Go down
Elizabeth Cook
Duch
Elizabeth Cook

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sty 22, 2015 3:01 pm
A więc swą wędrówkę czas zacząć. Swe ciało wędrowało po zakamarkach nie mając przed sobą żadnego celu. W końcu teraz go nie posiadała jedyne co mogla robić to myśleć o tym co działo się w jej życiu i co mogłaby naprawić. Jej ciało choć lekkie przeniknęło drzwi pokoju wspólnego Hufflepuffa. Co ją tutaj sprowadziło? Czyżby właśnie w tym miejscu spędzała najwięcej czasu? A może właśnie w takim domu była: Hufflepuff? Nie miała pojęcia, jej pamięć o życiu była znikoma, albo nawet żadna. Nie wymuszała żadnych wspomnień, jeżeli jakieś będzie miała przyjmie je i zaakceptuje, a teraz...Teraz będzie się cieszyć tym co jest. Ku swojemu zdziwieniu w środku dostrzegła dwóch chłopaków, zapewne z tego domu.
-Witajcie, przeszkadzam wam? - Spytała na tyle cicho i łagodnie by nie przestraszyć żadnego z nich. W końcu duchy w tym świecie to rzecz naturalna i codzienna. Jednak przyznać trzeba, że przenikający nagły duch przez drzwi może powodować u niektórych mini zawał serca. W końcu nie chciała im przeszkadzać, w rozmowie, choć i tak nic z niej nie usłyszała to nie chciała być nie grzeczna. Abstrakcyjne myślenie jak na ducha posiadające ciało astralne, ale w końcu może tak jest nawet ciekawiej i lepiej. Kto wie. Przekonamy się w dalekiej przyszłości.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sty 22, 2015 3:16 pm
Zatarł ręce, jak to miał w dziwnym zwyczaju, kiedy przez jakiś pomysł jarał się na murzyn blaszką. Nie mógł wręcz usiedzieć, musiał zacząć to rozkręcać; już, teraz, zaraz! Zasięgnąć języka, nowych znajomości, czuł się prawie tak jak podczas pierwszego pobytu w tej szkole. Znowu miał jakiś wyraźny, dalekosiężny i niesamowicie durny cel w życiu. Wreszcie, a już prawie zgnuśniał i skapciał z nudów. Z nudów... tylko na pewnej płaszczyźnie, bo nie można powiedzieć, że ostatnie wydarzenia nie robiły na nim wrażenia. Owszem, bał się jak sam Diablo, ale nie był typem człowieka, który będzie chował się po kątach, wyściubiał spod koca nos tylko na czas zajęć i nie wtryniał łap w nie swoje sprawy. To było silniejsze od niego. Taka natura i tyle.
Obrócił się bokiem do oparcia sofy, a przodem do rozmówcy żywiej zainteresowany.
- No... nie. Wybacz, ostatnio nie jestem jakoś specjalnie na czasie, nawet detale odnośnie balu mi umknęły przez ten nagły atak grypy jelitowej... Ale serio, tym razem Puchonka zginęła? - nie, nie to, że miał inne domy głęboko gdzieś, ale zwykle o dziwo to Ślizgoni byli najmocniej wplątani we wszystkie dziwne i specyficzne wypadki, nawet jak na tak kuriozalną placówkę jak ta. Albo Gryfoni. Ale to też zwykle przez Ślizgonów, bo prowadzili odwieczną walkę kastową. Lwy i Żmije. Kruki i Borsuki omijały tylko tę odwieczną jatkę i zajmowały się swoimi sprawami.
- Liz...? Liz. - potarł się po podbródku. Niby kojarzył z widzenia dziewczynę, na którą tak mówili, ale jakoś nie specjalnie zdążył zamienić z nią słowo. Głównie dlatego, że miał problemy z kontaktowaniem się z tak tajemniczymi stworzeniami jak kobiety. Ot czarna magia... - Coś chyba kojarzę, wiesz? Elizabeth? C.... clock? - dopytał mrużąc nieco oczy, niepewny co do jej nazwiska i drgnął, nagle zagadnięty jakimś cichutkim głosem zza pleców. Matko jedyna, nie słyszał nikogo wchodzącego!
Odwrócił się i... o! O wilku mowa! Z początku jakby nie zajarzył i odwrócił się radośnie w stronę blondyna, wskazując na nią kciukiem.
- Hej, widzisz! Koszmarne scenariusze, a ona żyje~! Tylko jest tro...chę... O mój Boże! - ...prześwitująca...?
avatar
Oczekujący
Aberacius Lovegood

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Sob Sty 24, 2015 3:36 pm
Ta odwieczna walka była już wpisana w Hogwart od jego powstania. Orzełki (bo to one, a nie kruczki są zwierzątkami Ravenclaw) i Borsuczki co prawda trzymały się z boku, ale kiedy przychodziło co do czego większość ich stała po stronie Lwów. Dokładnie tak, jak na początku. Zabawne, prawda?
- Wiem, Tobie zawsze wszystko umyka przez tę chorobę. Musisz zacząć się zdrowiej odżywiać. Następnym razem zrobię Ci moją herbatkę. - mruknął, choć nie dziwne, gdyby Colette uznał to za jakąś straszną karę. Aberacius był przesyłaną mu przez sowę herbatę od ojca... Chociaż tego nie można było nazwać herbatą. To był napar z suszonych leśnych ziół, który miał śliczny zapach i kolor, ale był obrzydliwy wręcz w smaku i jak tylko ktoś czuł jego zapach, uciekał gdzie pieprz rośnie, bo Abcio miał z wyjątkową szczodrością wszystkich nim częstował. A sam pił tylko ten napar i w ogóle mu nie przeszkadzał jego smak... Może to z przyzwyczajenia. A receptura była nieznana nawet dla niego i jego brata.
- Elizabeth Cook! Przecież chodziła z nami na zajęcia przez sześć lat. - pokręcił głową, komentując tym nieogarnięcie Cola. Jeśli chodziło o sprawy kawałów, to miał łeb, ale do podstawowych informacji... szło gorzej.
Kiedy usłyszał głos, odwrócił się przez ramię i chciał już coś powiedzieć, że jego wzrok przenika przez dziewczynę. Wtedy zaczął krzyczeć i spadł z kanapy, obijając sobie głowę...
Widywał duchy trzy razy dziennie, w wielkiej sali, ale to był szok życia.
Elizabeth Cook
Duch
Elizabeth Cook

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Sob Sty 24, 2015 4:38 pm
Oh czyżby o niej rozmawiali, kiedy ona weszła do pokoju? Z tych krótkich wymian zdań stwierdziła, że tak musiało być. W dodatku oboje zareagowali dość...ciekawie i energicznie. Czyżby nigdy ducha nie widzieli? Przekręciła głowę lekko w bok ze zdziwienia.
-Przepraszam nie chciałam was wystraszyć. - Była pewna, że powiedziała to na tyle cicho i delikatnie, że się jej nie przestraszą, a tutaj proszę takie zaskoczenie z ich strony. Już wiele reakcji widziała na swój widok, lecz takiego się nie spodziewała. Chodziła tutaj do szkoły więc wiadome było, że kilkanaście osób mogło ją znać z widzenia, a w dodatku ostatnim miejscem jakim była to klub magii nut.
-Nic ci się nie stało? - spytała zmartwiona. Przybliżyła się nieco bliżej blondasa, jednocześnie będąc w miarę daleko od okularnika by i czasami nie przestraszył się jej półprzezroczystego ciała astralnego. Uśmiechnęła się niepewnie kącikiem swoich ust w nadziei, że chłopak nie nabił sobie guza.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Sob Sty 24, 2015 5:13 pm
Niezależnie do tego, jak mocno Colette lubił i cenił sobie odstawanie od reszty, to zdanie na temat 'zdrowotnościowej herbi' Aberaciusa miał absolutnie takie samo jak inni. Była cudownym, z pewnością skutecznym i zapewne ciężkim i wymagającym poświecenia w tworzeniu wywarem, ale była jednocześnie absolutnie nie do przełknięcia. Rodzina Lovegood musiała być albo prawdziwymi hardkorami, albo po prostu za dzieciaka ktoś im nadepnął na język i wszystko im jedno co piją. A raz zaoferowana kiedyś Col'owi sprawiła, że od pierwszego łyka wymioty przedłużyły mu się o bonusowe 24 godziny. I pewnie teraz wypaliłby coś obronnego przeciwko kosztowaniu herbatki, ale nagły zwrot wydarzeń zepchnłą ten temat na dalszy tor.
- Co jest... Cholera Aber! - poderwał się, ale nie zdążył złapać tego czubka przed wylądowaniem na glebie, wiec teraz chociażby pomógł mu się podnieść i przestać froterować tyłkiem podłogę. No i pomimo powagi i przerażającej sytuacji na widok jego karykaturalnie zdumionej twarzy aż parsknął pokazując pełen garnitur górnych zębów. - Ale zapuściłeś szczupaka. Aber...?
Blondyn chyba serio z nadzwyczajną jak na siebie mozolnością. Nie zmieniało to faktu, że śmiesznie wyglądał, jak rzucił się na ta podłogę; co najmniej jakby zobaczył pisiont groszy. Po tej akcji można by stwierdzić, że z enigmatycznej Elizabeth była...
- Powalająca z ciebie dziewczyna. - postanowił tym miernym żartem rozładować atmosferę, obserwując jednocześnie sunącą w powietrzu postać. A potem obejrzał się na Aberciaka, który pogubił swoje słodycze po podłodze Pokoju Wspólnego. - Słyszysz? Pani się pyta czy cały jesteś.
Otrzepał go i w tej samej chwili zoczył, że drzwi od dormitorium się uchylają. Jakby się o coś dopominały... np o opuszczenie pokoju wspólnego i udanie się gdzieś indziej? Np tam, gdzie teraz tyłek Colette jest bardziej wymagany?
- Główna sala! - jak na siebie załapał wyjątkowo szybko. - Dumbledore ma przemówienie, teraz! Zaraz! Aber, leimy! Ty, Liz...eem. Poczekaj tu na nas, zaraz wrócimy!
Dobra, to nie było zbyt kulturalne z jego strony, ale miał już dość bycia do tyłu z informacjami, a ominięcie przemówienia Dyrektora szkoły nie zagwarantuje mu wymaganej wiedzy. Kto wie, może nawet zaleje jakaś zaprawę w dziurach w jego obecnych, detektywistycznych dociekaniach? Nie dowie się, jak tam zaraz nie poleci, psia mać!
Ukłonił się przed przeźroczystą panienką na pożegnanie i pierwszy doskoczył do uchylonych drzwi, lecąc jak na złamanie karku, spóźniony na ten niespodziewany event.

z/t
avatar
Oczekujący
Aberacius Lovegood

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Wto Sty 27, 2015 3:25 pm
Chłopak wprawdzie trochę obił sobie głowę, ale ostatecznie nic mu nie było. Trochę bolało... ale nawet nie było krwi, chociaż tyle!
Zawsze bolało go to, że nikt nie lubi jego herbatki albo dań jego ojca, które często miały bardzo podejrzany skład. Sam Aberacius często nie był pewien co w akurat danej chwili zjadł. Ważne, że byli na to uodpornieni całkiem nieźle.
- E-Elizabeth, Ty... - jęknął. Zobaczenie ducha, który jeszcze niedawno był wśród nich i robił zadania domowe był dla niego szokiem... Co innego, gdy widzi się staruszka w pantalonach, z większą ilością lat na karku niż wszyscy członkowie Twojej rodziny.
Niestety całą akcję przerwało im ogłoszenie, więc Aber zaraz po chłopaku zaczął biec w stronę głównej sali.
- Miło było! - krzyknął, po czym czym prędzej pobiegł. Musiał, w końcu w tej szkole coś się działo! Coś mniej drastycznego...

z/t


Ostatnio zmieniony przez Aberacius Lovegood dnia Pią Sty 30, 2015 4:29 pm, w całości zmieniany 1 raz
Elizabeth Cook
Duch
Elizabeth Cook

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 12:25 pm
Choć wydawało się jej iż było to coś poważnego, to tak nie było. Cieszył ją ten fakt. Nim się zorientowała dwójka uczniów poleciała do Wielkiej Sali ponoć na przemówienie dyrektora..Otworzyła oczy może tam spotka Sahira? Choć kto wie, czy będzie chciał ją widzieć w końcu jest tylko marnym ciałem astralnym. Teraz już wie, że nic jej nie zaszkodzi, a nawet jeżeli spróbuje to się nic nie stanie. Uniosła sie po chwili i przeszła przez drzwi jedyne co jej do głowy przychodziło to fakt, iż dyrektor może opowiadać o ostatnich zdarzeniach jakie działy się w szkole. Powinna tam pójść, powinna wiedzieć co się dzieje. Czuła i wiedziała, że w jej głowie są dziury, które powinny być zapełnione, ale nie spieszy się, poczeka, a kiedy przyjdą zaakceptuje je.

z/t
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sty 29, 2015 9:05 pm
Zasnąłeś - chociaż nie wiem, czy lepiej to nazwać zaśnięciem, czy omdleniem, ale jeśli była to opcja druga, to porządnie musiało Cię trzepnąć, boś nie drgnął nawet, leżąc jak bezwładna lalka, kiedy Colette zaczął tobą trząść i coś do Ciebie mówić - ha, coś? Kiedy zaczął marnie ściszonym głosem, by się nie drzeć i nie zakłócać tej bezwładnej ciszy, żądać, żebyś się ogarnął, wstał i nie strugał wariata - dobra, tego nie powiedział, ale zapewne właśnie to miał na myśli. I mogłeś go zostać, wiesz? I mogłeś odejść - Nailah by to pamiętał, no ba, jego umysł już był w na tyle dobrym stanie, żeby nie panowała w nim kolejna zaćma, która czarną plamą zakrywała całe lata świetlne, jakie mu przeleciały przed oczyma w ciągu tych paru godzin narkotykowej wycieczki, tym nie mniej nie byłby zaskoczony, byłaby to dla niego zdecydowanie normalna reakcja - pewnie obudziłyby go krzyki na korytarzu wraz z nastaniem dnia, może w końcu ktoś by go znalazł, a może sam by się w końcu obudził, ale jednak nie zdecydowałeś się na porzucenie go... I czemu, i po co? Nie czuł nawet dotyku na rozpalonej nieprzyjemnie skórze, a może ciepła nie była, może to kolejne chore wyobrażenie głowy Nailaha? Nie czuł momentu, w którym został uniesiony i zaczęła się cała trudna podróż, jaką odbyłeś, od nowa - tym razem z góry na dół, więc o tyle łatwiej, że nie trzeba było się wspinać - z drugiej strony ciągnięcie przez całą szkołę ciężkiego faceta, nawet jeśli utrzymywanego zaklęciem? Jak to śmiesznie i dziwnie musiało wyglądać to nie chcę wiedzieć... zwłaszcza, że wampir parę razy oberwał w głowę, czy nogę, kiedy Colette zamiast skupiać uwagę na nim, to rozglądał się za Filchem, albo ewentualnie patrolującymi prefektami, chociaż ci też już powinni po dormitoriach się porozchodzić. Ile czasu teraz włącznie z poprzednim dniem nie spałeś, Col? Adrenalina utrzymywała Cię na normalnym funkcjonowaniu, ale ile czasu tak pociągniesz?
W końcu obraz rozsunął się przed wami i wkroczyliście do ciepłego pomieszczenia oświetlonego jedynie dogorywającym ogniem w kominku - ułożony na sofie wampir nawet nie drgnął przez cały ten czas, wydawał się nawet nie oddychać, ale gdyby sprawdzić, to jego znacznie spowolniony puls nadal dał się odczuć, a czynność oddychania, chociaż płytka, nadal dochodziła do skutku, więc nie było się o co martwić... przynajmniej teoretycznie. W końcu coś się czarnowłosemu stać musiało, że zachowywał się tak, a nie inaczej - na razie można tylko się zastanawiać...
Nic ci się nie śniło... Kompletna pustka była przyjemna, a jednocześnie nie potrafiłeś jej docenić właściwie - stała się za bardzo naturalna, jakby przysługiwała od zawsze - wszak nie przysługiwała, zazwyczaj Śmierć rządziła twymi snami i przypominała o zdarzeniach przeszłych, czasem były to po prostu nieskładne obrazy, czasem kompletnie obce Ci zdarzenia, których nie było i pewnie nigdy nie będzie, ale zawsze przerażały tak samo, tymczasem teraz..? Naprawdę nic... Nie wiem, za co była to nagroda, ale była jednym z przyjemniejszych prezentów od długiego, długiego czasu... W tym szalonym świecie, w którym byłeś błotnistą kroplą trucizny, pojawił się taki Motyl, który przyniósł ze sobą kilka promieni - to tak, jakby postawić bagno obok jeziora - bagno, które nie miało jak oczyścić swych brzegów, ponieważ żadne źródło do niego nie płynęło, dlatego tylko obserwowało krystaliczną wodę tego, co za zarośniętą drogą, gdzie wszyscy przychodzili się bawić - oto jest tam plaża, są sprzedawcy jagodowych ciastek, latawce, wszyscy się śmieją - nie było zazdrości w tym spojrzeniu, nie było tęsknoty - była wdzięczność, że takie coś mógł zobaczyć, zanim drzewa całkowicie go pochłonęły... Tak, maleńki prześwit krótkiego, ale jakże przyjemnego snu, który z twarzy odganiał grymas bólu... a te drzewa, ta roślinność, co go pochłonęła..? To chyba przebudzenie..? Teraz już czułeś dotyk, słyszałeś jakieś słowa...
Sahir zerwał się jak oszalały, jakby poraził go prąd, by rzucić spojrzeniem wokół, zaciskając palce na krawędzi oparcia sofy i samym siedzisku, głośno wypuszczając powietrze z płuc i czując drgawki na całym ciele, od których nawet zęby mu dzwoniły. Wzdrygnął się, szukając źródła przyjemnego zapachu, źródła jego przebudzenia...
Ach, tutaj jest...
Potrząsnąłeś głową, próbując się obudzić, przekonany jak na razie, że znajduje się w pokoju wspólnym Ravenclawu.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sty 29, 2015 10:03 pm
To była najbardziej epicka i jednocześnie najmocniej podnosząca adrenalinę w jego żyłach przeprawa, w życiu Colette. Nie był nawet pewien na jak długo wytrzyma zaklęcie i do ilu kilogramów jego różdżka jest w stanie swobodnie unieść, ale był pewien, ze go tu nie zostawi. Krukoni go zadeptają, ktoś ukradnie albo zniszczy gitarę i jeszcze stanie się pośmiewiskiem... taka sytuacja nie byłaby normalna, ktoś, kto by go tu zostawił najnormalniejszym dupkiem. Colette nie był dupkiem, a przynajmniej nie chciałby i dlatego zgasił różdżkę i sprawił, że posłużyła mu jako rączka z przedziwnym... latawcem. Sahir był ciekaw latawców? Miał teraz relacje z pierwszej ręki.
I nagle ciemność nie byłą taka straszna, nagle, mając pod pieczą czyjeś zdrowie przeciwności też się hierarchizowały. I obecnie nie było żadnej.
Zbiegał po schodach i gładził pod ścianami szerokich i posępnych korytarzy, a jego kuriozalna, prawie dmuchana w tej chwili, zabawka sunęła grzecznie, bez słowa skargi, czy zażalenia. Nawet kiedy pierwszy raz dostał w czoło od jednego z posągów. To nie było planowane... tak samo jak nieplanowana była chwila, kiedy na drugim piętrze ktoś (prefekt albo woźny) mignął Colowi za zakrętem i ten praktycznie przykleił wampira do sufitu. A potem chciał szybko czmychnąć do schodów i przeciorał biedakiem po całej powierzchni. Z tego wszystkiego, o tym wampir akurat mógł zapomnieć... naprawdę, mógłby okazać wdzięczność i zapomnieć. O incydencie z sufitem oraz o chwilowym przewieszeniu wampira przez poręcz ogromnych schodów jak... pranie. Serio. Musiał to zrobić, bo wolał niepotrzebnie nie przeciążać różdżki, kiedy nie było to absolutnie konieczne, a schodom akurat zebrało się na kurs przestawiania. A potem znowu... i znowu... sądził, że mu odbije i musiał pilnować, by wampir mu się nie wyślizgnął. Dopiero w lochach się uspokoił i w całkowite ciemności... uderzył nogą w jedną z beczek i stracił koncentracje. Wtedy wampir gruchnął na ziemię. Z nie całych dwóch metrów, więc tragedii nie było, ale nie zmieniło to faktu, że Smoczy patrzył na niego przerażony. Wampir go zabije. On go po prostu zabije jak tylko się obudzi...
Niestety jego ocucenie z początku wychodziło poza skille Cola. Nawet, kiedy ułożył poobijanego chłopaka na miękkiej kanapie Pokoju Wspólnego; nawet jak zdjął z niego płaszcz (to było naprawdę trudne i długotrwałe...). Po prostu siedział pod sofą po kilku próbach ocucenia go – nawet delikatnymi liśćmi w policzki – nic nie zdziałał. A bardzo chciał spać... Boże... za oknem było już trochę szarawo, jakby bliżej było wschodowi niż zachodowi. Zostawienie go tutaj też nie wróżyło dobrze: dla reakcji reszty Puchonów oczywiście – dlatego oparł się potylicą o kanapę i dał sobie chwilę na odświeżającą drzemkę. Trzygodzinną drzemkę.

Czarny koń leżał na planszy przewrócony i w ciszy na jednej nodze doskoczył do niego Arlekin ze swoim drewnianym mieczem i pochył się, zdziwiony przekręcając główkę zakrytą czarną maską. Gdzie był ten dumny rumak? Co się stało, że chwiał się na swojej pewnej podstawie i runął w końcu, wzbudzając dreszcze u innych pionków. Był ogromną i topornie wyrzeźbioną figurką w porównaniu do pełnego detali Arlekina, a mimo to leżał u jego stół nieruchomo. Co Arlekin miał zrobić? Nudził się sam na posępnej szachownicy, dlatego wyprostował się, zaglądając Koniowi prosto w duszę, po czym zamachnął się na niego i...

- Sahir...?
Słońce już wdzierało się do środka. Było w sam raz, żeby zbudzić czarnowłosego który nie drgnął nawet o milimetr przez pół nocy snu i skoncentrował całą siłę na przebudzeniu. Przebudzeniu, które posłało Colette kilka kroków w tył.
- Wow, ok... spokojnie. - uspokajał chyba bardziej sam siebie. Przy okazji postanowił usiąść tam gdzie stał, bez zbliżania się do Krukona. - Coś cie boli? - ...bo wiesz: poobijałem tobą o wszystkie ściany.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sty 29, 2015 10:28 pm
Tak więc oficjalnie uznaję rozdziewiczenie Sahira... przynajmniej w temacie "przyjacielskiej chęci potraktowania go jak worek od ziemniaków" - jak dotąd nie było samobójcy chętnego, żeby tak się nim zająć, nawet jego dormitorium było omijane z daleka i nie miał w swym życiu na koncie żadnych idiotycznych psikusów, zaś to? To już wykraczało jakiekolwiek zdolności pojmowania przez niego i gdyby, nie daj Boże, zapamiętał tą sytuację, to jego nastrój na pewno nie należałby do najlepszych, a już na pewno nie po samych przebudzeniu, tak jak teraz, gdy wszystko go napieprzało i początkowe zdumienie na twarzy zaraz przekreślił grymas bólu i niezadowolenia, gdy ręce się pod nim ugięły i spowrotem wylądował plecami na kanapie, czując mocniejsze uderzenia serce - w dodatku wstawał świt - moment, kiedy powinien kłaść się spać, a nie wybudzać... Dobra, wszystko to było na tyle dziwne, żebyś tego ogarnął módżkiem nie mógł, na pewno nie raz, na pewno nie kiedy czułeś przesadne pieczenie policzka, za który zaraz się złapałeś i spojrzałeś zaraz na swoją dłoń, jakbyś spodziewał się tam krwi, lecz nie było żadnej - miało prawo wszystko Cię napieprzać, miałeś prawo mieć siniaki, nawet nie wpadłeś na to, że to przez to, że Colette nieudolnie cię transportował do Pokoju Wspólnego Puchonów, well - nie miał na tyle sił, żeby Cię dźwigać, w zasadzie powinieneś okazać jakąś wdzięczność, ale znając ciebie pewnie chłopaczyna otrzyma tylko warknięcia, marudzenie, że mógł cię tam zostawić i tyle w temacie - potem pójdziesz stąd wielce obrażony na cały świat.
- Wszystko mnie kurwa boli! - Wysyczałeś do niego ściszonym głosem, z zaciśniętym gardłem, które średnio chciało z tobą współpracować w tym momencie - nie chciałeś wrzeszczeć, bo połowicznie docierała do ciebie informacja, że nienaturalna cisza może świadczyć o tym, że większość uczniów jeszcze śpi. - Co ty tu robisz, tak w ogóle? - Zamrugałeś parę razy, mrużąc oczy, żeby przyjrzeć się rozmówcy niemal wiszącym nad tobą, zanim przedsięwziąłeś kolejną próbę uniesienia się zakończoną zresztą sukcesem - odetchnąłeś głośno, opuszczając nogi na podłogę i czując się jak zmięta do granic możliwości kartka papieru wrzucona do kałuży - w sumie to było i tak za lekkie oddanie twojego samopoczucia.
I kiedy uniosłeś głowę, kiedy przejechałeś wzrokiem po wystroju wnętrza... nagły szok! Kolory się nie zgadzały, meble średnio się zgadzały, całe wnętrze się nie zgadzało! Otworzyłeś szerzej oczy, rozchylając wargi - coś w stylu - poczekajcie, łączę wątki - i próbował je połączyć, tylko że kiedy już tkał pierwszą myśl w mózgu, ta nagle się rozpryskiwała i nie pozostawał po niej nawet ślad.
Powoli odchyliłeś się na oparcie i ponownie odetchnąłeś, kiwając flegmatycznie głową.
- Dobrzee... Colette... Co ja tu robię? - Nie, nie potrafiłeś sobie teraz sobie przypomnieć, żeś w ogóle go spotkał na korytarzu i żeś położył się spać tuż przed drzwiami swego dormitorium. - Czekaj... - Zatrzymał go wyciągniętą dłonią, opierając ciężko łeb na palcami. - Czy ja w ogóle chce wiedzieć, jak się tutaj znalazłem? - Zerknąłeś na niego, by zaraz ocenić swój ubiór - nie byłeś mokry, żadnego błota, więc chyba na szczęście nie wywędrowałeś na błonia...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sty 29, 2015 10:56 pm
Przełknął głośno ślinę i ugiął nogi w kolanach, opierając łokcie o kolana i pokiwał głową wolno, zerkając przy okazji w stronę bezpiecznej gitary opartej o sofę.
- Myślałem, że się podgoisz do rana... - odparł przez zęby chcąc zachować cisze i okazać minimum skruchy, jednocześnie pocierając dłońmi o przedramiona. Sam się nie wyspał – miał przekrwione oczy i był zdecydowanie bledszy niż na co dzień. Nie powinien Sahira tu przynosić; w ogóle oboje nie powinni nigdy znaleźć w Pokojach Wspólnych obcych domów, ale w obu przypadkach sprawa była nie do załatwienia w inny sposób. Inaczej wydałoby się, że bezczelnie idą na pohybel zasadom. Matko... od kiedy Colette zaczął się prowadzać z Sahirem w ciągu trzech dni złamał więcej zasad, niż w ciągu roku. Powinno to wywoływać alarm w jego głowie, ale póki co milczało i wołało o łóżko, poduszkę i zdjęcie tych wymiętych ubrań.
Podniósł się i dał wampirowi oswoić z tą sytuacją, z miejscem w którym się znalazł i z sytuacją jaka mu się przytrafiła. Warp miał nadzieję, że ten pamięta chociaż scenę z klatki schodowej, to by bardzo pomogło w wyjaśnieniu dobroduszności Smoczydła i chronienie jego tyłka przed wpakowaniem mu do nie jego własnej różdżki w ramach 'podziękowania' za odbicie facjaty Sahira na suficie na trzecim piętrze... Puchon przystanął przy kominku w którym rozpalił ogień i oparł się o niego jedną ręką, spoglądając na pożerane przez ogień drwa. I znowu to głupie uczucie... nieprzemożna potrzeba włożenia tam ręki... może teraz choć trochę by to to otrzeźwiło i obudziło? Tylko na chwile, dosłownie machnąłby ręką nad pomarańczowymi jęzorami. Już się prawie pochylił i zaczepił go głos Krukona.
- Przyniosłem cie tu... - odmruknął zamyślony, tym razem samemu brzmiąc, jakby mówił dziecku oczywistości; z opanowaniem i cierpliwością. - Chciałeś spać na podłodze przed Dormitorium Rawenclawu. Przyznasz, że pobudka tu, a nie zimnej podłodze, jest trochę przyjemniejsza?
Uśmiechnął się i obrócił do połowy, spoglądając na mężczyznę. Długą, długą chwilę...
- Wybacz.. chyba faktycznie blisko mi w delikatności papierowi ściernemu. Ale starałem się. I Filch nas nie nakrył. - mówił tak, jakby chciał choć trochę zaplusować tymi stwierdzeniami. A potem jednak odrobinę jednak popuścił z humoru. - Niosłem cie jak księżniczkę, muszę przyznać, że wdzięcznie układasz się w rękach.
Zaśmiał się cicho. Ale wcale nie było w tym wszystkim ani grama śmieszności, przynajmniej nie do momentu aż sobie wszystkiego nie wyjaśnią. Col oderwał się od kominka i przysiadł obok wampira, po drugim końcu sofy i odetchnął ciężko.
- Nieźle mnie wystraszyłeś wtedy... To się z tobą dzieje, kiedy nie pijesz ludzkiej krwi? Pamiętasz coś w ogóle...? - jedynym i niezaprzeczalnym pozytywem bycia skrajnie wykończonym był spokój, jaki sprawiał, że mógłby z takim opanowaniem siedzieć nawet obok rozwścieczonego albo wygłodniałego Sahira i nadal rozmawiać z nim na takim chillu.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Pią Sty 30, 2015 12:07 am
Aktualnie miałeś bardzo marną ochotę badać ewentualnie rozwalony nos, wszelakie siniaki, zadrapania i otarcia - wystarczył mu wyraźny sygnał, żeby w miarę możliwości się nie ruszać i siedzieć na czterech literach jak Pan Bóg przykazał - nie drgnij, nawet się nie waż - kiedy zapadałeś się w miękkim fotelu, w tej ciszy przerywanej tylko przez wasze głosy i trzask kominka, naprawdę czułeś się jak w Niebie - przynajmniej! Ta kanapa była najwygodniejszą kanapą na świecie, a ta cisza najlepszą ciszą na świecie - to rześkie powietrze również było przyjemne (chociaż tu nie było żadnego rześkiego powietrza) i ciepło, które muskało skórę - teraz dla kontrastu było Ci zimno, co powodowało dreszcze i lekkie drżenie, ale przynajmniej zęby ci już przestały trzaskać jedno o drugie wraz z odzyskaniem świadomości - pozostało myśleć, dlaczego Colette sądził, że się do rana podgoisz i w zasadzie jakie on miał pojęcie o twoich ranach? Nie daj Boże spotkałeś go podczas tamtej, ekhem... wędrówki? Nie, pewnie nie - pewnie wtedy by uciekł w ciorty, jakbyś zaczął się z nim dzielić w pełni swoją fazą... albo właśnie by został, zaciekawiony? Aż obróciłeś twarz w jego kierunku - nie wyglądał najlepiej... Matko... Nie mówcie, że też mu dałeś resztę tego świństwa? Automatycznie zacząłeś dość gwałtownie przeszukiwać kieszenie, ale nie mogłeś w nich niczego znaleźć - tylko że nie miałeś na sobie płaszcza, może w płaszczu jest? Leżał zawieszony na oparciu, więc od razu go capnąłeś, nachylając się, nie zważając na ból brzucha... Jest, była fiolka, na całe szczęście...
- Ty... Co Ci się stało? Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. - Powiedział ten, co sam wyglądał jak upiór, jakby co najmniej na tydzień ktoś zamknął go w kopalni węgla i kazał pracować - jego włosy były lekko posklejane, ubranie zakurzone, sińce pod oczami aż zbyt wyraźne, jakby ktoś wziął fioletowo-szarawy barwnik, żeby mu umazać skórę - bo była ona teraz bardziej poszarzała, niż blada.
Uniosłeś lekko brwi, kiedy usłyszałeś, że chciałeś się uwalić przed pokojem Ravenclawu, a zaraz za tymi brwiami powędrowały nieznacznie kąciki warg - a Colette targał Cię tutaj całą drogę, tak? Ciekawe, jak to zrobił... Zanim zdążyłeś zadać to pytanie, to już kontynuował - w sumie niewiele ci to mówiło o samym sposobie niesienia, ale zaczynałeś powoli uważać, że bezpieczniej będzie to potraktować jako tabu i zwyczajnie uznać, że w zasadzie to się tutaj teleportowaliście i wcale nie działo się nic dziwnego podczas przenoszenia Cię na drugi koniec szkoły... Puchonowi sylwetką brakowało co nieco, żebyś miał określić go jako "silny", ale, jak już powiedziane było, często pozory mylą... tym nie mniej kiedy dodawałeś jego obecny stan fizyczny, który chyba dużo nie różnił się od twojego, to stawało się jasnym, że bez użycia różdżki się nie obyło...
- Zdecydowanie o wiele przyjemniejsza. - Odparłeś na wydechu, ponownie opadając na kanapę, kiedy upewniłeś się, że masz to, czego szukałeś - coś, co chyba i tak wypieprzysz, bo kiedy przypominałeś sobie powolutku to wszystko... to dreszcze tylko się nasiliły, a dłonie zaczęły ci latać jak pojebane, kiedy teraz już na spokojnie na nowo zacząłeś przeglądać kieszenie, żeby upewnić się, że niczego nie zgubiłeś, potem powędrowały do kilku wisiorków, które wyciągnąłeś spod swetra i przejrzałeś, czy wszystkie są, potem wzrok odnalazł gitarę... wszystko jest! - Dobrze, że nie wzywałeś swojego jednorożca, na którym patatajalibyśmy do krainy tęczy, kwiatów i serduszek. - Ironia? Sahir i ironia? Nieee, wcaleee... - Tak, czy siak... dzięki. - Zabijcie mnie. Zabijcie, albo zapiszcie tą chwilę w kalendarzu. Nailah nie marudzi, nie narzeka i nie strofuje za pomoc mu - wygodnie sobie siedzi, zamyka ponownie oczy i relaksuje się jakby nigdy nic - okej, były to prawie słyszalne podziękowania, ale jednak... BYŁY. A takie, wbrew pozorom, naprawdę rzadko się trafiały. Tak samo jak przeprosiny - w jakiś sposób sponiewierana duma, która jeszcze resztkami w nim przetrwała, uważała to za przejaw słabości...
- Daj spokój, sam byłem tak przerażony, że nie pytaj... - Zdecydowanie nie byłeś chętny do opowiadania twojej podróży, której resztki pełzały irracjonalnym strachem pod skórą. - Pewnie sobie zaraz wszystko przypomnę. - Niestety - ale to już dodałeś tylko w swojej głowie. - To nie był efekt niedożywienia. - Chyba tak po prostu nie powiesz, że kupiłeś dziwaczną substancję i ją wypiłeś, nie? Ci, co mieli bogatą wyobraźnię, zawsze najintensywniej narkotyki odczuwali, już to, czy pozytywnie, czy negatywnie... to już zależało od tego, co głęboko skrywało się w sercu poszczególnych person. I co brali, tak na marginesie z wykrzyknikiem... Właśnie, jak mu się wytłumaczyć? Zanurkowałeś głębiej w te wspomnienia, starając się wyciągać tylko te ostatnie, tylko te ze spotkania z nim... - Ja pierdole, co ja ci nagadałem... - Nakrył twarz dłońmi. Miałeś ograniczyć przeklinanie, pamiętasz? A zamiast ograniczać, to przeklinałeś coraz więcej i więcej... co za paskudna maniera... i to przeklinałeś iście po mugolsku.
W zasadzie nigdy nie potrafiłeś na siebie spojrzeć jak na faktycznego "czarodzieja".
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Pią Sty 30, 2015 1:00 am
Z początku nie wiedział po co Sahir tak szybko i zwierzęco rzucił się na swój płaszcz, wygrzebał stamtąd coś małego, a potem zaczął obszukiwać całego siebie. To nie był zbyt przyjemny widok, trochę uderzający w dumę Cola, bo pierwsze o czym pomyślał, to-to, że Krukon sprawdza czy go przypadkiem nie okradł. Wtedy Smok przez moment zmarszczył swoje brwi urażony i obrócił się na nowo przodem do paleniska, żeby zapakować wszelką amonicie złych spojrzeń w drewno.
- Nie ruszałem twoich rzeczy, nie martw się. - w kąciku ust zaigrał mu uśmieszek, nie wiedział jak dokładnie wyglądał i chyba nie chciał, ale czuł jak każdy centymetr sześcienny jego ciała promieniował, że nie jest z nim dobrze. Był na chodzie od około 40 godzin z małą (2 godzinną) przerwa na sen. Prawie bez jedzenia i picia, i z wyczerpanymi zasobami energii, której tygodniowy zapas wyczerpał tego wieczoru, - „Śmierć z chorągwi”...?  Tej pirackiej, na mojej łajbie pewnie; w końcu jestem dzielnym korsarzem.
Ale jednak... mimo wszystko... mimo to, iż naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby dostał tylko zjebkę odnośnie tego, że wchodzi mu w drogę, wtrynia nos w nie swoje sprawy i jeszcze mu pomaga: pffff gupi. A jednak nie... stał przy tym kominku wytargany przez nadmiar emocji i zobojętniały i... nic. Słyszał cichy odprężony oddech wampira za sobą, trzaskanie drwa i niepokojącą cisze ze strony dormitoriów, słońce ledwo wzeszło, mieli jeszcze z godzinę czy dwie, więc byli tu prawie sami. A Col postarał się, by chłopakowi było wygodnie i żeby poczuł się bezpieczniej niż na schodach przed drzwiami Ravenclawu, z dala od przyjaciół mieszkających w jego głowie, karmiących się tym dziwnym stanem w jaki wpadł wczoraj. I podziękował. Naprawdę, Sahir mu podziękował. Pierwszy raz, jakby wyczuł, że tak zmarnowany Colette nie oparłby się ewentualnemu atakowi. Reprezentował sobą właśnie to poranione, stare zwierze, które wlokło się za zbitym stadem i patrzyło smutno, jak z każdym jego nieporadnym krokiem dystans tylko się powiększa. A wataha wilków już praktycznie go okrąża. Ale robi tylko to, bo polowanie na ranne, chore zwierze nikogo nie fascynuje. Dlatego ta zmarnowana ofiara mogła ponownie usiąść sobie obok drapieżnika i nacieszyć jego towarzystwem.
- Wiem. Widziałem i przyznaje, że twoja wyobraźnia tylko ładowała moją. Cokolwiek dyszało ci na kark, musnęło i mnie, i to była najbardziej schizowa dla mnie noc w tym zamku. Nawet kiedy zasnąłeś, to ciemność była jakaś taka inna... gęstsza. - zatrząsł się od dreszczy i otaczającego go chłodu z niedożywienia. - To nie z głodu? To czemu... praktycznie przed czymś uciekałeś?
Nie był tu od zmieniania Sahira, to nie był jego problem, że ktoś lubił sobie wcisnąć coś posranego, wypić, albo palić. Zwykle z zasady odradzało się to ponieważ: a) sprawiało, że traciło się nad sobą kontrolę, b) mogło spowodować szybszą śmierć. Przy czym podpunkt b nie imał się Sahira wraz z jego nieśmiertelnością. Zrozumiałe mogło jednak być branie tego świństwa przez długowieczne wampiry: wiadomo, nuda, brak mocnych, ekstremalnych przeżyć... jedynie niepokojące było to, że skoro Sahir już brał takie rzeczy, to co da mu frajdę potem...? Ale wracając, nawet gdyby wampir zaczął ćpać przy nim; nie powstrzymywałby go. Był dużym chłopcem i potrafił podejmować dojrzałe decyzje, nie potrzebował nad sobą opiekuna. Nawet jeśli takowy się zjawiał, kiedy nastrajało ćpunka do spania na ziemi.
- Nie martw się. - wyciągnął rękę i poklepał czarnowłosego po plecach – A tylko coś o... przyjaciołach z głowy. I twojej siostrze, która cie opuściła albo którą ty opuściłeś i będzie na ciebie zła. Masz tu rodzeństwo?
Jak inaczej miał to rozumieć. Przez całą przeprawę Sahir słowem nie wspomniał o Śmierci po imieniu.
- No i wyrecytowałeś piękny, ale trochę niepokojący wiersz. - przypomniał sobie uśmiechając do siebie i z lekkich nerwów pogładził się dłońmi po udach, jak pedantyczny maniak, który prostuje powstałe na nich fałdki i wygniecenia. - A co do pięknych i niepokojących rzeczy: Właściwie, to przed całą ta przygodą, chciałem cie przeprosić za ucieczkę z dziedzińca. Wszystko grało i piosenka była...zajebista. Kiedy mam ustawić się do ciebie po autograf? Za kilkanaście lat może być wart miliony. Jeśli oczywiście nie dasz talentowi umrzeć. - oparł się łokciem o poręcz i na nim ułożył policzek.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Pią Sty 30, 2015 1:30 am
Przyznam szczerze, że to czysta głupota, ale chociaż Sahir podejrzewał, że mógł Coletta namówić do wzięcia tego świństwa, że mógł coś zgubić, to jednak nie pomyślał nawet o tym, że mógł zostać okradziony, bo - serio? Ktoś chciałby jego okradać? To wcale nie było takie oczywiste, że nikt tego zrobić nie zechce, choćby ze złośliwości przez to, że praktycznie nikt Nailaha nie lubił, już nie wspominając o tolerowaniu, bo po prowadzie to on nawet nie starał się polepszyć o swej osobie opinii, wręcz przeciwnie - i odtrącał nawet tych, co podeszli, a większość nie była tak wspaniałomyślna i wyrozumiała jak Colette, któremu z niewiadomych przyczyn krótki liścik z "przepraszam" wystarczył, żeby znowu chciał się z nim zobaczyć - i czarnowłosy był naprawdę wdzięczny. Dlatego też teraz prężył się i zwijał w kłębek na kanapie, zamiast próbować uciekać, warczeć, syczeć i wystawiać pazury - przecież każdy kot lubił pieszczoty w mniejszym i większym stopniu, a te inteligentne potrafiły docenić kogoś, kto ich przygarnął i wyleczył, kiedy złamały łapę. Czy może to jakiś dziwny nastrój? Czy może to aura Arlekina sprawiała, że kary koń stał przy nim i miast próbować go strącić, skoro tak blisko podszedł, to jedynie się wpatrywał i podsuwał pysk pod jego rękę, w której dzierżył miecz, ufając, że nie użyje go do ponownego przewrócenia wierzchowca, czy ukrócenia o łeb.
- Ja się nie bałem, że coś ukradłeś, tylko że coś zgubiłem... albo ci coś dałem. - Może to brzmieć dziwnie, zwłaszcza, kiedy się nie wiedziało, o co dokładnie chodzi, a z tymi wyjaśnieniami się wampir nie śpieszył. Swoją drogą bardzo dobrze, że by nie zabraniał, bo Nailah nie znosił, kiedy ktoś się przed nim mądrzył, co powinien robić, a czego nie powinien - to się kończyło bardzo nieprzyjemnymi kłótniami, a kłótnie zazwyczaj rękoczynami, lub rzucaniem zaklęciami - ale to w tej najgorszej wersji, kiedy nerwy mu kompletnie puszczały. No bo, tak na dobrą sprawę, co do jego życia i robienia sobie ze zdrowiem miał ktoś w sumie kompletnie mu obcy, o kim wiedział tyle, co nic?
- Następnym razem przyniosę ci piracki kapelusz. - Pokazał na Coletta palcem, by sobie nie myślał, że zamierza mu darować - nadal pamiętał jego wścibską sowę i tamtą pogawędkę i nie zamierzał zrezygnować z tych chorych wizji... no, bez lateksu oczywiście, pomińmy ten punkt, bardzo ładnie proszę. W sumie dziwnie było znów siedzieć obok siebie i gadać... tak jakby... te dwa dni, które minęły od spotkania przy fontannie zostały iście z życia wycięte - coraz mocniej sobie uzmysławiałeś, że chłopak ma naprawdę bardzo silną aurę, nawet jeśli wygląda niepozornie i zaczynałeś zastanawiać się, czy wszystko jest takie, jakim się wydaje, czy w jego wnętrzu może istnieje drugie dno, którego nie pokazywał na co dzień, a poza tym... On... był na swój sposób ludzki. W zasadzie to robił to, co uważał za słuszne, być może potem zastanawiał się nad tym, czy zrobił to źle i czy powinien, ale kiedy nadarzała się okazja, to działał - udowodnił to głupawą popijawą i przeniesieniem cię przez calutką szkołę... Udowodnił to tak po prostu spotykając się z tobą na zwykłą pogawędkę, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, twardymi słowami, że może sam o sobie decydować - nie był kruchą porcelaną, która łatwo by pękła w twych dłoniach... Tylko że nie byłeś pewien, czy to dobrze, czy to źle. I nie miałeś pojęcia, do czego zderzenie waszych charakterów może doprowadzić... oprócz tego, że już doprowadziło do tego, że kiedy już siadaliście i gadaliście... to o wszystkim chyba i o niczym. Rozmowa sama się toczyła, a ty nawet nie miałeś ochoty na grę słów, nie miałeś ochoty na wielkie ukrywanie wszystkich prawd, choć nie miałeś pojęcia, dlaczego. Było w tym coś dominującego w aurze Arlekina, co sprawiało, że dziki koń zrzucających wszystkich ze swojego grzbietu... gotów był tego jednego pionka powieść wraz z wiatrem tam, gdzie tylko by zechciał.
- Chcesz coś jeszcze wiedzieć o wampirach..? - Zapytałeś z uśmiechem, zsuwając się na kraniec kanapy. - Chodź tu. - Przywołałeś go do siebie. - To nie jest żaden wielki sekret, ale w sumie niewielu ludzi nie interesujących się eliksirami w poważniejszym stopniu o tym wie... I to trochę dziwne. - Ostrzegłeś, odsuwając rękaw swetra z przedramienia.
Cóż, to poranione zwierze miało wielkie szczęście, ponieważ jeden z wilków, kiedyś alfa, dziś wygnaniec stada, zainteresował się zmarnowanym i miast go pożerać, to ochronił; tak i wilk, kiedy wpadł w sidła, doczekał się odwdzięczenia w postaci uwolnienia go - można powiedzieć, że tym sposobem spłacili dług względem siebie - a to powinno być niedobrze, bo lubiłeś, kiedy ktoś był ci coś dłużny, lubiłeś potem przychodzić i żądać zwrotu, a jednak od Coletta niczego nie wymagałeś, dopiero teraz do ciebie w zasadzie dotarło, że dokonaliście jakiejś śmiesznej wymiany sytuacyjnej, w której raz on pomógł tobie, a raz ty jemu.
- Drogi Colette, uciekałem przed wszystkim. - Jak to lepiej określić? - Niebo zwalało mi się na głowę, świat był pusty i przerażający, byłem sam jeden i musiałem zamykać za sobą wszystkie drzwi, by przeszłość mnie nie dogoniła, musiałem spalić wszystkie mosty, lecz nie miałem ognia - miał mi rozświetlać drogę w przyszłość, ale żadnego światła nie było. Więc sięgały po mnie wszystkie mary - jedne mówiły: idź!, drugie szeptały, że jeśli się zatrzymam, nigdy już nie wstanę, zaś jedna, największa, kazała usiąść i się poddać. Więc szedłem. - Opowiadanie tego wszystkiego, jeszcze w stanie, w którym byłeś, tam, na schodach, skończyłoby się pewnie na tym, że obaj z Colettem siedzielibyście na schodach i modlilibyście się wręcz, żeby Filch przyszedł - żeby zjawił się KTOKOLWIEK i was stamtąd zabrał. Na szczęście do tego nie doszło. - Nie mam rodzeństwa. Siostrą nazywam Śmierć. - Nie, to nie było oczywiste, to wręcz było bardzo NIE oczywiste... Chociaż dla Ciebie, w tamtym momencie, wydawało się, że przecież każdy o tym wie. Tak, tylko ciekawe niby, kto miałby wiedzieć taką bzdurną rzecz... - Ta, pamiętam. To był Byron. Nie znam całości, bo jest dość długi...
Przejechałeś palcami po przegubie, jego wewnętrznej stronie, by unieść go do warg i nadgryźć skórę, na której zaraz pojawiło się parę kropel krwi - odciągnąłeś rękę od war i zacisnąłeś, żeby sperliło się ich nieco więcej, po czym wyciągnąłeś tą rękę do Coletta.
- Zliż to. - Brzmiało to... dziwnie. Ale jakoś Ty nie wydawałeś się za bardzo przejęty, że DZIWNIE to w sumie mało powiedziane. - Nie, nie staniesz się wampirem, nie umrzesz, ani nic z tych rzeczy. Spodoba Ci się, gwarantuję. - Nie istniały lepsze dragi - a to dlatego, że w ogóle jak dragi krew wampirza nie działała. Była czystą kwintesencją energii, dobrego samopoczucia, wzmacniała zdolności magiczne i regenerację ciała - innymi słowy - przedmiot bardzo pożądany na czarnym rynku.
Z jakiegoś powodu musiało być w końcu tak mało wampirów.
- Zdobywanie sławy brzmi bardzo abstrakcyjnie. - W pewnym sensie... Właśnie, mieć zespół, grać na wielkich scenach... Ale to było... takie nieosiągalne, że nie byłeś pewien, czy ty w ogóle o tym marzysz.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Pią Sty 30, 2015 2:38 am
Poranione zwierze nie miało nic do stracenia, dlatego zachęcone przez pozbawionego stada Omegę, dosiadło się raźno. Tak Colette przysunął się nieco bliżej, automatycznie zerkając na odsłanianą rękę; jakby szukał tatuażu, blizn albo czegokolwiek, ale faktura bladej skóry tam była nienaruszona. Dlatego spojrzał z powrotem na twarz rozmówcy i kiwnął delikatnie głową, zauważalnie, ale niemrawo ożywił się, kiedy tylko zauważył, że Sahir ma zamiar opowiedzieć mu o czymś zajmującym. Zawsze pożerał wtedy każde słowo z głodem zwierzęcia. Ale tu miał o wiele łatwiej, bo jedzenie praktycznie samo wpadało mu do ust.
- Jeśli tylko ty będziesz chciał mi opowiadać, to mogę słuchać całą noc. - przyznał, podkurczając jedną nogę pod brodę, żeby móc usiąść bokiem do oparcia a przodem do Krukona. Z początku wampir uciął odpowiedź, nie doprowadzając poruszonej myśli do sedna, co sprawiło, że Col lekko zmrużył oczy nie wiedząc, czy to specjalnie użyty przez Czarnego Kota zabieg, by podbudować napięcie, czy to tylko jemu kontekst wypłynął z głowy zanim zdążył go zrozumieć. A może to dlatego, że też nie był kiepski z eliksirów...?
Jemu ich aktualna sytuacja niesamowicie odpowiadała. Obydwoje pokazali sobie nawzajem, że już warci są zaufania w jakimś większym, znaczniejszym stopniu, i że mogą na siebie liczyć w chwilach, kiedy nie mogą liczyć nawet na samych siebie.
- ...to dlatego wtedy tak usilnie starałeś się mi przekazać, że jak usiądziesz, to zginiesz... - zaśmiał się do siebie niemrawo, absolutnie tym nie rozbawiony. - Teraz to wszystko nabiera sensu. Czym są te 'mary'? To twoje wspomnienia? - jeśli tak, to zrozumienie było nawet bliżej Sahir się spodziewał, w końcu każdy miał swoje demony i każdego uderzały z różną siłą. No i jeszcze jedno: - I to się zdarza nocami...? Nie masz do kogo pójść?
Nie wizja mar była przerażająca... tylko fakt, że nie było miejsca, w którym można się skryć. To była bolączka, jaka trawiła nawet Colette wtedy, na schodach. Odcięto mu drogę ucieczki... i sam ja sobie siłą wypalił, kiedy miał pod opieką Spektrum Czerni. Rycerskie. Psia mać...
Ale wracając do sprawy narkotyków: Sahir niepokoił się, że coś dał? Np na przetrzymanie? Po raz kolejny niewinny i daleki od przyjmowania dopalaczy, umysł Colette myślał w kategoriach rzeczy, której nie można wchłonąć. Czyli jakiegoś cennego artefaktu albo osobistej rzeczy – ta kategoria mu odpowiadała dlatego nie drążył tematu i pokręcił tylko głową, żeby uspokoić Sahira. Ale nawet, gdyby ten zaproponował okularnikowi taki typ rozrywki, to ten spokojnie by odmówił. Prócz nie-bycia porcelankom miał też własne zdanie i potrafił je utrzymać, niezależnie od tego kto i gdzie go wpycha i z jaką namolnością. Wtedy nadal byłby miły, a nawet czarujący, i kazał delikwentowi się odpi*rdolić. W końcu pewnie w przypadku Puchona taka dawka najnormalniej by go zabiła – było się więc czego bać. Spośród wszystkich podniet wybrał już sobie alkohol i okazjonalnego papierosa. Spośród tych kompletnie zakazanych miał już jedną i tyle mu w jego życiu wystarczyło – i dokładnie ta podnieta nakazała mu ucieka wtedy z dziedzińca. Swoją drogą to było wyjątkowo głupie, bo w końcu i tak wrócił... zawsze wracał, bo niezależnie od tego ile razy pazurzasta łapa wilka albo kopyta karego rumaka machnęły mu przed twarzą... żadne nie musnęło nawet jego futra, nie stuknęło o czarną maskę Arlekina, ani nie poszarpało jego kolorowego stroju. A jego samego zmusiło do podniesienia swojego miecza tylko jeden raz – by wyrwać Pana szachownicy ze zbyt długiego snu. I teraz mógł stać przed nim kolejny, i kolejny raz; raz w dobrej, raz w złej formie. Atakowany bronił się jednocześnie nie krzywdząc oponenta, a dobrze traktowany, dopieszczany, gładził dłońmi zakrytymi białymi rękawiczkami, połyskujące futro dumnego ogiera. Na szachownicy życia zapanował spokój: Koń znowu mógł sunąć spokojnie po całym terytorium, a figurka walecznego błazna pod jego czujnym okiem mogła robić nieśmiałe pół-skoki. Aż wreszcie stało się coś nieoczekiwanego... Koń wsunął się na miejsce tuż za Arlekinem i pchnął go pyskiem o pełen skok dalej.
”Zliż to.”
Chłopak chciał powstrzymać rozmówcę od gryzienia samego siebie, ale to krótkie treściwe polecenie widocznie wmurowało go w miękkie, żółte obicie siedziska.
Co.
Miał spić krew?
- Ale ja... nie jestem... no wiesz. - wampirem. Złapał delikatnie przedramię Krukona i spojrzał na połyskujące, nieregularne ślady po zębach i perlącą się krew, której powoli, bo powoli, ale przybywało. Miał wiele pytań; jesteś pewien? Co się stanie? Czemu marnujesz krew? To zdrowe w ogóle? Czemu każesz mi to robić akurat teraz? Co to zmienni w mojej wiedzy o wampirach? ...i co da tobie?
Nadal miał prawo nie ufać mu w taki sposób, by móc przyjmować nieznane substancje, a już zwłaszcza krew. To mogło go odurzyć, sprawić, że podupadnie na zdrowiu albo się uzależni. Ale z drugiej strony: jaki interes miałby w tym wszystkim Sahir? W tych czarnych scenariuszach. Im częściej z nim przebywał tym mniej czerni miał naokoło siebie. Dlatego po ostatnim, kontrolnym wymienieniu się z chłopakiem spojrzeniami, pochylił się i zabarwił usta czerwienią. Ciepły, wilgotny język przesunął się nieśmiało i niespiesznie po skórze, na której wyczuwał każdą, najdrobniejszą nierówność, każdą bruzdę, jaką zafundowały jej zęby właściciela. A krew...? Miała smakować rdzą, miała być gęsta i nie nadająca się do picia, mdła i odstręczająca. A jaka była? Uderzyła kubki smakowe mocniej niż jakikolwiek mugolski i czarodziejski łakoć – czekolada chowała się ze wstydem i pozwalała, żeby nuta smakowa z potęgą kopnięcia prądem dostała się do jamy ustnej, gardła z zawrotną szybkością rozbijając się po całym ciele i wchłaniając w każdą jego komórkę. A to tylko kilka kropel. Kto wie co mogłaby zrobić w większej ilości...
Colette natychmiast odsunął się i wypuścił rękę Sahira, kiedy odczuł chęć poprawienia ran i mocniejszego się w nie wgryzienia. To już było niebezpieczne. Aż odetchnął, faktycznie jak popieszczony elektrowstrząsem i zerknął szybko na Krukona kontrolując czy ten nie jest zły i czy czegoś nie szykuje.
- Co to było...? - starał się szybko zetrzeć wierzchem dłoni resztki krwi z ust, nawet jeśli ta zachowała się w niewielkiej ilości w kąciku. I jeszcze raz, prawie z lubością zlizał wszystko, co udało mu się zetrzeć.
Sponsored content

Pokój Wspólny - Page 14 Empty Re: Pokój Wspólny

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach