Go down
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Sro Lis 04, 2015 2:25 pm
The member 'Colette Warp' has done the following action : Rzuć kością

#1 'Pojedynek' :
Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Dice-icon
#1 Result : 5, 4

--------------------------------

#2 'Pojedynek' :
Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Dice-icon
#2 Result : 6, 1
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Sro Lis 04, 2015 4:48 pm
Tak było dobrze, tak było czule – gorąco i namiętnie – wystarczająco intensywnie, by wszystko zaczęło skupiać się tylko na ruchu warg, plątającego języka pieszczącego podniebienie i dłoni, co trzymały pewnie przy sobie – jedne jedyne, które tak przytrzymywać za fraki pana Nailaha mogły, a pan Nailah nie zamierzał się wyrywać – oddychać rzeczywiście było coraz ciężej, a świat coraz mocniej się zamazywał – ciekawe, czy tak samo działo się w rozpalanych pożądaniem oczach Smoka Katedralnego, którego łańcuchy opinające zawsze bardzo głośno trzeszczały, by w tłumie nie wychylić się zanadto ze swoją naturą – z samym sobą, co potrafił rujnować jednym machnięciem ogona wielkie mury stawiane latami przez ludzi – marne, mizerne ich próby utrzymania konstrukcji – i proszę bardzo, wystarczył bodziec, by ogniwa nie wytrzymały – popękały, rozsypały się na cztery strony świata i teraz to one były im deszczem, który budował im kolczugę chroniącą przed tym, co działo się gdzieś tam, tak blisko i tak daleko zarazem od nich – znów wszystko ograniczało się do świata dwukolorowego, do którego wtargnąłeś – albo może raczej do którego drzwi były otworzone cały czas, tylko nie potrafiłeś tego docenić... I czy cokolwiek zmieni ten moment, tamte słowa? Czy każde następne spotkanie będzie już inaczej wyglądało, czy może jednak znów stchórzysz? Na pewno prędko tego słowa nie powtórzysz...
- Prędko ich nie powtórzę. Możesz to uznać za obietnicę. - Wyszeptałeś na wpół pijany, z lekko rozchylonymi wargami, podtrzymując się Coletta, niemal na nim wisząc – przymknął na moment oczy, uniósł głowę, poddany dotykowi, subtelniej pieszczocie, która wzbudziła automatyczne dreszcze. Spojrzałeś na zmiętloną kulkę, która została wręczone w twoje dłonie – spojrzałeś na nią, ale zgodnie z wolą chłopaka nie zacząłeś jej otwierać – na razie położyłeś ją na stoliku, by nie pchać jej do przemoczonej kieszeni – już wystarczająco była uszkodzona, żeby nie narażać jej na dalsze uszkodzenia mechaniczne – potrzeba było tylko (aż) kolejnego zaklęcia, byś się wysuszył – tylko wcale nie byłeś pewien, czy chcesz, żeby twoje ciuchy wyschły, noszące na sobie ślady błota od ucieczki – chwilowo nieistotne – chwilowo nic nie było ważne – to, czy Minerwa radzi sobie w starciu ze Śmierciożercami wraz z Aaronem, to, co się stanie, jeśli umrą, to, co będzie... niepewność przyszłości – bardzo ciężkiej przyszłości, która pogrążała cię tylko w jeszcze większej depresji – nie chciałeś ich teraz – teraz szumiały róże bez kolców w ogrodzie i obijały się o siebie jabłka nad waszymi głowami – teraz było ciepło i bezpiecznie – to nic, gdy Gad machnie swym ogonem i zawali jeden mur, czy dwa – w ciebie na pewno nie trafi – ileż było w tym pysznej pewności siebie..! Ileż ufności. Wierzyłeś w jego możliwości. I w to, że jeśli ktokolwiek byłby w stanie zatroszczyć się o samego siebie – i ciebie, największego dachowca pospolitego przynoszącego pecha – to on. I tylko on. Żaden Dumbledore, żadni aurorzy, nie Minerwa. Nie potrzebowałeś nikogo poza nim. Przygarnięty w ramiona oplotłeś go własnymi rękoma i przyłożyłeś bok głowy do jego klatki piersiowej, z uchem na wysokości jego serca, by wsłuchiwać się w najdoskonalszą kołysankę, najlepszą możliwą melodię do kołysania. Tak, to było wystarczające. Wystarczające, by ugłaskać ich obu i dać energię do działania na parę chwil – chwil, które będą musiały wystarczyć do następnego spotkania, które nie wiadomo kiedy będzie im pisane następnym razem.
- Wyzwałeś mnie od ostatnich skurwieli w wiązance rodowego języka? - Sięgnąłeś palcami do swoich włosów, które pałętały się po twarzy – ale nie po to, by je poprawić, a po to, by sprawdzić, czy papieros jest na swoim miejscu – nie było go. Nie miał szans się tam utrzymać – nawet jeśli to pewnie byłby pogięty i cały przemoczony, niezdatny do wypalenia i jakiegokolwiek użytku. Wypuściłeś go z ramion, gdy się odsunął, zaspokojony – czy raczej po prostu uspokojony, czując warstwę ochronną nie na swoim ciele, nie z powodu zaklęcia "wzmocnienia", które zostało rzucone – ten czar, już wam o tym pisałem – był o wiele doskonalszy – tkały go smocze spojrzenia i gesty – pozwalały ugasić płomienie obsesji i położyć się do łóżka z uśmiechem na ustach bez strachu przed żywymi czy koszmarami – żaden wróg nie mógł przeniknąć przez złotą, idylliczną otoczkę unoszącą się nad skórą i wszystkie duchy wnętrza musiały ustąpić tej potędze, kryjąc się po kątach – tylko ty tu mogłeś stać z podniesioną głową – bo pamiętaj, jesteś zwycięzcą, co? Mniej więcej tak to wyglądało. I był to świetny przykład na to, że bardzo niewiele trzeba do szczęścia. Albo po prostu ci, którzy doświadczyli wiele nieszczęścia, o wiele bardziej doceniają to, co dostali? Pewnie tak – ale raczej nie była to do końca prawda w przypadku Nailaha, który raczej zwykł szybko niszczyć w swych ostrych kłach i pazurach wszelakie dary... Ale to? Nie każcie mi kończyć.
- Przeczytam na pewno. - Potwierdziłeś, by nie miał jakichkolwiek wątpliwości - obiecałeś wręcz! - Colette... nie mogę iść do Skrzydła... będą... pytać... - Miałeś wrażenie, że już nawet zaklęcie oczyszczające umysł nie bardzo działało – znów się rozjeżdżałeś i chwiałeś na krześle, świat umykał i ulatywał gdzieś do góry, gotów zupełnie zepchnąć cię gdzieś, gdzie nie będziesz w stanie się ogarnąć – sięgnąłeś po zwitek kartki, który ciągle ściskałeś w dłoni i schowałeś ją w końcu do kieszenie, wierząc, że będziesz w stanie doprowadzić go do stanu używalności kiedy znajdziesz się w dormitorium – skoro już tyle dzielna karteluszka przetrwała, to wytrzyma dla ciebie jeszcze chwilę, prawda..?
- Lubisz herbatę? - Zdupping część pierwszy, serdecznie zapraszamy.
No i co poradzisz, że wydawało mu się to takim ważnym pytaniem w tym momencie?
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Czw Lis 05, 2015 11:46 am
W całym natłoku emocji doprowadzających krew do wrzenia i kotłowania się w nagle zdecydowanie za ciasnych żyłach, Smokowi naprawdę ciężko było utrzymać na wodzy galopującą wyobraźnię i słowa, które najpierw odzywały się kakofonią w czaszce, a potem miękko ślizgały się na języku.
- Wystarczy mi, że powtórzysz je jeszcze jeden raz. Za jakieś kilkadziesiąt lat. - wymruczał wtedy szybciej niż na dobrą sprawę był w stanie to gruntownie przemyśleć. Wbrew bardzo łagodnym pozorom, to była mocno i głęboko podszyta prośba, choć znając Cola wcale nie miała brzmieć tak okrutnie wiążąco. W końcu żaden z tej dwójki nie lubił za ciasnej smyczy i żaden nie zarzucał jej na drugiego – niestabilny grunt był zdecydowanie bardziej podniecający, nie pozwalał wedrzeć się rutynie i powodował docenianie każdej chwili spędzonej razem. A o to przecież chodziło! Mieszkający tym wszystkim mały, pielęgnowany strach miał zniewalającą siłę i był idealną, wystarczająco ostrą przyprawą do takiej otumaniającej mieszanki.
Naprawdę dało się tym wszystkim upić. Warp również chwiał się lekko na boki, choć był w zdecydowanie lepszym stanie niż Sahir – nadal jednak i jemu cała ta sytuacja uderzyła do głowy jak woda sodowa i na długą chwilę zmroziła mózg do ostatniego neuronu, upodabniając wszystko do zaciągnięcia się papierosem po bardzo długim okresie postu. A to wszystko przez jeden mały psztyczek w ciele Smoka Katedralnego, ukryty gdzieś za trzecią łuską na lewo od łopatki, który jednym przyciśnięciem zwalniał mu większość blokad i pchał do rzeczy strasznych, wielkich i niezmiernie przełomowych – nawet jeśli nie dla świata, to na pewno dla niego samego.
Nadal nie dotarła do niego pełnia tych słów – zaledwie połowa. Albo jedna trzecia. Tak, jak gestów i myśli, kiedy mógł potrzymać tego uspokojonego i omdlewającego potwora blisko siebie, i okrutnie wykorzystać jego niezdolny do obrony stan, by wydrzeć sobie jeszcze kilka sekund dodatkowej przyjemności – zatańczyć sobie na kociej cierpliwości. Zresztą taki taniec już od jakiegoś czasu wcale nie był tak niebezpieczny jak można by przypuszczać, nie przypominał już baletu na ostrzu noża; choć Gad nadal był z natury na tyle ostrożny, by nie giąć tej bariery zbyt mocno i szybko. W taki sposób wszystko zdawało egzamin: on mógł nacieszyć się bliskością, do której stopniowo Sahira przyzwyczajał, a Spektrum Czerni powoli odpuszczało, zdejmowało ciągnące je w dół odważniki i układało się ufnie obok, dając budować naokoło siebie mur, który nie tyle miał odgrodzić świat od niego, ale jego od świata – przynajmniej na tę chwilę, kiedy prawdopodobnie nadciągała ku nim wyjątkowo niebezpieczna niespodzianka. I w taki sposób Colette miał prawo przypuszczać, że wampir na wpół uśpiony przez czuły narkotyk czuje się teraz bezpiecznie. Nie trząsł się w końcu, chwiał, ale nie bełkotał, ani nie rzucał swoimi uwagami odnośnie tego, co Warp powinien a czego nie powinien teraz robić. Wydawał się być spokojny, choć już nie tak zimny i wyprany z emocji.
Znowu się zatrząsł, ale tym razem jego cichy śmiech był bardziej dźwięczny.
- Taaak, tak... Mniej więcej. A co wyzwiska we wszystkich językach brzmią tak samo? Mam ich w polskim zdecydowanie większy wachlarz niż w angielskim. Strzeż się dnia, w którym zagrasz mi na nerwach tak mocno, że wiązanka będzie trwała godzinę i ani jedno słowo się nie powtórzy. - odparł rozluźniając nieco już i tak mocno upłynnioną atmosferę, która prześlizgiwała się między palcami Nailah'a, kiedy ten poprawiał swoje włosy. Przy okazji zajmował się pogniecionym i nieco zdezelowanym podarkiem z najwyższą ostrożnością, nawet w obecny stanie myśląc o tym, co nie docierało nawet do Puchona - o tym, że kartka mogłaby zamoknąć od wilgotnego materiału płaszcza.
Colette czuł się wyższy o kilka centymetrów – niezależnie do tego, jak głupio to brzmiało: albo urósł, albo po prostu nie czuł potrzeby dotykania ziemi. Różdżka w tej chwili, równie podniecona co jej właściciel, grzała jego palce, gotowa bronić każdego, nawet najbardziej bzdurnego ideału, jaki Warp tylko sobie wymarzy. Mógł dumnie strzepnąć resztki łańcuchów ze skrzydeł, pewny siebie wyjść ze sklepu z futrzastą, czarną kulką na grzbiecie i spokojnie, bez najmniejszego problemu przetransportować swojego jeźdźca do bezpiecznego miejsca, gdyby ten tylko przestał przed tym... Oponować. No właśnie.
- Czemu tak się wzbraniasz? Przecież nic się nie stanie, jak powiemy im prawdę, że Śmierciożercy cie zaatakowali. Przecież to żaden... Wstyd. - przerwał na moment, bo nie mógł znaleźć odpowiedniejszego słowa, więc posiłkował się pierwszym, jakie przyszło mu na myśl. Wbił w Krukona uważne spojrzenie i widząc, że ten znowu słabnie, kontrolnie ułożył mu obie dłonie na ramionach i nachylił się na tyle, by znowu móc bez problemu patrzeć na jego twarz. - Widzisz? Nie zgrywaj chojraka, wypijesz parę eliksirów, upolujemy ci jakąś wiewiórkę i od razu poczujesz się lepiej. - wyszczerzył się, nie mogąc choć trochę przytępić wciąż tryskającego od niego dobrego humoru. Grymas na twarzy zbugował mu się dopiero wtedy, kiedy zadano mu najmniej pasujące do całej sytuacji pytanie ever. Herbata. Od razu w jego głowie wystrzelił obraz kubka ze śmiesznym napisem, pełnego aż po brzegi parującego, ciemnobrązowego wywaru, który rozpieszczał zmysły w chłodne dni. - Tak... Tak. O smaku miodu i wanilii. Ale dlaczego o to pytasz...? - zanim zdążył dokończyć pytanie, jego dłoń wystrzeliła w stronę czoła Nailah'a, by sprawdzić jego temperaturę.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Czw Lis 05, 2015 12:26 pm
Ten czuły gest ucałowania knykci, te palce, które automatycznie chciały wypuścić różdżkę z dłoni, te słowa, które również w pełni nie docierały do umysłu - nawet jeśli niby o tym wiedziałeś, "niby" - potrafiłeś być wyjątkowo niedomyślnym stworem przy Colettcie Warpie, kiedy wydawało ci się coś zupełnie innego, niż ona w rzeczywistości czuł i o czym myślał - jaka niby księżniczka chciałaby opuszczać wieżę, w której było tak ciepło, tak przytulnie i przy której mieszkało najpiękniejsze, najdoskonalsze stworzenie na ziemi? Najdoskonalsze, bo nie stworzone tylko z ideałów, nie będące senną marą, która nie posiada wad - najdoskonalsze, ponieważ mruczało do ucha głębokim głosem prosto ze zdrowych, pojemnych płuc o swoich zaletach i wadach jednocześnie - i tyle obie w całości tworzyły złotołuską bestię, która teraz ledwo mieściła się w granicach tego sklepiku, który przyszło zamienić na wierzę i cenne ubrania na przemoczone ciuchy - pewnie nie zdziwi was to, że w całej gamie rzeczy do zauważania, te nawet nie wsunęły się na krańce umysłu nagrzanego ciała Sahira, którego umysł skakał jak pojebany na krańcach poczucia radości wraz z niedowierzaniem, że coś takiego się dzieje, że on coś takiego odczuwa - nieufność przyjdzie potem, kiedy wytrzeźwieje - przyjdzie też krytyka samego siebie i jakieś obruszenie co do dziecinności tego wszystkiego co czuł, jego nieprawidłowości... i obcości. Nie ufa się z reguły rzeczom niepoznanym. Lista "Naszych Pierwszych Razy" wydłużała się do nieznośnych długości - aż trudno je już było zliczyć, kiedy spoglądałeś na swoje palce spod półprzymkniętych powiek, gdy Colette już się odsunął i znów mogłeś spojrzeć na pusto-pełne garści - próby wyginania poszczególnych palców w celach przypomnienia sobie o wszystkich "pierwszych razach", w których, uważajcie, to dość śmieszne, mieściła się niezliczona ilość rzeczy wielokrotnie powtórzonych - a i tak nazwanych "pierwszymi razami". To chyba wszystko przez skrajne emocje. I sposób doświadczenia zdarzeń i środowiska wokół, które było skłonne się zmieniać - na lepsze i na gorsze, nie było tu utartego schematu - tak samo nie było niczego złego w tym, byś mu to powtórzył za kilkadziesiąt lat - i w danej chwili (to bardzo ważne, że chodzi o daną chwilę) mógłbyś tylko siedzieć, spoglądać mu w oczy i powtarzać to raz za razem, sycąc się tym słowem i iskrami w dwukolorowych tęczówkach, które promenadą spadających gwiazd opływały twoje ciało - tylko że, no właśnie - słowa... Nie chciałeś tym słowem sypać tak, jak wszystkimi innymi. W twoim własnym umyśle bardzo szybko straciłoby ono swą magiczną moc - wypowiedziane raz, bardzo mocne i bardzo wyraziste, zatrzęsło posadami świata - z taką magią trzeba bardzo uważać, sycenie się potęgą nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Prozaiczna świadomości - nawiedziłaś nas tu dzisiaj, by miast olśnienia sprowadzić mrok - słodki, cukierkowy mrok, słodkością rozpływający się po ustach i po każdej z komórek, co napęczniała dumą i chęcią życia - o wieleś lepsza od niewydarzonych bożków, którzy nie chcą nawet słuchać naszych modlitw - bo myśmy ciebie o nic nie prosili, przybyłaś wraz z Fortuną o dwukolorowych oczach i kasztanowych włosach - prywatną Fortuną, która odpychała chociaż trochę Misfortunę o oczach barwy otchłani na bok i jednym gestem odganiała ciemne chmury z błękitu firmamentu - to było naprawdę w porządku, to było naprawdę okej - Kot chciał polatać, choć nie miał żadnych skrzydeł - co to za problem dla Smoka unieść małego drapieżnika?
Uśmiechnąłeś się bardzo nikle kącikiem warg na to ostrzeżenie, niemal to sobie wyobrażając - a to wyobrażenie wiele miało z takiego kreskówkowego, nazbyt przerysowanego, śmiesznego w swej twórczości chociażby już z samej kreski, średnio istotne było to, co mówili bohaterowie - to, jak się poruszali i jakie miny stroili było kwintesencją całej pomyłkowości sytuacji - chyba nie muszę dodawać, że jeszcze bardziej naszprycowanej dziwnością ze względu na to, że, hellolł - tutaj zaraz mogli się pojawić Śmierciożercy, czy coś..? Nailah zupełnie o tym zapomniał - Śmierciożercy, profesor Mcgonagall, profesor Burke, Ziemia Niczyja - odległy, niedostępny sen, który rozprysnął się pod pazurami Smoka Katedralnego, który nie rozbił tego krzywego zwierciadła gwałtownie, z hukiem, rozrywając wszystko zębami - zrobił delikatny krok w przód, bardzo zmysłowy w każdym wydźwięku, lekki i miły zmysłom - szkoło nie pękało głośno - ledwo mruczało, kiedy się rozpadało, niknąc pod potężną łapą - i nie było sercu żal - w tym lustrze drzemał każdy z demonów - niech na razie będą popękane, dopóki dany im został ten skrawek czasu tutaj.
- Śmierciożercy mi prawie nic nie zrobili... Wampirze ciało nie reaguje na eliksiry tak jak ludzkie. Potrzebujmy krwi do regeneracji. - Czoło Nailaha znowu było nagrzane - do bardzo nieprzyjemnego stopnia. - Miód i wanilia... nie pamiętam już, jak smakują... - Uniósł nieco głowę pod dotykiem chłodnej dłoni, przymykając oczy. - Nie wiem czemu... Chciałem cię o to zapytać. To źle?
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Czw Lis 05, 2015 2:11 pm
Chciał utrzymać go tu przy sobie przytomnego najdłużej jak się da i w najbardziej delikatny i wyważony sposób, na jaki było go w tej chwili stać. Chroniąc Krukona zarówno przed atakami wrogów z zewnątrz, jego własnymi demonami, czy chorobami trawiącymi jego umysł czy duszę, ale i przed atakami euforii, które teraz miotały ciałem Puchona. Takie mocne bodźce mogły bardzo niefortunnie podziałać na aktualny stan zdrowia i samopoczucia biednego Sahira – zwłaszcza, kiedy zawierałyby w sobie rzucanie się na niego, miotanie po twardej podłodze i niszczenie ułożenia sprzętu w sklepie, kolejnych coraz dłuższych testów na umiejętność wstrzymywania oddechu i odporności względem wysokich temperatur. Był ogrom czynników przeciw temu choremu i szalonemu pomysłowi, ale bliższe były czynniki za - kryły się w ciele: jako dreszcze, urwane oddechy, gorączkowe spojrzenia i tiki nerwowe, oparte w całości na pulsacyjnym zaciskaniu palców na różdżce. Ważniejsze było jednak to, że tu, gdzie byli, wcale nie było tak spokojnie a Sahir nie był w pełni sił – w przeciwnym wypadku (aż wstyd się przyznać, przy tak głębokim charakterze i łagodnym usposobieniu) byłoby bardzo dziko.
Jeszcze nigdy nie chciał być tak bardzo w innym miejscu, jak teraz. Chociażby we Wrzeszczącej Chacie! Nawet niemożliwie zakurzony, nawiedzony dworek z sypiącymi się meblami był lepszy niż maleńki sklepik papierniczy, stojący na drodze zbliżającej się nieubłaganie katastrofy. Akurat właśnie teraz to musiało się tak nawarstwić! W czasie, kiedy chwila była idealna do tego, by rozmawiać – bardzo długo, na bardzo wiele różnych tematów, które podgryzały Gadzi zad i płaczliwie łaknęły odpowiedzi i kontaktu, którego nie trzeba by przepuszczać przez sito powinności zachowań wśród społeczeństwa.
Akurat właśnie teraz musieli do głupiej wioski wparować Śmierciożercy.
Colette miał ochotę wyrżnąć ich w pień.
Serce musiało mu bić teraz tak mocno, że Sahir mógłby je usłyszeć i bez ponownego przykładania ucha do jego piersi.
Przynajmniej opanowanie się i chęć rozweselenia przysypiającego kocura podziałała – tak przynajmniej można by pomyśleć na widok tego niklutkiego, ale jednak uśmiechu. I, co ważne, Colette nie odrywał od tej chwili dłoni od ramion Nailah'a – głównie dlatego, że uparcie wierzył, iż w taki sposób przynajmniej w minimalnym stopniu podzieli się z rannym rozpierającą energią. Ponoć bardzo dobra strona tego typu poświecenia polegała na tym, że tak oddawana siła wcale się nie wyczerpuje, ale powiela.
Jednym gestem, odgarnął coraz bledszemu chłopakowi czarne włosy z oczu.
- Rzuciłbym ci jakiegoś głupiego człowieka na pożarcie, gdybyś potem pomógł mi po prostu utrzymać go tutaj nieprzytomnego, ale żywego, ale nie wiem, co na to powiedzą głupi dorośli. A nie potrafię wyczyścić pamięci. - powiedział to raczej w formie żartu, choć i taka myśl przemknęła przez jego czaszkę, kiedy zaczął zauważać, że blada farba zaczyna wstępować nawet na wcześniej spuchnięte wargi Sahira, a cienie pod oczami robią się coraz ciemniejsze.
Z opóźnieniem docierały do Warpa myśli, czy przypadkiem taką bliskością nie sprawia wampirowi bólu – w końcu krew w ciele buzowała tak mocno, że aż szumiało brunetowi w uszach. Ale z drugiej strony tamten wydawał się być tak upojony bezsilnością, że teraz należało go już tylko karmić i to podkładając daniny wprost pod nos. Ludzie wychodzili z błędnego założenia, że należy głodzić kota, by ten wymiótł ze stodoły wszystkie myszy. Ale to nie prawda. To najedzony kot polował najlepiej. Myśląc jednak w taki sposób, to obecny stan wampira przedstawiał się jeszcze gorzej, co gwałtownie wszystko pogarszało.
- Sahir...? - pochylił się mocniej, chcąc wyłapać coraz bardziej zamglone spojrzenie czarnych jak smoła oczu. Czuł pod chłodnymi palcami jak blada skóra jest nagrzana niczym pozostawiona na słońcu płyta, a ciemne kosmyki coraz liczniej przyklejały się do wilgotnych policzków Krukona, kiedy co chwila uderzały go odczuwane na zewnątrz fale gorąca i zimna. Okularnik aż się wzdrygnął. - Są pyszne. Cały napój jest dużo gęstszy, wanilia pieści zapachem, a po miodzie na ustach pozostaje lepka, słodka warstewka, której ostatki znajdujesz wieczorem przed snem, skrzętnie schowane w kąciku ust. - odparł czule, nie chcąc by jego ponowny atak paniki udzielił się jego rozmówcy. Kiedy temperatura zaczęła przenosić się na jego dłoń, zmienił ją na drugą, równie chłodną, by dać choremu odrobinę ulgi. - Jak to nic ci nie zrobili? To czemu jesteś tu w takim stanie, przecież chyba niedawno... - ...piłeś krew. Moją - tak chciał dokończyć. Ale urwał, bo nie był pewien; miał ślad na szyi, ale ciężko mu było założyć od jak dawna. Mimo wszystko nadal coś mu nie grało; głodny wampir chodził wściekły jak osa, a nie osłabiony i skrajnie obolały.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Czw Lis 05, 2015 3:48 pm
Och, proszę Cię, Colette, nie idź z tym chłopcem na dno – on w utopijnych oczach ma zło – chciałbym cię ostatecznie ocalić cię przed nim, zanim zejdziesz na psy, ześlą cię na manowca te wszystkie duchy, które jęczały pod twoją siłą – siłą umysłu – nawet nie zauważałeś, jak wiele niszy moralnej nędzy, ile piekła, na tyle była ona w tobie silna, jeśli tylko podlewało się różę twych starań i pragnień, otaczało ją rękoma – tylko jakimi? Nie niewinnymi, nie takimi, o które niby trzeba było dbać – te dłonie zabijały i nie bardzo rozumiały, gdzie w tym istnieje granica między dobrem i złem – nadal jednak tego chcesz – Diabeł zbyt słodkie słówka szepcze ci na uszka – a ten diabeł miał właśnie oczy Otchłani – potrafił wbijać ci w podbrzusze sztylet z trucizną i jednocześnie przygarniać do siebie, byś prężył mięśnie, opierał się i wycofywał w dwójnaki sposób, zaczynając zadawać pytania i się zastanawiać – w tych momentach, w których byłeś jednocześnie odpychany i sam szczerzyłeś kły, nawet kiedy zbyt mocno przygniatano cię do ziemi niczym małą pchełkę, która za dużo wokół skakała i zbyt wiele chciała – to nie był nawet system nagród i kar – to był system waszego wspólnego krążenia po jednej orbicie, w gruncie rzeczy przez nich samych nierozpracowany, bo nie było w nim nic z poukładania – to były ataki, to wycofywania się, to słodkie słówka, to przeprosiny, to prośby, to świadomość z braku chęci uniżenia się – i słodkość, i delikatność, i agresja – chyba wszystko, co potrzeba jest do bardzo toksycznej miłości, która zabarwia biel lotek na czerń i czerwień – te plamy wyglądają wyjątkowo dostojnie w nieopisanym kredo, dawały ochronę przed światem zewnętrznym chociażby w tym momencie – jak tutaj oczekiwać czegokolwiek więcej, kiedy miało się kogoś, kto będąc nawet oddalonym o miliony mil, gdy się przywoływało jego obraz przed oczami, zapisany jakoby zdjęcie i włożone do każdej księgi, by był pod ręką w wielkiej bibliotece umysłu, zapewniał tą właśnie ochronę – niezbędną i potrzebną, przynajmniej dla samego Nailaha – bo Smokowi dobrze żyło się wśród ludzi, współżył z nimi podszywając się i pląsając nad ich głowami, przybierając się w kolorowe szaty i rozpłaszczając na pięknej twarzy makijaż, by jeszcze bardziej przypominać klowna tańczącego na barwnej piłce na środku cyrku – wszyscy go kochali, wszyscy go uwielbiali – i Sahir pośród tych wszystkich niczym się nie wyróżniał – spoglądał na widownię i na pełne uwielbienia oczy oglądających, którzy w tym momencie sprzedawali za to widowisko Arlekinowi swoje duszy i umysły – i nagle zastanawiał się Czarny Kot – w czym niby jestem od nich lepszy?
I wstawał, i wychodził z dusznego cyrku wypełnionego hałasem, bo widowisko nagle wydawało mu się bardzo smutne.
Czemu ludzie kochali błyszczące, barwne przedmioty zamykane w klatkach, na arenach,aż w końcu – na środku cyrku, z którego Arlekin nie miał nawet wyjścia? Czy to świadczyło o ich płytkości, czy może słabości samego tańczącego, że chciał im ulegać? W niektórych momentach jego spojrzenie było aż znużone – w większości jednak błyszczało szczerą fascynacją ogromu bodźców wokół i wszystkich oczu na niego skierowanych – kropla do kropli nakłuwaliśmy kolejne perły na sznur zdarzeń i wypadków, wrażeń i dostatku – więc odkrywaliśmy, że, aby życie nadal było życiem, brakowało tutaj jakiś niedopowiedzianych, gwałtownych uniesień rwących żywe mięso z krwi i utaczających świeżej krwi ze zdrowych żył, poddawano wtedy uniesienia pod znak zapytania i dobijano gwoździe do trumny – ten, kto raz usłyszał na pogrzebie dźwięk ziemi uderzającej o trumnę ukochanej osoby, którą przyszło mu grzebać, nigdy już jej nie zapomniał – tym bardziej, jeśli to był swój własny pogrzeb. I słyszeliśmy echo ziemi obijające się o drewniane wieko, gdy leżeliśmy w miękkim wnętrzu. Niedoskonałości. Mówię tu o niedoskonałościach świata i o tym, gdzie tak naprawdę znajdowała się zawleczka do "prawdziwego ja" tego, który wciąż bujał się na tej piłce – czy to nie tak, że samego siebie pogrzebał, ale jego duch powstał, czując w obrębie swego otoczenia coś skrajnie różnego – jeśli on był sytymi barwami, to obok pojawiła się czarna kulka. Czarna sama w sobie – niczym czarna dziura, w której wszystko niknęło, ale która gorała wszystkim, co negatywne – żalem, smutkiem, nienawiścią, zagubieniem – niknęła w tłumie i jakoś... do niego pasowała. Do całej tej otoczki – do pola magnetycznego, do własnego pola przyciągania, który wytwarzał naokoło siebie Colette Warp, będąc płomykiem, do którego lgnęły wszystkie ćmy i ludzkie dłonie, pragnące wychwycić kolejne przebłyski ciepła tylko dla siebie – to był naprawdę duży tłum – tłum, w którym trzeba było walczyć o miejsce, by się dostać do epicentrum, którym było rozgrzane Słońce w postaci Warpa – z wieloma plamami na sobie, oj tak – wieloma martwymi punktami i wieloma płaszczyznami we wnętrzu, które wymagały kopania kolejnych pięter rozświetlonego, zakurzonego grobowca tajemnic i sfer prywatnie-prywatnych – przyznam szczerze, że one bardzo mocno przyciągały wzrok czarnej kulki – tej, która bardzo naiwnie i głupiutko czekała na samym końcu, myśląc, że przyjdzie też na nią kolej – że ogrzeje się przy promieniach i nie pochłonie ich tak samo, jak pochłaniała wszystko naokoło – przecież nawet z tej odległości czuła ich przeblaski, jakieś resztki rzucane przez tłum z pańskiego stołu – rozglądnęła się więc wokół, sprawdzając, czy nie ma też nikogo chętnego, by od niej przyjąć nieco... czerni... pustki... Nie było nikogo.
"Jak to jest – pomyślała czarna kulka – Że wszyscy kochają Słońce, i nawet ja je kocham, ale nikt nie kocha mnie i ja też siebie nie kocham?
- Uwielbiam twoje opisy. Są poetycko barwne. - Znowu kąciki ust wampira nieco się wygięły na tych parę bladych sekund, parę słabych sekund przeciekających przez palce tak samo łatwo, jak i łatwo przez nie przewierciła się rozluźniona atmosfera – aż ciężko było przy tym uwierzyć, że Colette nie jest niewydarzonym romantykiem wpatrującym się godzinami w ogień w kominku i układającym poematy na temat wyśnionej miłości, by potem z radością spoglądać na łany zbóż i kojarzyć je z włosami ukochanej, gdy już został oswojony i całe lata pielęgnowanych wrażeń i doświadczeń zamykał w cennej skrzyneczce, w której miał materialne i niematerialne dowody na temat idyllicznego snu, co umacniał się realnymi marami, gdy brał lubą za dłoń – tylko że, tak się składało, w tym wypadku bardziej wypadało pisać o czerni – o czarnych lotkach kruków i o nocnym niebie, na którym nie było gwiazd, pod którym kołysały się niespokojne fale oceanu, skrywając sobie znane tylko skarby i niebezpieczeństwa – słodycz i niewinność zbóż zamieniała się na coś skrajnie chorze-fascynującego, co wabiło z siłą prehistorycznego drapieżnika opływającego dna zapomnianych wód, na którego krańcu ogona żarzył się niewielki świetlik, mamiący i przyciągający, obiecujący coś – tylko co konkretnie? Fascynacja niepoznanym, fascynacja tajemnicą...
Cóż, czarną kulkę fascynowało ciepło światła i jego jasność – oraz to, jak coś takiego mogło nosić smutne, ciemniejsze, wypalone plamy, których wraz z czasem zdawało się tylko przybywać, miast maleć, tak jak sobie to sam zaplanował.
Zamknąłeś oczy i wzdrygnąłeś się, opuszczając głowę w dół, na którą znowu opadły kosmyki czarnych włosów – powiedzenie tego, co się stało, w skrócie, kiedy przez twoje bębenki uszne przeszło echo bata, było dla ciebie w tej chwili nieosiągalne – i nie mogło być nigdy – Smok miał w sobie zbyt wiele pragnienia chronienia, nie byłeś w stanie przewidzieć jego ruchów – mógł równie dobrze nic z tym nie zrobić, ale nie sądziłeś – za bardzo się o niego bałeś... Teraz, gdy Gwendoline udowodniła ci, co potrafi...
- Opowiem ci... jak będę w stanie... zgoda?
Salome Mildred Thynn
Nauka
Salome Mildred Thynn

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Czw Lis 05, 2015 9:56 pm
Im więcej czasu mijało od chwili, w której roztrzęsiony człowiek wpadł do Trzech Mioteł, tym trudniej było jej ukryć zdenerwowanie. Włosy wymknęły jej się z luźnego koka, więc zdjęła nieprzydatną już wstążkę, pozwalając im opaść swobodnie na ramiona. Miała wrażenie, że od poranka minęły wieki, a od początku zamieszania długie godziny - wiedziała jednak, że to nie prawda, że wszystko nie mogło zająć jej więcej niż kilkanaście minut. I chociaż nawet ten czas wydawał jej się zbyt długi na marnowanie go, kiedy mogłaby biec do potrzebujących jej uczniów, wiedziała, że wysłanie sów z informacją o Śmierciożercach było w tym momencie priorytetem, jeśli mają mieć szansę na wyjście cało z zaistniałej sytuacji. Wszyscy, a nie tylko grupka szczęśliwców schowana w jakimś mniej uczęszczanym lokalu. Jeśli to się uda, będzie to prawdziwy cud.
Trzeba przyznać, że kompletnie nie spodziewała się ataku w dniu jej pierwszego wypadu do Hogsmeade w roli opiekunki. Wciąż jeszcze przyzwyczajała się do swojej nowej roli, do roli pedagoga, a dzisiejszy dzień stanowił wyzwanie, jakiego świadomie mogłaby nie podjąć. Postawiona już w patowej sytuacji miała jednak zamiar wywiązać się ze swoich obowiązków najlepiej, jak potrafiła, choćby i za cenę swojego życia. Potrafiła wziąć na siebie odpowiedzialność, na którą wcześniej się zgodziła. Jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie udawać niewzruszoną bohaterkę przed wszystkimi uczniami i nauczycielami Hogwartu, chociaż w środku czuła się rozdygotana jak galareta z nóżek chochlików.
Po głowie wciąż obijało jej się tysiące myśli, które zdołała uciszyć na czas, w którym podjęła konkretne działania. Teraz, kiedy jedyne, co mogła zrobić, to przyspieszyć kroku, wróciły do niej, głośniejsze i bardziej natarczywe. Zastanawiała się, czy reszta uczniów ma jakieś pojęcie o tym, co się dzieje, oraz gdzie podziali się inni profesorowie. Męczyło ją, że nie przygotowała się na każdą ewentualność i dała się zaskoczyć sytuacji. Martwiła się, że sowy, które miały ściągnąć pomoc, zostaną przechwycone albo dotrą do celu za późno. Żałowała, że poszła przodem do pubu, nie czekając aż Vakel skończy opierdzielać uczniów (to wydarzenie wydawało jej się teraz tak prozaiczne i mało istotne!), chociaż z drugiej strony mogłaby wtedy w ogóle nie dowiedzieć się, że coś się dzieje. Nie wiedziała, czy poradzi sobie z rolą, jaką powinna grać, czy jest wystarczająco dobra, by opiekować się młodymi czarodziejami w tak niebezpiecznym momencie. I - kolejne strapienie - nie mogła zrozumieć, jak można być tak lekkomyślnym, żeby w tak niebezpiecznym momencie wybiec na ulicę (podejrzewała, że w poszukiwaniu swoich przyjaciół - w końcu chłopak, który wybiegł z pubu był Gryfonem, oni zawsze byli tak beznadziejnie heroiczni, więc odrzucała możliwość, że uciekał). Do tego wszystkiego miała nadzieję, że nie kupiła za mało leczniczego eliksiru. Pomaganie komuś ze złamaniem (czy komuś, kto zakrztusił się połykając niedopałek papierosa) to jedno, ale uzdrawianie ofiar ataku popleczników Sami Wiecie Kogo? To już zupełnie inna sprawa...
Nie bywała w tej wiosce od bardzo dawna, a sklep, do którego miała się udać nigdy nie był dla niej szczególnie istotny, jednak jej pamięć nie miała zamiaru szwankować w takim momencie. Nogi praktycznie same prowadziły ją do celu, chociaż nie czuła stóp - czy to z zimna, czy może przez stres i zbyt mocne stawianie kroków, jakby mogło jej to pomóc w szybszym dostaniu się na miejsce. Poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu, a zaraz po nich kolejne. Niedługo potem rozpadało się na dobre. Uderzenia obcasów o bruk zmieniły się w plaśnięcia, a kilka kosmyków rozpuszczonych włosów przykleiło się Salome do twarzy.
Wreszcie dotarła na miejsce. Wolała nie myśleć o tym, co zastanie w środku. Wyobraźnia podsuwała jej makabryczne sceny - w końcu była mowa o Śmierciożercach, a oni nie obchodzili się z ludźmi zbyt delikatnie - ale błyskawicznie pozbierała swoją psychikę do kupy, koncentrując się na swoich zadaniach. Była potrzebna i nie mogła pozwolić sobie na słabość. Pchnęła drzwi i wpadła do środka jak burza, z rumieńcem na twarzy, wyciągniętą różdżką i fiolkami obijającymi się w kieszeniach. Przystanęła, ogarniając wzrokiem wnętrze sklepu i w czasie krótszym, niż mgnienie oka wyrabiając sobie pogląd na sytuację. Można było ująć to tak: spodziewała się gorszego. Wolną ręką odgarnęła włosy z twarzy i zamaszystym krokiem podeszła do dwójki uczniów. Jednym z nich był pan Warp, co było pierwszym naprawdę miłym zaskoczeniem w tym okropnym dniu. Przede wszystkim obydwoje byli zadowalająco żywi.
- Panie Warp... - Powiedziała, kiedy znalazła się tuż obok. Dopadła do lady, starając się mimo wszystko wyglądać spokojnie.  Wtedy też rozpoznała drugiego chłopaka. No tak, to jego nazwisko miała zapamiętać i powiązać z kłopotami. On zdecydowanie mógłby być nieco bardziej żywy. Na tę myśl skręciło ją w środku. - Panie Nailah, na Merlina, co się stało? - Szybko wyciągnęła jedną z fiolek i spróbowała wcisnąć mu ją w rękę. - Jest pan w stanie to wypić? - Krytycznym spojrzeniem próbowała ocenić jego stan, ale nie była medykiem i nie potrafiła stwierdzić nic - zupełnie nic oprócz tego, że nie było widać krwi i że uczeń wyglądał okropnie. Znowu odepchnęła od siebie złe myśli - tym razem o tym, że zakupiony eliksir Wiggenowy nie działał na każdy rodzaj schorzeń - i zwróciła się znów do Colette. - Panie Warp, to pan wysłał mi wiadomość? - I znów oceniające spojrzenie padło na Sahira. Jeśli kiedyś miało się okazać, czy Salome naprawdę nadaje się do tej roboty, to był to ten dzień. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wypad do Hogsmeade dostarczy jej jeszcze wiele, wiele wrażeń.
Teraz jedynym, co jej pozostało, było liczenie na jakąś reakcję ze strony ludzi, do których posłała sowy. Chociaż ten sklep nie wydawał się zbyt bezpiecznym miejscem... Odwróciła się w stronę drzwi.
- Protego Horribilis! - Było to chyba najmocniejsze zaklęcie, jakiego kiedykolwiek udało jej się nauczyć. - Colloportus! - Może i była to żałosna namiastka zabezpieczenia, ale zawsze mogła kupić im trochę czasu w razie... Kłopotów.

(Zrobiłam to specjalnie dla Was, żebyście się zesrali. <3)
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Czw Lis 05, 2015 11:18 pm
Przytrzymywał go spokojnie od przodu tak, by Sahr nie ciapnął przed siebie i nie zarobił obleczoną przez gorączkę twarzą wprost w drewno na podłodze – tylko krwi im tu brakowało, i to jeszcze z tak debilnego powodu. Widział, że ten powoli mu odpływa, że zaczyna zatapiać się na niezdrowo długie chwile we własnych przemyśleniach, że nie patrzy już na Smoka zbyt przytomnie i zaczyna snuć wewnątrz własnego świata własne zaczarowane historie. Diablo tylko jeden wiedział, czy miały one miejsce na planszy, na kominku, na wyspie, czy w zupełnie nowym miejscu. Nailah był teraz tak rozpalony, że ogrzewał chłodzące go dłonie Smoka szybciej niż kilka minut wcześniej i przykładanie ich do jego czoła nie miało już dłużej sensu. Z początku Colette szukał w pamięci jakiegoś zaklęcia chłodzącego – odwrotności tego, którym potraktował go sam wampir – ale potem doszło do niego, że to mógł nie być najlepszy pomysł. A może wręcz przeciwnie i był genialny? Warp naprawdę nigdy nie był orłem medycyny – bardzo rozpieścił go fakt tego, że od pierwszego roku z każdym paluszkiem czy główką mógł maszerować do Pani Selwyn a ona dawała mu eliksir i po kilku minutach mógł wracać na trening, by uwalić się na nim jak świnia i jeszcze jakoś połamać czy poskręcać. Nie był medykiem, więc teraz czuł się wyjątkowo niekomfortowo, ale miał zamiar pomóc tak, jak tylko potrafił! W końcu zależało mu na tej... Czarnej Kulce, która zasysała jego promienie jak odkurzacz i miękko układała się na skórze, kiedy wyciągał dłonie w jej stronę, jak tylko opuszczał swój cyrk i odbijał kulkę, na której tańczył gdzieś w kąt kolorowego namiotu. Co śmieszne, poza opuszczeniem cyrku, czyli reszty otaczających Puchona ludzi, nic się nie zmieniało. To nie tak, że życie było teatrem, Colette miał swój oświetlony oślepiająco podest i zmieniał sobie maski – nie, jebać to. Nie miał żadnej maski, a już tym bardziej ich wachlarza. To za każdym razem i przy każdym człowieku był ciągle ten sam Colette Warp – jedyna różnica w jego zachowaniu i sposobie bycia u boku Nailah'a leżała w tym, że tamten chciał głębi. Większość ludzi nie potrzebowała głębi, zadowalała się pieszczącą kostki płycizną, w której mogli podręczyć sobie maleńkie meduzy, które tam zniosło, poobserwować cienkie jak niteczki rybki, poszukać połamanych muszelek i kolorowych kamieni – i nie było w tym absolutnie nic złego. Ale jak dotąd naprawdę mało ludzi wlazło głębiej, a już nikt nie zawitał tak głęboko jak Kocur. I pewnie na samiusieńkim początku ich znajomości ten brał to za zabawę: porozbierać na maleńkie puzzelki, pooglądać, poobracać, zostawić gdzieś ślad pazura, cośtam pogubić i odejść. Ale wpadł. Oh, wpadł jak śliwka w... Galaretkę z nóżek chochlików.
- Będę ci ich prezentował więcej, ale musisz pozostać przytomny, okej? Enervate. - wycelował w jego stronę różdżkę i po raz drugi, tym razem ze swojej strony rzucając na niego zaklęcie i modląc się, by to jeszcze cokolwiek dało. Po prawdzie jego pierwszą mugolską myślą był orzeźwiający strzał w policzek, ale odsunął ją natychmiastowo, bo nie był pewien czy ledwo-żywy Nailah nie ma przypadkiem odruchów bezwarunkowych, a trzeba by przyznać, że z połamaną ręką ciężko rzucać zaklęcia.
Cierpliwie czekał na odpowiedź, która rozwiałaby jego nagłe niepewności, ale jedyne czego się doczekał, to odwleczenie jej w czasie.
- Zgoda... Ale jeśli dowiem się, że od tej odpowiedzi zależy teraz twoje życie, to... Bardzo się zdenerwuje. - odburknął na ostatku i pomógł chłopakowi na powrót usiąść prosto i nawet częściowo wesprzeć się na ladzie, by nie wisiał jak ostatni flak. W tej chwili do sklepu jak tornado wpadł kolejny bohater tej opowieści i Colette automatycznie puścił Nailah'a i wycelował różdżką w stronę drzwi. Kilka cennych ułamków sekundy mignęło mu przed oczami, kiedy chciał podjąć nieodwracalną decyzję o rzuceniu Depulso, ale tyle wystarczyło, by kobieta zdążyła zrobić na Puchonie piorunujące pierwsze wrażenie i utwierdzić go w fakcie, że było ono tego dnia już drugie. Nauczycielka Wróżbiarstwa... W samą porę!
W ostatniej chwili złapał znowu wampira, ubezpieczając go na wszelki wielki margines błędu, choć cofnął się o pół kroku, by zrobić kobiecie trochę miejsca. Odkąd wkroczyła, wraz z nią do wnętrza wdarło się trochę chaosu, wilgoci i potrzebnej im teraz jak na lekarstwo – dojrzałości. Wyglądała na spokojną, choć strzelała pytaniami jak z karabinu. Brunet obserwował, jak kobieta bierze błyskawicznie sprawy w swoje ręce i wręcza czarnowłosemu jakiś flakonik. Na Boga, podjął jedną z najlepszych decyzji dzisiaj, kiedy zdecydował się poinformować akurat ją.
Spiął się natychmiastowo, kiedy przyszła kolej na rozmowę z nim.
- Tak, to ja. - bąknął, natychmiastowo czując, że musi się wytłumaczyć w jakiś bardziej wyczerpujący sposób. - To kiepska podróbka Patronusa, mogę ją wysłać tylko do ściśle określonych miejsc, a pamiętałem tylko to, gdzie siedziała Pani. W Trzech Miotłach. Obok drugiego okna. Reszty nauczycieli nie miałem jak zaalarmować.
Brakowało tylko, żeby teraz jeszcze zasalutował. Obserwował z podziwem, jak kobieta sypie zaklęciami jak z rękawa – kiedy on sam to robił, w jego oczach wyglądało to jakoś koślawo, a ona weszła tu i wiedziała dokładnie po co, do kogo, z czym i w jakim czasie, oraz co dokładnie zrobić, by ich stąd wydostać – taką przynajmniej miał nadzieję.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pią Lis 06, 2015 8:43 am
Nie, nie, nie, tylko nie przytomność, nie konieczność myślenia, trwania, bycia i zdawania sobie sprawy z tego, gdzie się jest, po co i dlaczego - Nailah wzdrygnął się i dobrze, że Colette pomógł mu i podparł go o stół, bo inaczej teraz całym ciężarem ciała zawisnąłby na nieszczęsnym Puchonie, naprężając mięśnie siłą rzeczy, kiedy skurczyły się powodowane bodźcem bólu rozjaśniającego czerwienią świat - nabrał głębszego wdechu, wyciągając się na blacie w pierwszym momencie reakcji na zaklęcie, które znowu wyciągnęło go z otumanienia - potrząsnął głową w jakże banalnej i pierwotnej chęci zrzucenia z niej (czy raczej wyrzucenia z niej) całego bagna, jakie wzbierało tam minuta po minucie i już zakrywało go niemal po czubek głowy - tutaj przychodziło jedno słowo, słowo mające realną moc, tą fizyczną - Enevarte. O jeden raz za dużo, czy właśnie w sam raz? No cóż, bierzmy wszystkie poprawki na konieczne do zebrania fakty - teraz byłeś jeszcze w stanie wstać i gdzieś pójść, gdzieś dotrzeć, przecież nie mogłeś tutaj zostać - teraz znowu w myśli uderzyła obawa o Śmierciożerców - oczy znowu zabłądziły w kierunku okna, bardziej zdziczałe niż uczłowieczone, jak u zwierzęcia, które wyczuwało niebezpieczeństwo i gotowe było odgryźć głowę każdemu, kto podejdzie zbyt blisko, obojętnie ile wysiłku by to nie kosztowało.
- Moje życie jest raczej bezpieczne. - Bo było, prawda? Gwendoline... nie, nie wiedziałeś, czy było - ale się przekonasz pewnie w niedalekiej przyszłości - dość arogancko zakładałeś, że to była jedna z tych psychopatek, które tak łatwo nie zabijały tych, którzy wydawali im się przydatnymi - a twoja krew miała bardzo realną wartość przeliczalną na galeony - naprawdę nigdy nie sądziłeś, że istnieją tacy "łowcy"... Ciekawe w ogóle, czy gdyby cię tam zamknęła, to czy ktokolwiek by cię odnalazł? Korytarze Hogwartu w podziemiach były zapewne nieznane nawet dla samego Dumbledora, dlatego też nie wolno było po nich błądzić, dlatego zamykano tam komnaty i przejścia, ale dla chcącego nic trudnego - uparty uczeń zawsze znajdzie sposoby, żeby sobie utorować przejście do konkretnych, upatrzonych miejsc - nie byłeś w tym przecież gorszy...
Czarnowłosy gwałtownie poderwał różdżkę i wycelował ją w stronę przejścia, rzucając, zupełnie automatycznie, bez żadnego zastanowienia, Immobulus - zaklęcie ledwo trafiło - dźwięk otwieranych drzwi, natłok dźwięku uderzających o bruk kropel - wszystkie sygnały, że ktoś tutaj się pojawił wraz z falowaniem i migotaniem tarczy, która ostrzegała przed zbliżaniem się - tylko kogo? Kim była osoba, przeciwko której poleciało silne zaklęcie, ale które ledwo trafiło w swój cel? Colette zreflektował to o wiele szybciej - potrzebowałeś paru chwil, żeby załapać, że to nie jest żaden Śmierciożerca, tylko nowa nauczycielka Hogwartu, która uczyła wróżbiarstwa, a którą ledwo kojarzyłeś.
- Nic mi nie jest, pani profesor... Profesor McGonagall i profesor Burke walczą ze Śmierciożercami na Ziemiach Niczyich, potrzebują pomocy. - Twoje powieki rozwarły się nieco szerzej, głos zabrzmiał wyjątkowo, przynajmniej w twoich własnych uszach, obco, jakby z odległości, słabo, zanikająco. - Przepraszam... Nie chciałem... - Wyjaśniłeś to zaklęcie, łapiąc z automatu to, co było ci wciskane w dłonie i dopiero po chwili na to spojrzałeś - na eliksir Wiggenowy, by skinąć głową w odpowiedzi. - Co to jest? - Nieufność co się zowie - ufać "tym starszym"? Tym, którzy przesuwali się bardziej jak lalki wystawowe po korytarzach, jakby zupełnie oślepli, jakby kto im nałożył obrazki na spodnie powieki i tak kazali uczyć w tym miejscu? W Hogwarcie, miejscu, gdzie każdy miał jakiś problem! Szkole dla dzieci specjalnej troski, która zamieniała się w jakiś bardzo kiepski żart...
Po odpowiedzi odkręciłeś buteleczkę i wypiłeś jej zawartość, unosząc oczy na dwójkę istot ludzkich, które zajęły się rozmową między sobą, a ty za nic nie zamierzałeś się wtrącać, przypatrując się na wpół przytomnie pewnej siebie niewieście, która wręcz roztaczała wokół własną, prywatną tarczę, przyjmując postawę bojową, jakby samą swoją obecnością chciała dodać im odwagi i podwyższyć morale - bujda na kółkach, czy... prawdziwa prawda? Przy takich osobach dopiero przypominałeś sobie, że jesteś tylko dzieckiem. I nie chcesz walczyć, nie chcesz się starać, nie chcesz zgrywać dorosłego i brać życie w swoje ręce - tylko chciałeś siedzieć na tym krześle i pozwalać, by osoby odpowiedzialne robiły to, co uważają za słuszne.

Immobulus - 3,6
Eliksir Wiggenowy - +10%PŻ


Ostatnio zmieniony przez Sahir Nailah dnia Pią Lis 06, 2015 8:57 am, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pią Lis 06, 2015 8:43 am
The member 'Sahir Nailah' has done the following action : Rzuć kością

'Pojedynek' :
Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Dice-icon
Result : 2, 5
Salome Mildred Thynn
Nauka
Salome Mildred Thynn

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pią Lis 06, 2015 7:10 pm
- Nie ma za co przepraszać, panie Nailah, to był bardzo dobry odruch. – Odpowiedziała na próbę tłumaczenia się z rzuconego zaklęcia. Tak szybka reakcja wyjaśniała chociaż w małym stopniu, jakim cudem siedzący przed nią Krukon dał radę uciec. Resztę szczęścia musiała zapewnić mu obecność nauczycieli. Zmroziła ją wieść o tym, że gdzieś na obrzeżach wioski toczy się walka. – Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby poinformować Dumbledore’a o tym, że dzieje się coś niedobrego. – Znowu ogarnęła ją złość na to, że nie jest w stanie być w kilku miejscach naraz. Gdyby nie to, że była potrzebna tutaj (i najchętniej biegałaby w tym momencie po ulicach, wpadając do sklepów i informując ludzi – przede wszystkim uczniów Hogwartu – o zagrożeniu, mając nadzieję, że gdzieś natknie się na Vakela, bo zdawał się być ostatnim niepoinformowanym o kłopotach profesorem) już znajdowałaby się na drodze na Ziemie Niczyje.
Sahir, zamiast pokornie wziąć wciskany mu flakon, zainteresował się jego zawartością. Może i był to odruch równie pożyteczny, co ten z rzucaniem zaklęcia spowalniającego na wchodzącą do pomieszczenia osobę, ale Salome zdenerwował ten objaw braku zaufania. – Eliksir Wiggenowy. – Odpowiedziała cierpliwie, po raz kolejny popisując się swoimi aktorskimi umiejętnościami, chociaż na usta cisnęło jej się raczej coś w stylu „Eliksir Wiggenowy, a co innego? Spodziewałeś się Amortencji?” Uczeń opróżnił buteleczkę, a Salome odczuła chwilową ulgę. Chwilową, bo… Zdawał się wyglądać równie okropnie, co przed jej otrzymaniem. Wyjęła drugie naczynko i położyła na ladzie. – Proszę wypić jeszcze trochę. – Powiedziała, w myślach widząc scenę, jak kończy jej się zapas eliksiru i stoi bezradnie nad jakimś rannym Puchonem.
Tuż przed nią stał jednak zdrowy, choć zestresowany Puchon. Uśmiechnęła się, próbując dodać mu pewności. Czuła, jakby coś ją zmroziło w środku, kiedy jej ciało odczuło wyraźny zgrzyt między tym, co czuło a tym, do czego wyrażania było zmuszone. – Niech pan nie traci czujności panie Warp, ta wyciągnięta różdżka, jak już mówiłam, to bardzo dobry odruch. – Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Jak poprzednio, skupiła się na rozmowie, żeby oderwać się od przeżywanych emocji. – Niech mi pan wierzy, że to żadna kiepska podróbka… Pana umiejętność może nam się jeszcze bardzo przydać. Jak rozumiem, po opuszczeniu Trzech Mioteł nie widział pan nigdzie profesora Bułhakowa? – Zapytała trochę z nadzieją, ale bardziej, żeby zająć czymś rozbiegane myśli.
Miała wrażenie, że uczniowie – a przynajmniej Colette, Sahir raczej nie był skory do wyrażania swoją postawą jakichś emocji – poczuli się bezpieczniej po jej przybyciu. Wiedziała, że musi coś wymyślić, czas nagli – ale co można zrobić w takiej sytuacji? Nie miała pojęcia, co teraz. Musiała sobie poradzić. Dotarła już do sklepu Scrivenshafta i wysłała wiadomości, nie wiedząc, co teraz. Trzymała się uporczywie tej myśli, bo skoro potrafiła zrobić te dwie rzeczy, to może uda się i z kolejnymi.
Musiała istnieć jakaś recepta na to, jak ekspresowo przenieść wszystkich uczniów za bezpieczne zamkowe mury. Jeśli tylko była taka możliwość, Salome miała zamiar ją znaleźć.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pią Lis 06, 2015 7:49 pm
Colette bardzo lubił życie na krawędzi – utrzymywał, że nie ma zabawy, jeśli nie jest wystarczająco hardkorowo – ale tym razem regularna szkolna wycieczka zafundowała im aż nadmiar wrażeń i emocji. I nie chodziło tu już tylko o brać uczniowską – Puchon mógł sobie tylko wyobrażać jakie katusze musieli przechodzić opiekunowie, których przecież głównym zadaniem było pilnowanie latorośli, którą już w tej chwili wróg mógł już palić na obrzeżach wioski. Właśnie!
- Pani Profesor, a co zresztą? Zaczęto ewakuować mieszkańców? - zapytał szybko, nie bardzo wiedząc czy jego wiadomość była wystarczająca, by wzbudzić respekt wobec ogromu niebezpieczeństwa, jakie zawisło nad dachami ciasnych i niskich domków. W końcu gdyby nie wpadł na Sahira i ten nie wyznałby co depcze mu po piętach, to Warp nie poruszyłby tej machiny i być może nauczycielka nie byłaby w ogóle świadoma tego, co się zbliża. W końcu nie wiedział co dzieje się w reszcie Hogsmeade, więc sytuacja miała pięćdziesiąt na pięćdziesiąt procent szans na to, że albo jest tam dalej spokój, ludzie nie są niczego świadomi i ich najgorszą decyzją dzisiejszego dnia nadal był wybór odpowiedniego ciastka w Miodowym Królestwie, albo chaos mógł już osiągnąć poziom krytyczny, niebo rozświetlały salwy zaklęć, a zamiast na śliskim bruku ludzie potykali się o ciała swoich bliskich.
Na moment Colette poczuł się tak jak na przesłuchaniach, kiedy Profesor Hucksberry postanowił podzielić się z nim kilkoma soczystymi detalami z pola walki na błoniach. Żołądek skręcił mu się delikatnie i brunet musiał podeprzeć się o szafkę obok, czując usilną potrzebę złapania za coś bardziej realnego niż wspomnienie palonego, słodko pachnącego ludzkiego mięsa. Jakoś nie mógł w tym stanie odpowiednio odnieść się czy chociażby ucieszyć z faktu poważnej pochwały ze strony nauczycielki, na której oczach ledwie może godzinę temu połknął dopalającego się papierosa. To naprawdę było nie więcej niż godzinę temu, a nie całe lata...?
Pokręcił głową, chcąc usilnie wyrzucić z wyobraźni obraz dywanu ludzkiego ścierwa, na którym po wszystkim przysiadały kruki i gawrony, rozpoczynając uroczystą ucztę przed-wakacyjną. Zerknął jakoś automatycznie na wspartego na ladzie Sahira, który nie wyglądał specjalnie lepiej nawet po wypiciu duszkiem całej fiolki. Chyba stałoby się coś strasznego, gdyby nie dał rady uciec... Nie! Nie, nie, nie, nie, nie! Wszystko jest okej, siedzi tu, cały i przypuszczalnie na dobrej drodze do wyzdrowienia i od teraz będzie już tylko lepiej! Col chrząknął i nasunął okulary wyżej na nos. Chciał jakoś wspomóc kobietę, ale nie bardzo wiedział jak – mógłby pobiec z wiadomością, wykurzać ludzi z domów i sklepów, ale egoistycznie chciał zostać tu, choć głęboko wewnątrz czuł naprawdę mocno, że nie była to najbezpieczniejsza forteca ze wszystkich. Pytanie tylko co było bardziej bezpieczne: otwarta czy zamknięta przestrzeń? Jeśli spojrzeć na to wszystko najbardziej wyprutym z emocji okiem, to jeśli Śmierciożercy przyszli tu po Sahira - to znaczy, ze chcieli go żywego, a to z kolei znaczyło, że nie będą walić jak idioci Szatańską Pożogą w każdy dom po kolei, póki nie upewnią się, że mają go bezpiecznie w garści. Dlatego raczej nie musieli się tutaj bać zamiany w gigantyczny kominek.
Mózg Colette pracował na najwyższych obrotach. Odsapnął i wyprostował się, przenosząc w końcu wzrok na Krukona.
- Sahir i jak się czujesz? - ciężko było mu nie wkładać troski w ton głosu, ale zmienić to pytanie w najnormalniejsze pod słońcem, jakie kumpel mógł zadać kumplowi. Bardzo męskie, nohomo i alfasamcze. - Ilu Śmierciożerców tam było? Przy Profesor McGonagall i tamtym praktykancie.
Znowu nerwowo przeszedł się w stronę drzwi i wyjrzał na ulicę, ale od razu się cofnął, nie chcąc zostać dodatkowo potraktowany zaklęciem oraz rozbitym przez nie szkłem.
- Nic nie ma. - wytłumaczył od razu, żeby dwójka jego towarzyszy, nie myślała, że odskoczył, bo zoczył coś konkretnego. - Ale nie wiem co będzie lepsze – zostać tu, czy wyjść na zewnątrz. Można by skupić wszystkich w jednym miejscu... Wiem, że to brzmi jak podanie wszystkich Śmierciożercom na tacy, ale tak moglibyśmy próbować wspólnie odeprzeć atak – porozbijani na małe grupki mamy raczej zdecydowanie mniejsze szanse. Co myślicie?
Puścił pytanie w eter i wbił wzrok w okno, chcąc być dodatkowym czujnikiem dla już rzuconego zaklęcia bariery.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Pią Lis 06, 2015 9:15 pm
Gdy powiem, że eliksir nie zadziałał tak, jak zadziałałby na zwykłym człowieku - co wtedy? Że ból nie ustąpił tak, jak powinien i wypalał od środka, pożerał każdą z komórek i nie pozwalał, nie dawał się skupić - zapomnijcie o skupieniu, zapomnijcie o jakiejkolwiek wolności - wzrastały kraty własnego "ja" złożonego z całokształtu impulsów wypływających - no właśnie, skąd, skoro nie było widać żadnej krwi, skoro Colette sprawdzał i nie było widać żadnej rany? Nailah wyciągnął głowę i wygiął ją w tył, zaciskając zęby, przez które wydobył się wydłużony jęk, zduszony, przemieszanie irytacji i skrajnej możliwości wytrzymania tego, co działo się wokół, z wielką chęcią tego, by jego imię przestało już wybrzmiewać z ust znajdujących się tutaj istot, by mógł osunąć się w ciemność, nawet jeśli nie miała być ona zdrowa - tam, w dół, gdzie tron utkany z niedomieszkałych marzeń i przetrąconych nadziei krył się w otchłani wszystkich pragnień - tam, gdzie było bezpiecznie, bo nie istniało tam niebezpieczeństwo - czerń tam gęstniała i opatulała ciała, oblepiając je i przylegając doń ciasno - do nagiej, gładkiej skóry, gdzie mogła nieść delikatnie przez gęstą mgłę, lub wedle swego widzi-mi-się, wedle zasłużenia tego, kto wdarł się do księstwa Śmierci, przetrącać kości i wyrywać żywcem paznokcie i zęby - wszystkie po kolei, które odrastały, nim policzyło się do pięciu.
- Nie sądzę, by mi pomogło, pani profesor. Inni mogą go bardziej potrzebować. Jestem tylko trochę zmęczony. - Chwiejący się w miejscu, nie będący skupić wzroku na konkretnym miejscu, o zamglonej, matowej otchłani, bledszy niż farba, którym wymalowano ściany sklepu, z ciemno-fioletowymi cieniami na powiekach, które wdrażały policzki, zapadając je i przenosiły szarość na całą twarz, tworząc w końcu ją całą niewyraźną - cały przemoczony, mający już pod nogami sporą kałużę z obciekajacych ubrań - ile czasu tutaj już byli? Sekundę, dwie, całą wieczność? W obliczeniach ścierających się sił ciepła i zimna, które nawiedzały ciało, wydawało się, że minęło przynajmniej parę godzin - lub to każda z sekund tak nieznośnie się przeciągała - chyba wszystko przez niezdrowe pragnienie, by czas leciał szybciej, by znaleźć się już w innym miejscu i przestań musieć skupiać na świecie - tam, gdzie nikt nie będzie spoglądał na Kota i o nic go pytał, kiedy będzie wylizywał swoje rany.
- Dwóch... i Bellatrix Black... Profesro Burke nie wyglądał za dobrze, gdy uciekałem. - Jakkolwiek mało dumnie to brzmi, jakkolwiek strach był ci bardzo daleki - i bardzo chętnie byś tam został tylko po to, by wyżyć na nich swoją złość, bo i dumę by ucieczka bolała - tak jakoś tym razem wcale nie wydawało się, że to było ku twojej ujmie - nie stałeś na nogach, nawet nie można mówić o tym, że ledwo stałeś - ale... profesro McGonagal... zależało ci na niej. Zależało ci, by nic się jej nie stało - i to jedno uderzenie serca zabiło właśnie dla niej. Uderzenie pełne niepokoju o jej zdrowie, kiedy oczy Nailaha skierowały się na Coletta - poszarzałego i niezbyt dobrze wyglądającego, ale przynajmniej bezpiecznego - chociaż aktualnie nie byłbyś raczej w stanie dać mu jakiejkolwiek ochrony. Zaś profesor Salome? Nie, jej obecność... cokolwiek zmieniała? Mogła być powietrzem, którego w ogóle się nie dostrzega - chociaż, powiem szczerze - mogła być użyteczna - jako autor bardzo pozdrawiam chłodną kalkulację umysłu... raczej mało skłonnego do chłodnego analizowania - ale jeszcze dzięki zaklęciu Coletta cośkolwiek kumającego - a to dlatego, że powiadomiła Dumbledora, a to dlatego, że mogła zapewnić Warpowi bezpieczeństwo. Co nie zmieniało faktu, ze jej w ogóle nie ufałeś. Dlaczego byś miał?
Błagam, niech nikogo nigdzie nie zbierają, muszę... do zamku...
- Nie jest źle... Muszę tylko... się przespać. - Powiedziałeś pomiędzy kolejnymi głębszymi wdechami, przenosząc wzrok na profesor Thynn. - Pani profesor, obawiam się, że muszę... opuścić to miejsce. Inaczej sam stanę się zagrożeniem dla innych.
Pragnienie krwi nie malało, a teraz, kiedy eliksir zadziałał i nieznacznie zbił gorączkę i zasklepił na nowo ranę, fale ognistego pragnienia zaczynały stopniowo dominować, wdrażając wzbierającą niecierpliwość na nowe poziomy - kawałek po kawałeczku, by dotrzeć do celu, w którym ludzkie myślenie się wywalało do blue screena - i pozostawała tylko konieczność polowania.
Nie chciałeś powtórki z rozrywki z tamtej nocy - nawet jeśli teraz, byłeś pewien, bardzo łatwo byłoby cię powstrzymać - nie chciałeś świadomości, że znów się na Niego rzuciłeś ot tak po prostu, jak bezmyślna bestia, upokorzenia, które wynikało z miotania się na uwięzi.
Oj nie... nie po raz kolejny.
Salome Mildred Thynn
Nauka
Salome Mildred Thynn

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Sob Lis 07, 2015 9:55 am
Chciała wyrzucić z siebie to, co pchało jej się na wargi po pytaniu Puchona o ewakuację. Ewakuację! Nie wiedziała, w jakim świecie żył pan Warp, ale to, co nastąpiło po wieści od dziwnego, zestresowanego czarodzieja było raczej paniczną ucieczką – chociaż tak, można było ją uznać za pewną formę ewakuacji. Nie wiedziała, jak daleko rozniosła się informacja o ataku, ale zdawała sobie sprawę, że wielu mieszkańców wioski zachowa się tak, jak Madame Rosmeta i zamiast wynieść się jak najdalej, będzie usilnie, do ostatniej chwili bronić swojego dobytku. Sądząc jednak po tym, że ulice były praktycznie puste, wieść musiała dotrzeć do sporej liczby osób.
- Myślę, że wiadomość dotarła już wszędzie, ale wątpię, żeby wszyscy byli chętni do ewakuacji. – Odpowiedziała wymijająco, nie chcąc, żeby Colette zaczął martwić się jeszcze o mieszkańców. Jakby niepokój o kolegów był niewystarczający! – Powinien pan teraz myśleć o sobie, panie Warp. Różdżkicały czas w gotowości.
Zdumiała ją przytomność tego młodego chłopaka, kiedy zapytał Krukona o ilość Śmierciożerców, z którymi zmagała się Minerwa i ten drugi, którego imienia nie mogła zapamiętać... Aaron, tak. Sama była tak przejęta uczniami, że nie poświęciła tej chwili potrzebnej na refleksję nad resztą grona pedagogicznego. Jednak po usłyszanej odpowiedzi nie była już taka pewna, czy ta wiedza nie zniszczy jej tak ciężko zachowywanego trzeźwego myślenia. Nie mogła się rozdwoić, na Merlina!
Nailah naprawdę nie wyglądał dobrze, dodatkowo odmówił wypicia większej ilości eliksiru. Tylko trochę zmęczony! Nie miała pojęcia, z czego teraz produkowano młodych czarodziejów, jeśli określał swój stan mianem „trochę zmęczonego”.
- Niech pan nie zmyśla, tylko trzyma tę fiolkę. Mam tego jeszcze trochę. – Liczyła na to, że z czasem zmądrzeje i skorzysta z pomocy. Doprawdy, mógł bardziej współpracować.
Podniosła głowę, żeby zerknąć, co wyprawia Colette. Chłopak najwidoczniej nie potrafił usiedzieć w miejscu. Dzielił się z nią swoimi pomysłami i przemyśleniami, co mogło okazać się przydatne – ale jeszcze nie teraz, kiedy mówił o tym, co zdążyła już przeanalizować kilkanaście razy. Nawet, jeśli miał rację, nie miało to znaczenia.
- Nie uda nam się wszystkich zebrać, panie Warp. – Wyjaśniła spokojnie, przemilczając fakt, że nawet nie wie, gdzie jest większość studentów. – Ale nawet gdyby, nie sądzi pan chyba, że pozwolilibyśmy uczniom walczyć? - Rzuciła szybkie spojrzenie za okno - wciąż panował spokój. – Ta wiadomość, którą pan przesłał… Dociera w konkretne miejsce, a nie do konkretnej osoby, dobrze zrozumiałam?
Potem Sahir rzucił coś o opuszczaniu tego miejsca. Salome poczuła, jak na jej twarz wchodzi trochę więcej rumieńca. – Żadnego wychodzenia, panie Nailah! – Miała już serdecznie dość uczniów, którzy w podobnym momencie „gdzieś wyszli”. – Proszę nie bredzić, tylko wziąć się w garść, to nie jest moment na okazywanie słabości. Sytuacja jest, jaka jest, ale musimy sobie z nią poradzić.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Sob Lis 07, 2015 1:24 pm
Czekał jak idiota, aż olśni go jakiś genialny pomysł, który ocali tę podbramkową sytuację. Ale nic z tego, miał głowę pustą, jak większość pudeł w tym miejscu. Dlatego nie mógł usiedzieć na miejscu i przebijał jednymi myślami inne myśli, jak w wewnętrznej licytacji. Co będzie lepsze? Co będzie szybsze? Co będzie bezpieczniejsze? Co będzie mniej egoistyczne? Co będzie bardziej możliwe? Co gwarantuje większe powodzenie? Co uratuje większą ilość ludzi? Co będzie bardziej zgodne z prawem? Co będzie bardziej moralne? Kto da więcej?
Sapnął niespokojnie i wrócił grzecznie do pozostawionej przy ladzie dwójki, czując, jak ciśnienie krwi podnosi mu się jeszcze bardziej słysząc słowa i tłumaczenia Sahira. Nie miał mu osobiście za złe tego, że uciekł, choć usłyszał nutkę niezadowolenia towarzyszącego chwili wypowiadania tego słowa. Ba, Puchon był wręcz całkiem wdzięczny losowi za taki scenariusz, bo ucieczka była przypuszczalnie najlepszym pomysłem ze wszystkich – lepsza byłaby tylko teleportacja, ale z tego, co było wiadomo, kurs jeszcze nie dobiegł końca i podjęcie próby bez odpowiedniego przeszkolenia mogłoby zakończyć się naprawdę okropnie. Niemniej, bardzo możliwe, że Profesor Minerwa i Pan Burke mogli radzić tam sobie o wiele lepiej, nie musząc martwic się dodatkową ochroną ucznia na polu walki. To brzmiało bardzo... Pewnie, ale niechybnie była w tym krztyna prawdy. Bardzo możliwe, że oni kupowali właśnie wszystkim czas, który ci mogli sobie marnować w sklepie papierniczym.
Chłopak zacisnął dłonie w pięści. Poczuł jeszcze większą złość na siebie, na Sahira, na Śmierciożerców i całą tę sytuację. Nie był zły tylko na Panią Thynn, której widok naprostowywał mu myśli. Widział jej poirytowanie nagłą sugestią Krukona, ale Warp znając Kocura lepiej z miejsca wiedział o co chodzi. W końcu zostało mu to wyjaśnione kilka chwil wcześniej, kiedy byli tu jeszcze sami – potrzebował krwi do regeneracji. Bardzo wygodną wersją wydarzeń mogłoby być to, że oni – Puchon i Nauczycielka - zostaliby tu i ubezpieczali tę mini-fortecę, a on wyszedłby zapolować, po czym wrócił w pełni sił i pomógł im ją bronić. I nastała tak podbramkowa sytuacja, że Col ufając osądom Nailah'a i temu, że tamten nie zrobi żadnej głupoty, pewnie z miejsca by się na to przychylił. Gdyby nie jeden szkopuł: Wampir był za słaby. Widać było jak na dłoni, że minęła ta zbawienna granica, w której odrobinę głodny, ale wciąż silny drapieżnik mógł uzupełnić niedobory w organizmie i wrócić, by walczyć o swojej terytorium – zaniedbano ją i było już za późno. Dlatego zamiast polowania pozostawało zaszycie się w ciemnym kącie i poczekanie na spokój. I w tym Colette też by pomógł - w ukryciu Sahira jak najdalej stąd i samotnym powrocie, by ewakuować resztę. Ale teraz nie było dookoła żadnych bezpiecznych kątów, jedynym miejscem, które jawiło się jako na poły bezpieczne i odstraszające uwagę innych, była Wrzeszcząca Chata. Ale stare, zapomniane i zrujnowane domostwo było za daleko stąd. I o ile przy pomocy zaklęć, zwłaszcza dwójki czarodziejów, transport rannego nie był problemem, to przemknięcie niezauważenie, już nie należało z tego miejsca do rzeczy najprostszych.
- Sahir, Pani Thynn ma racje, wychodzenie teraz byłoby samobójstwem. - odparł grobowym tonem, nie chcąc wychodzić na kule u nogi, która przyszpilała Go tu do podłogi bez odpowiednio dobrych i silnych argumentów. Wiedział co się kraje i jak bolesne może to być, ale był gotów powstrzymać Sahira przed atakami na innych albo na siebie, nawet za cenę jego obrażenia się. W końcu w szybkim rachunku zysków i strat, Sahir nie robił się z sekundy na sekundę silniejszy, a w obecnym stanie był zdecydowanie łatwiejszy do upilnowania niż trójka Śmierciożerców, dla których złapanie bezmyślnego zwierzęcia byłoby łatwe jak cholera. Nawet siatka przestałaby być potrzebna – wystarczyłaby odpowiednio soczysta marchewka i kij.
Zwrócił wzrok na kobietę i rozluźnił uścisk pięści, czując jak paznokcie za mocno wbijały się we wnętrze dłoni.
- Wydaje mi się, że w takiej sytuacji przyda się pomoc każdej różdżki. Nie jesteśmy w końcu na pierwszym roku, Pani Profesor, naprawdę doceniam Pani matczyne podejście, ale większość na pewno będzie chciała stanąć ramię w ramię z nauczycielami. Do tego nas w końcu szkolicie, nie? Do tego, byśmy po wyjściu z Hogwartu dali sobie radę w dorosłym życiu, a z tych bardziej czarnych scenariuszy może czekać nas na przykład to. - wskazał otwarta dłonią na drzwi. Czysto symbolicznie. - To, o czym mówię, to ostateczność, ale nie... Niemożliwość.
Opuścił rękę i dłuższą chwilę wpatrywał się w czarownicę swoimi dwukolorowymi oczami, czując jak na policzkach pojawia mu się coraz więcej ceglastych wypieków, świadczących o dużej ilości wewnętrznego wysiłku. Zresztą kobieta była nie mniej czerwona niż on. Ale zmieniła na szczęście temat.
- Tak, do miejsca, ale nie na szczególnie długie dystanse, a przynajmniej ja nie sądzę, bym wypuścił coś, co pomknie stąd do chociażby Hogwartu. Zresztą nawet jeśli, to nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie na tę chwilę mógłby się znajdować Profesor Dumbledore i dlatego jestem bardzo wdzięczny, że poszła Pani po lepszy rozum do głowy niż ja i wysłała list. - wreszcie jakiś krzywy uśmiech ozdobił jego twarz. - A wracając do zaklęcia: tak, samo nie odnajdzie osoby i zwykle... Zwykle szepcze, dlatego bałem się, że go Pani nie usłyszy, ale chyba moja głęboka prośba o to, by wrzeszczał podziałała. Ale to nie często się udaje. Przynajmniej nie mi. Chce Pani go gdzieś teraz wysłać? - spytał z nadzieją, sądząc, że przyczyni się do jakiegoś większego planu. - Do kogoś bardziej z zewnątrz? W Londynie np?
Sponsored content

Sklep Scrivenshaft'a - Page 3 Empty Re: Sklep Scrivenshaft'a

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach