Go down
Willow V. Prescott
Biznes
Willow V. Prescott

Kawiarenka - Page 2 Empty Re: Kawiarenka

Nie Gru 09, 2018 1:42 pm
Świstek na kupkę trafił wszystkich świstków od Collinsa, paranoicznie składowanych w szufladzie, tuż pod wyświechtanym albumem rodzinnym. Nie był pewien, po co je wszystkie trzymał. Zrobił się nad wyraz sentymentalny, od kiedy przestali dzielić dormitorium. Od kiedy cokolwiek przestało łączyć go z czymkolwiek. Kotkę nakarmił, pogłaskał po pyszczku. Enigmatyczna Szept. Pomyślał, że ona Che są do siebie w jakiś sposób podobni. Nie bała się go, ich znajomość kształtowała się od wczesnych lat szkolnych. Przetrzymał zwierzę znacznie dłużej niż należało, a potem, z krótką wiadomością [a właściwie jej którąś wersją, jedynym niezgniecionym kawałkiem pergaminu], wypuścił przez okno.
"Będę".
Skąd Cheyenne właściwie wiedział, że Prescott jest w Londynie, a nie w Hogsmeade, gdzie od niedawna trudnił się sprzedażą piór, pergaminów i niechcianych bibelotów? Przeklęty tropiciel. Dwa westchnienia. Widocznie równie dobrze radził sobie z ludźmi, co z lykanotropią.
Nie spóźnił się. Znaczy, nie znacząco, zaledwie kilka minut. Nie znał tej części miasta ["mugolskie dzielnice"], a unikał głównych dróg; ludzi niemagicznych, spojrzeń, niepotrzebnego poniedziałkowego hałasu i przystanków linii metra. Zgarbiony, z kapturem na głowie i z ciemnym cieniem wokół oczu siał aurę szczenięco-nastoletnią, zupełnie tak, jakby zatrzymał się gdzieś w bezpowrotnie utraconym wieku szkolnym i nie chciał ruszyć dalej. Słodki (tylko nigdy nie wypowiedzianym zdaniem Willowa Prescotta) Cheyenne był w tej kwestii przeciwieństwem; lepiej zbudowany, z dojrzalszymi rysami twarzy i - czego nie mógł wiedzieć, ale co zakładał - z dziesiątkami małych blizn, śladów pazurów. Walki. Pod koszulką. Najpierw dostrzegł go przez okno, dopiero później zwrócił uwagę na tabliczkę z nazwą ulicy. Tak, tu. Na pewno tu. Zsunął z głowy kaptur, gdy tylko usiadł naprzeciwko.
Nie pijam kawy. Co to jest kurwa za syfiaste miejsce? Gdzie byłeś przez ostatni miesiąc i czemu nie odpisałeś na żadną sowę? Jebany w dupę peace and love i posklejane włosy kelnerów. Postawiłem tarota, nie wyjeżdżaj z miasta. Naszą relację określa karta wisielca, trzecia. Dwie pierwsze: wieża i śmierć, Arkany Wielkie. Collins, ty pieprzony eremito, to wszystko znaczy co najmniej fatalnie, wiesz? Sto słów cisnących się na usta, wszystko bez ładu.
- Dobrze Cię widzieć. - I tyle z wypowiedzianego. Przynajmniej żadnych kłamstw, paniki i porojonych monologów nawiedzeńca. Willow, spokojnie. Wszystko jest dobrze. - Od kiedy jesteś w Londynie?
Cheyenne Collins
Ministerstwo Magii
Cheyenne Collins

Kawiarenka - Page 2 Empty Re: Kawiarenka

Nie Sty 20, 2019 5:28 pm
Na ten moment liczyło się tylko to, że dzwonek zawieszony tuż nad drzwiami kawiarni metalicznie brzęknął. Obrazy dotyczące nachalnego, hipisowskiego właściciela, kadry z zegara zawieszonego w tle, szum pszczelich rozmów ― wszystko przestało mieć znaczenie, gdy jasne spojrzenie Collinsa padło na wkradającą się do środka sylwetkę. Śledził jego kroki, w ogóle nie zmieniając swojej pozycji. Pozostał w poprzednim ułożeniu i choć mięśnie karku napięły się, nie przechylił głowy, aby lepiej przyjrzeć się wejściu przez które wślizgiwał się Willow. Niektórzy byliby pewni, że nawet nie mrugał, choć w rzeczywistości źrenica okolona zimnym okręgiem tęczówki przesuwała się niespiesznie po białku. Wreszcie wzrok się zatrzymał. Dokładnie w chwili, w której naprzeciwko niego usiadł Prescott.
  Co trzeba... co WYPADAŁOBY odpowiedzieć na "dobrze Cię widzieć"? Sięgając w głąb pamięci Cheyenne próbował wyszukać najbardziej wiarygodne warianty. Niektóre zakładały zaśmianie się, przewrócenie oczami i zaczepną odzywkę. Coś w stylu: "och, czyżby?". Inne ograniczały się do oklepanego "Ciebie również". Cokolwiek chodziło mu jednak po głowie, wybrał chyba najgorszy ze scenariuszy. Nawet nie drgnął.
  Zdążył przyzwyczaić się do gry aktorskiej, mówienia wszystkim "dzień dobry" z firmowym uśmiechem będącym o krok od zmaterializowania się obok w postaci wora cukru. Jeżeli tego wymagały okoliczności, wchodził w skórę osoby zupełnie odmiennej od własnych przekonań, nawyków i cech charakteru. Willow był prawdopodobnie jedyną osobą, a przynajmniej jedyną na przestrzeni tego kontynentu, która spotkała się z niewymuszonym zmęczeniem.
  Cheyenne przechylił się nieco do przodu, jakby ich rozmowa miała przybrać bardziej konspiracyjny poziom. Oparł wtedy przedramiona z podwiniętymi do łokci rękawami koszuli o blat i spojrzał Prescottowi prosto w oczy. Nie musiał dostać potwierdzenia od tego chuderlawego chłopaka ― domyślał się sam, jak fatalnie wygląda. Ze zmierzwionymi włosami, niedbale zaczesanymi do tyłu, z cieniami wokół ślepi od nieprzespanych nocy. Z poszarzałą twarzą, przez którą wyglądał na więcej lat niż rzeczywiście posiadał.
  Od kiedy jesteś w Londynie?
  ― Od niedawna. Kilka godzin ― przyznał wreszcie, zachrypniętym głosem przedzierając się przez ściśnięte gardło. ― Może dni.
  Może cały czas tutaj był.
  Podobna myśl miała dłuższy moment, żeby wykiełkować, bo Cheyenne, nieprzywykły ostatnio do rozmów, zamilkł na kolejną minutę. Nie tracił zainteresowania Willowem, jakby starał się przestudiować każdą drobną zmianę na jego twarzy, sięgnąć wgłąb rówieśnika i dostrzec to, co działo się w trakcie nieobecności. Dużo się zmieniło, Prescott? Dużo masz mi do powiedzenia?
  ― Co u ciebie?
  Choć nie zdążył ugryźć się w język i obleczone obojętnością słowa wyrwały się spomiędzy zaciśniętych lekko zębów, już po samym tonie dało się wyczuć, że nie to było powodem, dla którego zainscenizował spotkanie.
  Odetchnął głębiej, przenosząc ciężar ciała z powrotem na plecy, które przylgnęły do oparcia krzesła. Ułożył się wygodniej na siedzisku; jedna z rąk pozostała na blacie, palec wskazujący wystukiwał bezgłośny rytm. Druga zsunęła się na udo rozstawionych w lekkim rozkroku nóg Cheyenne'a.
  ― Coś się ostatnio działo?
Willow V. Prescott
Biznes
Willow V. Prescott

Kawiarenka - Page 2 Empty Re: Kawiarenka

Sob Lut 09, 2019 7:57 pm
Nie lubił tego spojrzenia Collinsa; przenikliwego, dziwnie surowego. Z jednej strony przywodziło ono na myśl spojrzenie wymagającego rodzica, takiego, który po raz pierwszy pozwolił ubrać się niesfornemu przedszkolakowi według własnego, niemożliwego do przewidzenia planu, a z drugiej zaś wzrok zwykłego tropiciela, co pokrywało się z prawdą dotyczącą jego profesji. W pierwszej wersji za bardzo krytyczny, w drugiej zaś zbyt uważny, nieżyczliwy. Może niebezpieczny. Czy pozornie? Tego nie roztrząsał. Raczej odsuwał od siebie prawdę o socjopatycznej naturze przyjaciela. Przez moment unikał bezpośredniego spojrzenia. Obrażone szczeniątko, pomyślał sam o sobie. Męczyła go ta niespójność. Chciał konkretów, bo musiał ułożyć w głowie jakiś chociaż częściowo prawdopodobny plan wydarzeń dotyczący wszystkiego, co działo się pomiędzy ich ostatnim spotkaniem, a tym, co działo się teraz. Czy Cheyenne mógłby go oszukać? Tego nie wiedział, ale ufnie zakładał, że nie. Czy mógłby nie mówić mu wszystkiego? Willow myślał, że Collins wie o rzeczach, o których nie opowiedziałby nawet sam sobie. Zresztą, warunki, jakie zapewniała hippisowska kawiarnia na obrzeżach mugolskiej częśći Londynu nie sprzyjały zwierzeniom. Gęsta atmosfera i wyczekujące spojrzenia kelnerów (obaj wyglądali jakby urwali się z zakładu dla czubków, co niby mieliby zamówić?) zachęcały raczej do konspiracyjnych szeptów. Wyprostował się i nieznacznie uśmiechnął, kącikiem wargi. Zawsze znalazł dla niego jakieś usprawiedliwienie.
- Stawiałem karty - rzucił i wzruszył ramionami, by, mimo początkowej [co prawda tylko myślowej] paniki, celowo odjąć temu znaczenia. Willow zawsze stawiał karty, dzień w dzień. W kartach wychodziło wszystko i nic. W zasadzie to nawet nie wiedział, czy Collins traktował jego wróżby na poważnie, czy może spotykał się z nim od czasu do czasu po to, by dowiedzieć się, co zasłyszał od miejscowych. Tak czy inaczej, mając do swoich wróżb zaufanie i bardzo poważne podejście, starał się pomagać. Albo robić coś, co subiektywnie za pomaganie uznawał-.
- Jesteś w dobrym miejscu. No nie dosłownie. Powinieneś tu powęszyć, gdzieś w Londynie. O n a nie jest z natury zła, ale wilkołaki zazwyczaj kręcą się przy ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Ktoś na pewno będzie coś o n i e j wiedział. Albo o tej rodzinie - wyrecytował. Wolał posłać go na Nokturn, niż gdzieś poza miasto, znów w drogę na długie tygodnie. Uważał, że Cheyenne powinien odpocząć, a nie rzucać się na każdy trop jak dzikie zwierze. Pomyśleć, zaplanować kolejny krok. Zjeść posiłek. Ale nie, on karmił tylko obsesję. Zasłonił usta rękawem peleryny, by stłumić westchnienie. Nie chciał uruchamiać kolejnej spirali paranoicznych myśli. Na zbyt mało miał wpływ. - Poza tym, to wynajmuję mieszkanie w Hogsmeade. Nad sklepem. Odwiedź mnie, jak będziesz w pobliżu. Przypomnisz sobie, jak to jest mieć namiastkę domu.
Cheyenne Collins
Ministerstwo Magii
Cheyenne Collins

Kawiarenka - Page 2 Empty Re: Kawiarenka

Pią Mar 01, 2019 9:01 pm
No tak. Mógł się tego spodziewać. Bezpośredniość niejednokrotnie doprowadzała w ich relacji do gwałtownych zamarć, jakby czas postanowił się zatrzymać i dać im parę dodatkowych chwil, aby zorientowali się w sytuacji i teraz, póki nie było za późno, sprowadzili rozmowę na inne tory. Cheyenne czasami zastanawiał się, czy prostolinijność Willowa brała się ze szczerości i troski, czy gorzej — z przeciwnej strony muru. Z pragnienia wyłożenia wszystkiego na stół, uderzenia rękoma na blat. Wykrzyknięcia. Czegoś. Czegokolwiek. Chociażby tego, że cała ta tułaczka mogła okazać się bezsensowną szarpaniną. A mogła, prawda? Tyle lat i jedyną poszlaką, jaką miał, były wróżby snute przez Prescotta. Wróżby, w które, do jasnej cholery, nigdy nie wierzył.
 Za twardo stąpał po ziemi. Potrzebował dowodów, a nie spekulacji. Nie zawierzał czemuś, co było zależne od osobistej interpretacji, choć bardzo chciał, by słowa Willowa przynajmniej mogły okazać się prawdą. Gdyby w ogóle zakładał taki wariant, z miejsca opuściłby mugolską kawiarenkę. Drzwi nie zdążyłyby się do końca zamknąć, a Collins mijałby już przecznicę, nie interesując się ani wysoko wiszącym na niebie słońcem, ani gapiami, u których zdyszany, nerwowy mężczyzna wywoływał zainteresowanie.
 — Nie jest zła?! — syknął twardo. Wymsknęło mu się, nim zdążył nad sobą zapanować. Rysy twarzy bruneta gwałtownie stężały, gdy zęby minęły się z językiem i zamiast zagryźć się na nim, trafiły na siebie. Czy Willow w ogóle się słyszał? Jak ktoś, kto doprowadzał do osobistej tragedii nie mógł być zły? Czy wszyscy ci manipulatorzy, socjopaci, złodzieje, a wreszcie rasowi porywacze, gwałciciele i mordercy nie byli źli? Byli. A ona zabiła. Cheyenne być może nie stanowił wzoru cnót, nie czuł się też upoważniony do wydawania wyroków, jeżeli sprawa była mu obca. Tutaj znał jednak szczegóły, oblepiały go jak pajęczyna. Każdy gwałtowny ruch tylko silniej plątał nicie, a wreszcie doszedł do punktu, w którym nie pozostało mu nic, jak łudzić się, że ostatecznym szarpnięciem wyrwie się z pułapki lub na zawsze już w niej pozostanie. Musiał skończyć tę farsę.
 Co nie oznaczało, że wyżywanie się na Bogu ducha niewinnym Willowie zbliżało go do „jej” odnalezienia. Zagryzając mocniej zęby odwrócił wzrok, znów spojrzał na zegarek. Uporczywie zastanawiał się nad tym, ile wcześniej powiedział Prescottowi, a ile on sam wyczytał z tych swoich kart lub po ludzku — ile się domyślił. Nawet Rhea nie wiedział nic ponad skąpo okrojoną historyjkę, w której młodszy brat Collinsów tropi wilkołaka.
 Żenujące życie.
 — Przepraszam, ponosi mnie — wymamrotał łechtająco, wreszcie decydując się zabrać głos w dyskusji. Nie tylko dlatego, że kelnerzy co rusz zerkali ku nim, jakby naprawdę omawiali zagrażający społeczeństwu plan, ale także dlatego, że „tak trzeba było”. Przetoczył jasnym spojrzeniem po twarzy właściciela, który zorientowawszy się, że jego ukradkowe zerknięcia zostały jednak zarejestrowane, na powrót obrócił się do swoich zajęć. Ostatecznie oczy Cheyenne'a osiadły na Willowie. — To był długi dzień.
 Wszystkie jego dni były „długie”. Zawsze się tak tłumaczył, gdy jakiekolwiek słowo zostało obleczone chociaż szczątkową dozą emocji — jak przed momentem, gdy w krótkie pytanie wkradł się gniew i niedowierzanie. Jak u dzieciaka, któremu wytrącono z rąk ulubioną zabawkę, a który zarzekał się, że dzierży w dłoniach trofeum.
 — Rzadko bywam w tych stronach, wiesz o tym.
 Było tam za dużo czarodziei, za dużo magii, która stanowiła dla Collinsa alternatywę, a nie podstawę do życia. Nawet teraz nie dało się dostrzec, czy wziął ze sobą różdżkę, choć bez dwóch zdań wojowanie z wilkołakami zmuszało go do szlifowania swoich nadnaturalnych zdolności.
 — Bezpieczniej będzie spotkać się u mnie. Tam też możesz mi stworzyć namiastkę domu. Gotując, na przykład — mówiąc to, zwrócił na siebie uwagę jednego z przemykających od stolika do stolika mężczyzn. Chłopaka w zasadzie, który z przepaską na biodra skrzywił się, jakby chciał przypomnieć, że tutaj TEŻ mogliby coś zjeść. Wypić. Do licha, obojętnie co, byle nie ograniczało się do siedzenia i szeptania. Cheynne jakby wyczuł nerwowe spojrzenie kelnera, bo opadł z powrotem luźno na oparcie krzesła i bezceremonialnie zapytał swojego jasnowłosego, cherlawego towarzysza, na co ma ochotę.
Sponsored content

Kawiarenka - Page 2 Empty Re: Kawiarenka

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach