystko. Zakazane rzeczy od zawsze przyciągały najbardziej, z tym nie ma co polemizować, niemniej niektórzy przekraczali te niewidzialne granice świadomie, z pełną premedytacją. I to był błąd. Czasami tęsknił za tą prostotą, która biła od kobiety siedzącej przed nim. Bez dziwnych zagwozdek, ukrytych stopni... była inna od Delilah, od jej przyjaciółki, od części kobiet, które zazwyczaj wciągały się w wir i w tym nie było nic absolutnie złego. Wieczór, a właściwie noc nadal wiosennego dnia 1978 roku sprawiała, że mógł przyjrzeć się lepiej lekkiej eleganckiej - może niekoniecznie teraz - prostocie.
Emmelino, czyż nie boisz się, że jednak okażę się zdradliwą przyjemnością?
- Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, zazwyczaj kobiety starają się kontrolować, zwłaszcza w miejscach publicznych, dlatego jesteś miłą odmianą - wbrew pozorom to był komplement, nie miał zamiaru z niej drwić. Nawet nie śmiał. Nie dzisiaj. Uśmiechnął się niemalże ciepło na te słowa, choć w spojrzeniu pojawiło się coś drapieżnego. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał a jeden z nieco kręconych, ciemnych kosmyków musnął jego czoło w dość nonszalancki sposób.
- W takim razie, żeby odpędzić ten niebezpieczny temat jakim jest praca, opowiem pani dwie ciekawostki o szopach. Akurat zdąży przyjść kolejna kolejka brandy - odrzekł swoim zachrypniętym głosem, zjadł trochę więcej lodów i poprosił o kolejną porcję. Puste szklanki uniosły się do góry i pofrunęły w stronę lady. Oparł ponownie głowę o swoją dużą dłoń i nieco mrużąc oczy od światła, które odbiło się od czyjegoś kieliszka, odezwał się ponownie. - Czy wiedziałaś, że szopy posiadają kciuk, który umożliwia im otwieranie śmietników i drzwi? I to nieraz tych zabezpieczonych magią? Na dodatek są bardzo inteligentne. I bardzo przebiegłe.
Pod koniec uśmiechnął się tajemniczo i znowu zanurzył łyżeczkę w swoim deserze.
- Emmelino, masz może ochotę na małą grę?




Emmelina Vance
Szpital św. Munga
Emmelina Vance

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Pon Lip 11, 2016 4:15 pm
Prócz swojej stałej pensji Emmelina nie otrzymywała dodatkowych pieniędzy. Bądźmy szczerzy - gdyby pozwolono jej spać w szpitalu i dawano chociaż jeden posiłek dziennie to mogłaby w ogóle stamtąd nie wychodzić, bo na jego by wychodziło. Nie musiałaby dostawać żadnych galeonów, bo po prostu uwielbiała swoją pracę i to w niemożliwie silny sposób. Kiedy zajmowała się pacjentami znikało wszystko inne. Nie miało żadnego znaczenia. Zresztą tak zawsze działało na nią spędzanie czasu z innymi ludźmi. Była dla każdego z osobna na 200%, bo jej uwaga skupiała się wtedy tylko na konkretnej jednostce, bądź grupie w której przebywała. Jej zaangażowanie dla wielu jest przesadne, uchodzi za patologiczne, ale ona sama uwielbiała w sobie to, że nie rezygnowała z ludzi nawet w chwili, kiedy oni już siebie samych skreślili. Miała przynajmniej świadomość, że zrobiła wszystko, co było w jej mocy. Tyle, że jej klątwa została nałożona przez nią samą - nie znała umiaru w tym, co robi. Jakby się uparła to pewnie mogłaby ją zdjąć. Czy aby na pewno?
Przez większość czasu nie istnieją jednak żadne problemy. Panna Vance jest jedną z tych osób, które cieszą się życiem mimo tego, że nikt normalny się z takiego losu nie cieszy. Cóż, można powiedzieć, że to niezwykły dar - radowanie się z tego, co się ma, nie patrząc na to, jak wiele jeszcze chciałoby się posiąść, zdobyć, osiągnąć. Zero większych trosk, prosty żywot i to jakże wygodny. Do czasu aż takiego stworzenia nie wygonią z pracy. Skoro jeden dzień wolnego jest taki problematyczny to co się wydarzy, kiedy dostanie urlop? Lepiej o tym nie myśleć, mimo tego, że to przecież przyjdzie. Każdy musi chociaż raz na jakiś czas zrobić sobie przerwę na tydzień co najmniej. Ta perspektywa nie uśmiechała się jej jednak, więc chwała Merlinowi za to, że alkohol załatwił sprawę rozmyślań na temat pracy chociaż w małym stopniu. Dzięki temu nie byłaby w stanie się nawet zastanawiać nad tym wszystkim, co miało ją dopiero czekać. Może to pozwalało jej jeszcze bardziej niż zwykle po prostu rozmawiać o wszystkim o niczym tak, że wreszcie nie musiała się obawiać niczego. W końcu niezależnie od tego, co zrobi lub powie to prawdopodobnie nie będzie pamiętała przynajmniej połowy z tego. Jej sumienie mocno trzymało kciuki, by wymazało się z jej głowy to, czego nie będzie chciała pamiętać.
- Staram się kontrolować tylko troszkę mi nie wychodzi. Może to dlatego, że na co dzień taka jestem, a teraz to tylko się pogłębia? W sumie to nieistotne. Nie robię przecież nic złego - Emmelina nie brała do siebie niczego, co obecnie słyszała. Urządzała sobie pogawędkę, która nie miała pogarszać jej nastroju, tylko poprawić. Zresztą jakiś cień dystansu posiadała, więc śmiała się po prostu wraz z nim. Nie doszukiwała się niczego podejrzanego w tym człowieku. A może powinna? W końcu jest kobietą, pijaną i zmęczoną. Nie wspominając o ciągłych trupach, które się jakoś mnożą. Czyżby życie jej niemiłe? A może po prostu nie popadła jeszcze w tak wielką paranoję, jak powinna?
Ciekawostka? Uśmiechnęła się na te słowa szerzej niż powinna. Dał tu ktoś dziecku cukierka - nie dosłownie, ale idealnie opisało jej reakcję.
Emmelina wysłuchując tego niezwykłego opisu zaczęła sobie to wyobrażać. W bardzo rzeczywisty sposób bo przyciągnęła do siebie swoje ręce opierając je tak, by łokcie opierały się o ciało. Machała więc rękami niczym szop i poruszała kciukiem próbując zrozumieć jak przy takiej długości łapek można otworzyć śmietnik kciukiem. Nie wnikajcie w to, jak dziwnie to musi wyglądać. Ona dopiero po chwili to sobie uświadomiła i przestała przy akompaniamencie nerwowego śmiechu.
- Przepraszam, ale musiałam spróbować sobie to wizualizować - Właśnie udawała szopa w barze. Przed nieznajomym. Cóż, każdemu mogło się zdarzyć, prawda?
Jasne, oczywiście, że wszyscy udają szopy otwierające śmietniki, kiedy trochę wypiją.
- Jeśli nie masz zamiaru namówić mnie na grę w szachy to jestem jak najbardziej za - Znowu zszedł z niej stres, bo naprawdę propozycja się jej podobała. Przynajmniej wydawała się względnie bezpieczna i nie ryzykowała, że zaraz będzie udawać kolejne zwierzątko. No chyba, że wezmą się za kalambury.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Sob Lip 16, 2016 2:18 am
Nie liczył na razie pieniędzy, nie sprawdzał swojej skrytki w ich poszukiwaniu, bo miał ich wystarczająco. Przynajmniej na razie. Zapewne gdyby wrócił do swojego rodzinnego domu, zagwarantował, że wypełni ostatnią wolę ojca to nie narzekałby. Wiedział, że ciotki, które obecnie pieszczotliwie dbały o majątek Hucksberrych tylko czekały na ten moment, gdyż został ostatnim męskim potomkiem, zdolnym sprawić, że nazwisko to nie zniknie, zostawiając jedynie ślad w czarodziejskich kronikach. Nie spieszył się, nie ciągnęło go też do polityki w czym szczycił się jego ojciec, Charles po prostu wolał prowadzić badania, poznawać nowe rzeczy, odkrywać, czasem i podróżować. Teraz jednak Hogwart był istotny. Dał się wmieszać w kilka dodatkowych rzeczy, ale zdołał już przywyknąć, choć nieraz zmęczenie dawało mu boleśnie w kość. Jeśli okaże się kiedyś zdesperowany... to wróci. Nie będzie miał wyboru. Na razie niemniej trzymał się tego, co miał i chęcią odkrycia klątwy, chociażby jej liźnięcia. W połowie miesiąca, może i pod koniec egzaminów powinno znaleźć się trochę czasu. To, co zaś posiadała panna Vance można by było ściągnąć prędzej, ale odpowiedzi znajdowały się dokładnie w jej głowie. To jej wola miała największe znaczenie. Dla niego było już za późno na takie optymistyczne nastawienie do świata, Myrnin uznawał je wręcz za absurdalne, ale w jakiś sposób też podziwiał osoby, które z uniesionymi głowami potrafili stanąć naprzeciw koszmarom dnia codziennego.
Dzisiaj? Dzisiaj jednak należało pozwolić by organizm się rozluźnił a świadomość odpłynęła daleko w morzu alkoholu. To było doprawdy fascynujące, ale jakże przy tym zdradliwe. Ciemne, brązowe brwi uniosły się delikatnie do góry i zaraz opadły. Kciuki pogładziły nową szklankę wypełnioną alkoholem, którą przyniosła kelnerka, wzrok zaś powędrował do porcji, która stanęła przed Emmeliną a następnie objął wesołą kobietę pod wpływem lekkomyślnych procentowych oparów.
- Owszem, nie robi pani... znaczy nie robisz, Emmelino, raczysz mi wybaczyć. Nadal się uczę - posłał jej bliżej niesprecyzowany uśmiech i znowu nabrał na łyżeczkę trochę lodowego deseru, który jeszcze się nie roztapiał, choć było go coraz mniej. Właśnie, a może powinna. Pająki też przecież potrafią być piękne, nawet jeśli są trujące. Przyglądał się jej ze zdziwieniem po czym wybuchnął krótkim, szczerym śmiechem. Dawno nie miał takiego luźnego, niemalże normalnego dnia.
- W istocie oddała pani bardzo wiernie szopa - odparł swobodnie i wziął łyka swojej brandy. Przyłożył palec do pokrytego krótki zarostem policzka i uderzył nim kilka razy z zastanowieniem, gdy się jej przyglądał.
- Nie, to nie będą szachy - odparł a wargi zadrżały mu z rozbawienia, gdy wziął kolejnego łyka. - Zagramy w skojarzenia, Emmelino. Ale... to nie będą zwykłe skojarzenia, bowiem je ulepszę. W jaki sposób? Oprócz słowa, będzie trzeba podać formułkę czym dla ciebie ono jest. Jeśli odpowiedź nie spodoba się drugiej stronie, ma prawo rzucić przeciwnikowi wyzwanie lub... użyć jakiegoś małego, niegroźnego zaklęcia. Co ty na to?
Miód w jego oczach płynął, robiąc się raz jaśniejszy raz ciemniejszy - być może było to spowodowane światłem padającym z pochodni. Szklanka była już w połowie pusta.




Emmelina Vance
Szpital św. Munga
Emmelina Vance

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Pią Lip 22, 2016 7:33 pm
Jak widać mogliby sobie przybić piątkę, ponieważ Emmelina niczego nigdy nie liczyła. Zresztą pieniądze to naprawdę dodatek do jej życia. Wydawała ich niewiele, więc w sumie na co jej bogactwo? Na własne szczęście bądź jego brak, nie posiada go. Jeśli skończy się jej majątek to nikt nie czekał z zapasem. Nie istniał żaden skarbiec, dworek, czy cokolwiek innego. Rodzinny dom zajmowany przez jej rodziców stoi tak, jak stał. Oczywiście państwo Vance nigdy nie ukrywali, że wyczekują na dzień w którym ich kochana córeczka ustatkuje się pod innym względem niż zawodowym. W końcu jest samodzielna, prawda? Tyle, że w tym wypadku nie ma żadnej presji, ponieważ ich rodzinka nie należy do najmniejszych i są już maluchy, które nazwisko noszą. Zresztą Emmelina i tak nie zapewniłaby nigdy ciągłości nazwiska, więc od urodzenia nie miała większego problemu. Takie uroki bycia kobietą, co nie zmienia faktu, że potencjalni dziadkowie chcieliby doczekać się przed śmiercią takiej wersji historii. Nikt nie twierdzi, że ta kobieta chciałby czegoś innego, ale wykonanie planu "życie rodzinne" to nie jest prosta sprawa, kiedy wiecznie się pracuje, wiecznie chce się pomagać i wiecznie działać na rzecz dobra. Wieczność to naprawdę bardzo długi okres czasu. Szczególnie, kiedy na wieczność składają się zawsze inni. Czy to powód do podziwiania? Prostota ducha, małe potrzeby i ogromna wiara w ludzkość? Ostatecznie to bardzo proste, jeśli przestanie się szukać wad, a jeśli się pojawiają to czyni się je zaletami. Tylko tyle, czy aż tyle?
Emmelina mimo tego, że zawsze zachowywała się poprawnie to uchodzi za osobę otwartą i zdecydowanie "luźną". Trzymając się granic smaku i dobrego wychowania. W końcu wtłaczano jej do głowy, iż kobieta powinna mieć klasę i szanować siebie, jak i ludzi, których napotyka. Elementarna wiedza, a mimo tego dziś odpuściła sobie tak naprawdę wszystko z tego, co w jej pustym obecnie łebku pozostało. Dlatego tkwiła w takiej, a nie innej sytuacji w nieznanym sobie towarzystwie. Przejmowała się mniej i o dziwo zaczynało się jej podobać to, że nie czuje potrzeby rozpłakania się, kiedy wróci do domu z powodu własnego zachowania, czy też czegokolwiek, co usłyszała. Bardzo przejmowała się wszystkim, ale trunki jak widać działają cuda, bo teraz informacje docierające do niej miały mniejszą wagę. Kiedy rano się obudzi (i jeśli coś będzie pamiętać) to rozważy sens wszystkiego. Ale teraz płynęła z wirem wydarzeń. Udawała szopka, skończyła, speszyła się i ogarnęła w końcu, słuchając propozycji swojego rozmówcy. W dodatku doznała ulgi, że nie będzie to partia szachów, ponieważ ta gra jest w jej towarzystwie, jako gracza okrutnie długa i zasady i tak przegrywa, a to męczące. No i trzeba myśleć, a obecnie to nie jest jej najmocniejsza strona.
- Nie powinnam ufać na słowo, że to zaklęcie będzie niewinne, ale... - zawahała się chwilkę, ponieważ nie chciała dać się przypadkiem zabić. W końcu nie skończyła jeszcze spożywać alkoholu. Żadne z nich chyba nie miało jeszcze zamiaru przestać, a magia to jednak interesująca rzecz, która odpowiednio użyta jest wspaniała, ale inaczej... cóż, kończy się na jej własnym oddziale, co byłoby chyba jakąś złośliwością losu. Tyle, że przecież nic złego nie miało się wydarzyć. Niewinna zabawa, więc pal licho, raz się żyje. Emmelina nigdy nie należała do osób, które uciekają w tunelu przed światłem. Wolała zakładać, że to wyjście, a nie nadjeżdżający pociąg.
- ...jak widać jestem tylko typową kobietą i wystarczy urodziwy mężczyzna, by mnie przekonać. Będę zmuszona przyjmować wyzwania w razie nagłego przypadku. Zacznijmy, proszę - Postronny obserwator rzekłby, że to wina alkoholu, jednak kto by to wytłumaczył kobiecina, która tak miło spędzała czas? Nie przejmowała się chorymi, zmartwionymi, cierpiącymi - rola Matki Teresy się skończyła. Nie było też potrzeby czujności w wielkim złym świecie. Tylko pogadanka, zabawa i trochę omamiony móżdżek.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Pon Sie 01, 2016 2:17 am
Pieniądze były jednakże potrzebne, tu nawet nie było o czym dyskutować, bo zarówno mugole jak i czarodzieje ich potrzebowali by jakoś w tym świecie przetrwać. To była prosta kalkulacja, nie wymagająca żadnego zbędnego wysiłku umysłowego. Rodzinny dworek Hucksberrych pełen był ciotek, które pojawiały się tam i znikały, byleby tylko sprawdzić czy wszystko jest w porządku, czy wszystko czeka na niego, na jedynego dziedzica, męskiego potomka, który mógłby o to się zatroszczyć. Ale Charles uciekał, co zabawniejsze, przez większość życia i odpowiadał mu taki scenariusz - z dala od zobowiązań, od dziedzictwa za które powinien wziąć odpowiedzialność. Robił się coraz starzy, coraz więcej oznak mijającego czasu pojawiało się na jego twarzy, ale mimo to nadal starał się iść przed siebie z dala od tego bagażu, który był w jego głowie, płynął w żyłach niczym najwytrawniejsze wino, drażniące swym smakiem jego podniebienie. Próżny był to trud, przypominający pracę Syzyfa, który wciąż pchał pod górę ten kamień i choć blisko był swego celu to i tak się okazywało przed metą, że bogowie są surowi. Czy Charles chciałby mieć normalne życie rodzinne, ustatkować się i wieść beztroski żywot? W wieku lat siedemnastu stwierdziłby, że go to nie interesuje, w wieku lat dwudziestu dwóch byłby w stanie na to przystać, teraz zaś wiedziałby, że nie potrafiłby tak żyć. Był za bardzo złożony, jego głowa obfitowała w różne zagadki, które były skrupulatniejsze od kołatki Ravenclawu, a zmarli go nie upuszczali tak szybko. Dlatego zazdrościł jej w ten dobry sposób, tej kobiecie, która tak beztrosko cieszyła się swoją tymczasową wolnością, która uwolniła się dzięki procentowym trunkom. Nie zachowała się jak dama, która nie upiłaby więcej niż pół kieliszka, ale również nie jak niewychowana ordynarna kobieta, która tylko w alkoholu widziałaby odpowiedź, a nie potrafiłaby nawet poprawnie usiąść. To było prostsze, po prostu. Siedzieć tu, delektować się brandy... już zresztą wyleciało mu z głowy, która to kolejka. Lody się skończyły i czuł się najedzony, przynajmniej tymczasowo a i potrzeby fizjologiczne nie wzywały go do skorzystania z łazienki. Cień uśmiechu rozbawienia przeszedł mu przez twarz, ale nadal jej słuchał. Nie zmuszał, nie naciskał, pozwalał na wykonanie jej własnego, nieograniczanego niczym ruchu. Przynajmniej na razie.
- Och, nie przesadzaj. Jeszcze stanę się za pewny siebie i co wtedy?  Będę nie do wytrzymania - prawy policzek drgnął. - Zacznę od czegoś prostego. Ja powiem słowo, ty swoje skojarzenie i formułkę. Więc... - i łyknął ponownie swoją brandy, a jego miodowe tęczówki zabłyszczały jeszcze mocniej. - Alkohol.


Ostatnio zmieniony przez Charles Myrnin Hucksberry dnia Czw Sie 18, 2016 1:02 am, w całości zmieniany 1 raz
Emmelina Vance
Szpital św. Munga
Emmelina Vance

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Sob Sie 06, 2016 7:22 pm
Ta kobieta wychowywana była tak, by nie być damą. Nikt nigdy nie chciał zrobić z niej idealnej panienki, która na zawołanie śmieje się w odpowiednich momentach przyjęcia. Być może powodu był tego taki, że od pokoleń rodzina Vance skupia się raczej na wychowywaniu prostych ludzi, którzy są bliscy zwykłemu światu. Nigdy nie pchali się na wysokie stanowiska i jakoś nie pragnęli zdobywać swojego statusu dzięki gromadzeniu majątku i wpływowych przyjaciół. Zasłużyli natomiast na zaufanie i dobroć tych wszystkich, którym poświęcali swój czas, nie oczekując niczego w zamian. Nigdy nie chodziło o tworzeniu długów, które ktoś mógłby spłacić. Wystarczał im uśmiech na twarzy pojedynczych osób, którym pomogli. Nie w jakiś heroiczny sposób, chociaż i takie w ich historii miały pewnie miejsce. Z zasady jednak robią to, o czym większość nawet nie pomyśli. Wiara w to, że podanie dłoni czasami wystarczy... cóż, uchodzi za głupią, a mimo tego na tym ta kobieta została wychowana. Na szacunku do każdego stworzenia, nawet tego, które uchodzi już za zniszczone tak, że nie ma dla niego ratunku. Emmelina pełna była prostych odruchów - uśmiechów, objęć, ciepłych słów. Nigdy jednak nie były one prostackie, bo niezależnie od sytuacji miały zawsze jakieś znaczenie i nigdy nie były fałszywe. Może dlatego mimo alkoholu nie zachowywała się tak żałośnie, jak to możliwe. Bo miała w sobie zbyt wiele ukrytej nieśmiałości. Nie bez powodu też została Puchonem. Z tego się nie wyrasta. Jakkolwiek źle inni by o tym nie mówili - była dumna z tego, kim jest, jaka była i pragnęła tego, by w przyszłości się to nie zmieniło. Oczywiście, marzenia marzeniami, ale ona chyba po prostu musiała doczekać odpowiedniego momentu. Nie widziała okazji do założenia rodziny, bo nie nawiązywała takich relacji. Świat i jego problemy okazują się istotniejsze. W końcu ludzie giną, a nie takiej rzeczywistości chciałaby dla swoich dzieci. Nie takiej, gdzie wystarczy wyjść na ulicę, by zginąć. Ostatecznie więc "wyższe cele" wygrywały. Czy tak będzie zawsze? A kto to może wiedzieć... Najwyżej Emmelina umrze samotna, ale szczęśliwa, że pomogła społeczeństwu tak, jak najlepiej potrafiła. Nie można mieć wszystkiego, a z pewnością nie zależało jej, by na gwałt próbować wieść zwyczajny żywot kury domowej, skoro czuje zupełnie inną potrzebę. Na razie jej wykończający tryb życia skupiający się na żywocie innych ludzi był satysfakcjonujący. Nie da się jednak ukryć, że ta przerwa, która ma miejsce tu i teraz podobała się jej.
- Och to niesprawiedliwe! Muszę powiedzieć wolne, a to... - przerwała, by zrobić przerysowany grymas dezaprobaty i wywrócić oczami w totalnie przerysowany, rzekłby kto teatralny sposób, by ukazać ten "tragizm" sytuacji - ... najgorsze słowo na świecie! - No i masz Ci los! Sam tego chciał i co teraz?
- Rozwijając jednak. Wolne to okres czasu przez który nie mogę wykonywać swojej pracy, który doprowadza mnie do szaleństwa i zmusza do takich ekscesów, jak spożywanie owego alkoholu w nieprzystających kobiecie ilościach, by nie przejmować się tym, że czekają na mnie ludzkie życia wymagające uwagi, a ja trwonię przymusowo swój czas. Ma jednak swoje dobre strony, ponieważ pozwala na napotykanie niezwykłych nieznajomych, którzy nie pozwalają na komplementowanie ich, gdyż mogą stać się przez to zbyt pewnie siebie w efekcie nie do wytrzymania, więc dalszej części wygłosić nie mogę. Czy to zadowalająca odpowiedź? Jeśli tak to moje słowo to szkoła, jeśli nie to proszę o wyzwanie lub zaklęcie - Całkiem długa wyszła ta formułka. Ale była, starała się. Tylko czy taka wersja wystarczy? W końcu nie rozwinęła jej aż tak, jakby mogła mimo tego, iż jej język średnio hamował się w wyrażeniu teraz czegokolwiek.
Sponsored content

Główna sala - Page 2 Empty Re: Główna sala

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach