Go down
Connie Wellington
Oczekujący
Connie Wellington

Seraphina Constance Wellington [uczennica] Empty Seraphina Constance Wellington [uczennica]

Pią Paź 23, 2015 10:56 pm

Seraphina Constance Wellington


Data urodzenia: 04.01.1960 r. (poniedziałek)
Czystość krwi: półkrwi
Dom w Hogwarcie: Ravenclaw
Różdżka: czarny bez; róg biesa; 13 3/4 cala

Widok z Ain Eingarp:

Connie po raz pierwszy o lustrze pragnień usłyszała jeszcze z ust swojej mamy, która opowiedziała jej, jak po spojrzeniu w nie, zobaczyła siebie w sukni ślubnej, trzymającą pod rękę jej ojca. Cóż – piękna historia, idealna do opowiedzenia na walentynkowej kolacji. I na urodzinach. I rocznicach. I dosłownie każdej rodzinnej uroczystości. Podsumowując - Connie miała dość tej ckliwej opowiastki w wieku sześciu lat; no ale nie o tym mieliśmy dziś mówić, bo kiedy dziewczyna stanęła po raz pierwszy przed lustrem – nie miała już ani mamy, ani taty. I to właśnie ich spodziewała się dostrzec w lustrze, ba – wykluczała każdą inną możliwość, bo to przecież byli jej rodzice, a rodziców przecież powinno się kochać całym sercem, prawda?
Dlatego nieźle się zdziwiła, gdy zobaczyła tylko i wyłącznie siebie...
W pierwszej chwili myślała, że może pomyliła sale, albo że starszy krukon chciał z niej zakpić; no ale nie – jak wół na ramie od tyłu można było przeczytać – 'pragnienia'. Jednak zamiast natychmiastowego wyjścia z pomieszczenia, usiadła na podłodze przed lustrem i zaczęła dokładnie studiować cały obraz, w końcu przecież tak łatwo się nie podda. I tak właśnie zorientowała się, że odbicie nie pokazuje tylko i  wyłącznie jej. W tle, zamiast gładkiej ściany znajdował się regał po brzegi wypełniony książkami o tytułach, o których tylko mogła pomarzyć, a to, co na początku wzięła za odbicie uchylonych drzwi, okazało się przejściem do innego pomieszczenia, za którym mogła dostrzec metalowy stół, a gdy przechyliła mocniej głowę – zobaczyła kilka kociołków z których unosiła się różnokolorowa para.
Więc chciała w swojej przyszłości zdobywać wiedzę i warzyć eliksiry, cóż – w sumie to było nawet do przewidzenia. Już miała się podnieść, kiedy wyłapała kątem oka ruch... Czyżby ktoś tu za nią przyszedł? A może ona sama wcięła się w czyjś czas? Ale w pomieszczeniu z nią nie było nikogo... Dlatego jeszcze raz spojrzała w lustro, i dopiero wtedy zauważyła kryjącą się w cieniu męską postać. Jej tata? Nie, on nie był tak wysoki... Nie ważne jak bardzo się skupiała, ile razy mamrotała pod nosem prośby – mężczyzna nie chciał wyjść z cienia; podświadomość wygrała tę walkę, wyraźnie uznając, że dziewczynka jeszcze nie była gotowa na tę informację.
Dopiero, gdy parę lat później Connie ponownie stanęła przed magicznym zwierciadłem, mężczyzna pokazał swoją twarz.

Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:

- Seraphino, jedzenie ci wystygnie! – to już czwarty raz, kiedy Faust wołał ją na kolację. Zazwyczaj, gdy po piątym nie schodziła do jadalni, mężczyzna z ciężkim westchnięciem zamiast pełnowartościowego posiłku przygotowywał jej coś, co była w stanie zjeść nie brudząc przy tym wszystkiego wokół i zanosił to wszystko do biblioteki. Jednak tym razem Connie stwierdziła, że rękopis na temat run płodności w kulcie Freyra mógł poczekać dwie godziny. W końcu były wakacje, a materiał, który właśnie przerabiała był nadprogramowo nadprogramowy; ale nic nie mogła poradzić na to, że ciągnęło ją dosłownie do wszystkiego, co było ciekawe. Problem zaczynał się wtedy, kiedy w jednym temacie znajdywała odnośnik do drugiego, a później do kolejnych. Do akurat tego rękopisu dotarła ścieżką prowadzącą od eliksirów leczniczych, przez te leczące bezpłodność, później przez wykorzystanie łożysk w alchemii, w której do warzenia mikstur stosowano również zaklęcia, tudzież runy.
- Idę! – odkrzyknęła w końcu, po drodze rzucając jeszcze przysmak Lucy, żeby ta miała co zjeść tuż po obudzeniu, bo przecież nie będzie polowała na głodnego!
Ciemnowłose dziewczę zbiegło szybko po schodach i już spokojniej ruszyło do jadalni, w której czekała na nią kolacja. Którą również można było podciągnąć pod kategorię obiadu, biorąc pod uwagę fakt, że nie miała kiedy tknąć tego, co Faust przyniósł jej około drugiej po południu.
- Ciekawa lektura? – spytał, gdy Connie usiadła na drugim końcu długiego stołu. Niby mogli siadać bliżej siebie, ale to stało się ich małą tradycją na cześć pierwszego wspólnie zjedzonego posiłku.
- Bardzo. Wiedziałeś, że kobiety, które zjadają łożysko po porodzie, rzadziej wpadają w depresję poporodową? I nie mówię tu o łożysku gotowanym na parze, czy zapiekanym z ziemniaczkami, ale wysuszonym, sproszkowanym i sprasowanym w tabletki. – brunetka za nic miała to, że była w trakcie posiłku; do dosłownie każdego tematu podchodziła bez emocji.
- Medycyna chińska? – upewnił się, a dziewczyna pokiwała twierdząco głową. – Znane mi są te właściwości. – uśmiechnął się lekko. Po kilku latach spędzonych w towarzystwie Seraphiny wciąż nie mógł się nadziwić jej pragnieniu wiedzy. Pochłaniała każdą książkę, którą tylko dorwała w swoje smukłe dłonie; i gdy tylko otworzyła pierwszą stronę – przenosiła się do innego świata, z którego wyrwać ją mogło tylko dobrnięcie do końcowej okładki. – Swoją drogą – zdecydowałaś już, z czego będziesz zdawać owutemy? – spytał podnosząc kryształowy kieliszek z ciemnoczerwoną cieczą do ust. Ktoś, kto jadłby z nimi po raz pierwszy mógłby pomyśleć, że gospodarz raczy się winem; jednak prawda była z goła inna.
- Chciałabym ze wszystkiego. No, może odpuściłabym sobie wróżenie z fusów i mugoloznawstwo. Ale nie wiem, czy to będzie możliwe przez to, że nie kontynuuję wszystkich przedmiotów. – Connie włożyła do ust kawałek rozpływającego się kurczaka w sosie grzybowym.
- Powinnaś trochę zwolnić, nie możesz być najlepsza ze wszystkiego. Przypomnij sobie SUMy... – tu Faust uśmiechnął się lekko, podczas gdy siedząca naprzeciw niego dziewczyna przewróciła oczami.
- Dobrze wiesz, że z Historii Magii miałabym PO, gdyby nie fakt, że nikt nie chciał włożyć odrobiny wysiłku w przeczytanie mojego eseju. – powiedziała, celując w niego oskarżycielsko widelcem.
- Tak, ten zadowalający z Wróżbiarstwa też był wynikiem twojego charakteru pisma. – mężczyzna nawet nie próbował powstrzymać śmiechu.
- Z tego, to wszyscy powinniśmy dostać powyżej oczekiwań, za samo stawienie się na egzaminie, bo to dziwne, że ktoś w ogóle do tego podchodził. Choć przyznaję – transmutację zawaliłam... – westchnęła ciężko, jednocześnie próbując się wyżyć na Bogu ducha winnemu kartofelku.
- Nie zawaliłaś, Chérie... Nie twoja wina, że uczyłaś się z pierwszego wydania, bez poprawek. Praktyczny przecież poszedł ci śpiewająco. – pocieszył ją, odstawiając pusty już kieliszek na stół; obok pustej zastawy.
- Fakt, nie moja wina – twoja. Trzeba było uaktualniać bibliotekę. – powiedziała, jednak nie chowała urazy; dobrze wiedziała, ile potrafi i co dokładnie wie, i testy nie były jej potrzebne do utwierdzenia się w tym.
- Więc co zdajesz? – nie dał się tak łatwo zbić z tropu.
- Na pewno Eliksiry, Transmutację, Zaklęcia... A resztę wybiorę później.
- Czyżbyś poważnie myślała o alchemii...?
- Ktoś ci w końcu musi dotrzymać towarzystwa, a bez kamienia filozoficznego będzie to odrobinę... niewykonalne. – uśmiechnęła się. Tak, myślała o alchemii, ale niekoniecznie w kontekście eliksiru nieśmiertelności. Bardziej interesowała się zapomnianymi eliksirami, do których wykonania były potrzebne ludzkie organy. Te mikstury były niezwykle skomplikowane, czułe na zmiany otoczenia, wahania maga, ale za to niezwykle potężne.
- Czyżbyś wątpiła, że z moim nieodpartym urokiem i czarującą aparycją nie znajdę nikogo, kto chciałby ze mną spędzać czas?
- Dobrowolnie...? Kochany, musiałbyś napisać od nowa całą twoją historię, żeby barman nie uciekł od ciebie na drugi koniec miasta. – odgryzła się. Niewiele osób mogło sobie na to pozwolić i nie zostać później przekąską pana domu, ale ona już i tak oddawała swoją krew. Nie dlatego, że czuła się w obowiązku, czy chciała się jakoś odpłacić za to, co Faust dla niej zrobił – po prostu to lubiła i nie widziała w tym nic ani złego, ani niepoprawnego. Poza tym, czuła przyjemne dreszcze, kiedy widziała, jak wampir oblizywał wargi z jej krwi; tego akurat nie potrafiła wyjaśnić, pomimo tysięcy przeczytanych książek.

Przykładowy Post:

Mała, ciemnowłosa dziewczynka kucnęła w wysokiej trawie i wyraźnie się czemuś z zainteresowaniem przyglądała. Na jej twarzy było widać tylko i wyłącznie ciekawość, bez dodatku przyjemności, smutku, czy czegokolwiek innego, ale taki dokładnie wyraz pojawiał się u dzieci, które widziały coś nowego. A Connie właśnie coś takiego widziała.
Może nie był to typowy obraz, i większość dziewczynek w jej wieku uciekłaby z piskiem, bo kot zagryzający ptaka mógł przestraszyć; ale nie ją... Ona nie widziała brutalności, nie widziała śmierci – widziała zmianę, i to właśnie ta zmiana ją tak zainteresowała.


Ta sama dziewczyna obudziła się, szeroko otwierając zielone oczy, nagle przypominając sobie, że powinna napisać list do Fausta. Miała to zrobić wczoraj, bo taką mieli umowę, ale nic nie mogła poradzić na to, że obietnica dla opiekuna przegrała z wszechogarniającym zmęczeniem. Swoją drogą – chyba będzie musiała wcześniej kłaść się spać, bo miała dość przeżywania swojego życia od nowa w snach. Pal go sześć, jak były to takie wspomnienia jak dziś, bo kilka dni temu obudziła się zlana potem po ponownym doświadczeniu najgorszej kłótni, jaką miała z Faustem – tej, w której próbował ją przekonać do tego, żeby dała się przemienić w wampira. To był chyba jedyny moment w życiu, kiedy się tak bała, nawet śmierci rodziców nie przeżyła tak intensywnie.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie kusiła jej relatywna nieśmiertelność ze względu na to, ile wiedzy mogłaby zdobyć, ile rzeczy zrobić... Ale z drugiej strony wiedziała, że dając się przemienić Faustowi – musiałaby być względem niego bezgranicznie posłuszna, a to zdecydowanie jej nie odpowiadało; wolała umrzeć ze starości w wieku lat 90, niż żyć wieczność bez wolności. Inaczej miałaby się sprawa, gdyby mogła zostać przemieniona przez pierwszego wampira, ale ten (jak na złość) dał się zabić jakiemuś głupiemu eliksirowi.
Ale wracając do dnia dzisiejszego – chyba będzie warto przejść się do skrzydła szpitalnego po eliksir Bezsennego Snu, bo konsultować się z wróżbiareczkami nie miała najmniejszego zamiaru. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego, ale gardziła sztuką przewidywania przyszłości; jedyne przepowiednie, które uważała za rzetelne pochodziły od centaurów, a z nimi przecież nie skonsultuje się w sprawie swoich snów; nie śmiałaby zawracać im głowy takimi bzdetami.
Z cichym westchnięciem wstała z łóżka i rozejrzała się po dormitorium; wszystkie dziewczyny jeszcze spały, ale Connie już do tego przywykła – z reguły była pierwsza na nogach i ostatnia w łóżku; i każdego dnia dokładnie sobie wyliczała ile powinna spać, żeby następnego dnia być odpowiednio żywą, ale to jeszcze nie znaczyło, że nie lubiła pospać; po prostu nie śpiąc była w stanie zrobić znacznie więcej rzeczy. Życie w jednym domu z kilkusetletnim wampirem sprawiło, że zdawała sobie znacznie bardziej sprawę z własnej przemijalności i chciała z życia wycisnąć jak najwięcej, a że była niemalże podręcznikowym typem introwertyka, to pod tym pojęciem kryło się dla niej "przeczytanie jak największej ilości książek". Jednak pomimo idealnego rozplanowania czasu nie potrafiła zorganizować przestrzeni wokół siebie i bardzo często było tak, że w łóżku znajdywała swoje prace domowe, albo budziła się w pościeli zalanej atramentem. Naprawdę się cieszyła, że do ogarnięcia tego wszystkiego miała pomoc skrzatów, bo gdyby przynajmniej raz w tygodniu nie miała uporządkowanych notatek i książek – pewnego dnia by się po prostu zgubiła w ciągle rosnącym labiryncie.
Ziewnęła przeciągle i delikatnie wyjęła Lucy z klatki; było jeszcze na tyle ciemno, że nietoperzyca mogła spokojnie dostarczyć list, przespać dzień w domu i wrócić wieczorem z odpowiedzią. Lucy nawet nie fuknęła, jak to miała w zwyczaju, gdy Connie miała dla niej jakieś zadanie, tylko wdrapała się na jej ramię i tak zaczepiona tam pozostała.
Brązowowłosa chciała przenieść się do pokoju wspólnego, ale tam na kanapach i podłodze spało kilku młodszych uczniów, wyraźnie zmęczonych nauką do zbliżających się SUMów. Cofnęła się cicho po puchaty szlafrok i postanowiła napisać list na parapecie, nie chcąc przypadkiem obudzić swoich kolegów.
Schodząc po schodach kątem oka złapała swój wygląd w lustrze i podziękowała Merlinowi, za to, że na co dzień się nie malowała; nie, żeby nie potrafiła - po prostu nie miała czasu. A dlaczego dziękowała? Bo większość jej rówieśniczek, gdyby nie zmyła makijażu pewnie mogła by się tera ubiegać o rolę pandy, czy szopa pracza; a ona wyglądała względnie normalnie. No i na szczęście jej włosy nie buntowały się przeciw niej, tylko grzecznie przez większość czasu pozostawały proste, no chyba, że (tak jak teraz) były luźno związane z tyłu głowy.
Na korytarzach nie było może najcieplej, ale Connie nie była zwolenniczką wysokich temperatur, także nawet nie zauważyła chłodu kamienia, na którym usiadła i położyła papier, żeby jej charakter pisma był przynajmniej w jakimś stopniu czytelny, choć Faust chyba już nauczył się czytać jej bazgroły bez większego trudu; po tylu latach powinien.
Pomimo tego, że w teorii Connie była już dorosła, ani myślała zerwać kontaktu ze swoim opiekunem; przez bardzo długi okres był jej jedynym przyjacielem, rodzicami, mentorem, świętym mikołajem, wróżką zębuszką i tak naprawdę wszystkim po trochu. Jasne, mógł ją zabić w ułamku sekundy, ale... No właśnie – ale. Przecież nie miała pewności, że tego nie zrobi. Może miała gdzieś w sobie instynkt samobójczy...? Chociaż nie wierzyła w to, że Faust pozbawiłby ją życia, bała się czegoś innego – że przemieni ją w wampira bez jej zgody. Ale ten strach nie był w niej obecny codziennie, raczej gdzieś z tyłu głowy, rzadko o sobie przypominając, bo przecież Faust obiecał, a jeszcze ani razu nie złamał danej obietnicy.
Bardzo szybko skończyła pisanie listu, podpisała się swoim pierwszym imieniem i otworzyła okno, żeby wypuścić Lucy. Słońce jeszcze było schowane za horyzontem, a w zamku panowała cisza. Nawet większość portretów jeszcze spała, ale Connie uprzejmie (i cicho) przywitała się z tymi, którzy już się obudzili.
Stwierdziła, że skoro już wyszła z dormitorium, równie dobrze mogła zahaczyć o wielką Salą i złapać jakieś śniadanie. To nic, że była w pidżamie i szlafroku, o tej porze w sobotę wszyscy spali. No prawie, bo po drodze natknęła się na jednego z patrolujących nauczycieli i nawet przywitała się z uśmiechem. Będąc w Wielkiej Sali, nałożyła sobie owsianki do miseczki, wrzuciła kilka owoców do kieszeni i chwyciła kubek z herbatą z odpowiedniego stołu. Była jedynym człowiekiem w pomieszczeniu i w sumie mogła się nacieszyć tą przepiękną i kojącą ciszą, ale obok łóżka czekała na nią księga, którą do jutra miała zwrócić do działu ksiąg zakazanych, więc wolnym krokiem wróciła do dormitorium, zasunęła kotary wokół swojego łóżka, i wciągnęła książkę na kolana.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Seraphina Constance Wellington [uczennica] Empty Re: Seraphina Constance Wellington [uczennica]

Pon Paź 26, 2015 12:36 am

Bardzo staranna karta, naprawdę przyjemnie mi się czytało. Łap Akcepciocha i 20 fasol za Kartę Wybitną! Moją pierwszą w karierze! :D


>>FANFARY<<
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach