Go down
avatar
Przestępczość
Mundungus Fletcher

Mundungus Fletcher [dorosły] Empty Mundungus Fletcher [dorosły]

Czw Maj 07, 2015 12:59 am
Imię i nazwisko: Mundungus Erydan Fletcher I tego imienia.
Data urodzenia: 27 maja 1959 r.
Czystość krwi: Półkrwi.
Była szkoła: Hogwart, Slytherin
Praca: Kieszonkowiec, złodziejaszek, rzezimieszek, bez stałego zatrudnienia. Zdobywanie informacji dla Albusa Dumledore’a. Członek Zakonu Feniksa.
Różdżka: 9 i ¾ cala, dereń, kolec jadowy mantikory.

Widok z Ain Eingarp: Cóż to było za cudne zwierciadło. Fletcher widział je tylko jeden, jedyny raz, ponieważ później ktoś sprzątnął mu je sprzed nosa. Jednakże, gdyby miał taką sposobność, najchętniej ukradłby je i ustawił w swojej ciasnej klitce na poddaszu jednego z kramów sklepowych na ul. Pokątnej. Nie miał w niej nawet osobnej sypialni, a całe zwierciadło sięgałoby zapewne aż do sufitu i zajmowało ¼ całego pomieszczenia. Moc tego lustra działałaby jednak na Mundungusa niepokojąco. Zdarzyć by się mogło, że stałby się całkowicie bezużyteczny, a nosa nie wyścibiłby więcej poza ściany swej nory. Bo komu chciałoby się odstępować taki wspaniały widok, jaki jemu udało się dojrzeć w szklanej tafli? Znajdował się w przestronnym salonie, pełnym miękkich, czarnych foteli i zdobionych gobelinów. Ciemne, drewniane meble, ręcznie rzeźbione, przedstawiały roślinne motywy dopracowane do najmniejszego szczególiku czy detalu. Wszystkie nosiły ślady lekkiego przykurzenia. Wszystkie puste i ogołocone. W gablotach widać było okrężne ślady odbite w niewielkiej warstwie kurzu, dające do zrozumienia właścicielowi domu, że właśnie mógł się pożegnać ze swoimi kosztownościami. Wszystkie te, co dotąd znajdowało się na tych bogato zdobionych meblach salonu, który według wyobraźni Fletchera, musiał należeć do jakiegoś bogatego poplecznika Czarnego Pana, brzęczały już w kieszeniach jego podróżnego płaszcza, który wkładał zawsze wtedy, gdy wyruszał niczym samotny wilk na kolejną wyprawę łupieżczą. Oczywiście meble były przykurzone, ponieważ od dłuższego czasu nie pojawiał się w nich żaden osobnik, przypominający właściciela. Najlepiej aby zginął z rąk Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i nie zawracał sobie głowy sprawami tak doczesnymi jak kosztowności, pozostawione w swoim prawie pałacu. Wszystkim mógł się zaopiekować on, Mundungus Fletcher. W odbiciu lustra widział swój chochlikowaty uśmiech, odsłaniający lekko pożółkłe od nieustannego palenia tytoniu, zęby. Kudłate włosy, którymi szczycił się jeszcze gdy miał szesnaście lat, przerzedziły mu się, nosząc na skroniach ślady powoli ustępujących włosom zakoli. Oczy przekrwione od nadużywania alkoholu, wcale nie były w lepszej kondycji, kiedy nie przesypiał kolejnej nocy, w poszukiwaniu czegoś do obrabowania, lub po prostu do świetnej zabawy. Niestety to, co ukazało mu lustro, było co najwyżej fikcją jego wyobraźni i po mocnym rozczarowaniu musiał wreszcie zdać sobie z tego sprawę. Nie mógł więc spocząć na laurach, bo od tego sterczenia przed meblem, mógł tylko zgnuśnieć, a łupy czekały. I były na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło po nie sięgnąć. Nie było to proste zadanie, ale Fletcher zdążył zaprawić się w boju na tyle, by nie stracić w karze za swoje przewinienia – ręki, która była jego jedynym narzędziem utrzymania na tym szarym, stojącym w obliczu wojny świecie.

Przykładowy Post:

Zakończenie roku szkolnego, czerwiec 1977

Koniec roku. Koniec - zawszonego, śmierdzącego książkami i pergaminami, brudnego od rozlanych tuszy atramentów, mokrego jak wymiętoszone gęsie pióra od spoconej ręki – roku szkolnego. Wreszcie, po raz ostatni kończył się milicyjno – aurorowy nadzór nauczycieli nad uczniami. Koniec godziny policyjnej i odrabiania prac domowych, których notabene i tak za często nie odrabiał, raczej wykupując sobie je za swoje łupy. Koniec biegających pod nogami, z wywalonymi jęzorami, gówniarzy, którzy wytykali go palcami, za każdym razem, gdy pojawił się w zasięgu wzroku. Odpowiadało mu to, przynajmniej nie zawracali mu dupy swoim zbędnym pierdoleniem. Ale nie było mu po nosie, kiedy jego łatka złodziejaszka zaczynała szerzyć się coraz dalej i dalej. Przez co trudniej mu było zachować anonimowość, kiedy któremuś z uczniów ginęło coś wartościowego. Nawet, jeśli to nie był on, co przeważnie nie często się zdarzało, ale jednak się zdarzało, wszystkie spojrzenia i tak kierowały się ku niemu. Nie tylko spojrzenia, ale też oskarżenia. No i szlabany z ukochanym przez uczniów woźnym. Szkoła to gówno, gówno zdrapywane podczas szlabanu w skrzydle szpitalnym z nocnika, które trzeba było odbębnić, by wrócić wreszcie do wolności, która do tej pory trwała jedynie dwa miesiące. Dwa krótkie miesiące, ale jakże pracowite i jakże wzbogacające miesiące. Teraz miało się to odmienić. Wreszcie wolność nadchodziła, witała go z otwartymi ramionami, w których ukołysałaby go, by mógł zapomnieć o tych siedmiu zmarnowanych latach. No dobra, trochę przesadził z tym zmarnowaniem. Podczas siedmiu lat zdobył sporo informacji i znajomości, które mógł wykorzystać wychodząc na wolność. Tak jak i w tym właśnie momencie, gdy po raz ostatni schodził do śmierdzących zgnilizną i pychą lochów reprezentantów Salazara Wspaniałego. Od razu poczuł chłód na twarzy, a ciemne, imbirowe włosy zjeżyły mu się na karku. Nie były już w najlepszej kondycji. Odziedziczył po ojcu totalnie gówniane geny. Mimo, że Gideon Fletcher był już sędziwym, starszym panem, to już w średnim wieku wyłysiał doszczętnie. Nie rozumiał dlaczego, jego wuj Gordon Fletcher, wcale nie miał tego problemu. Ani jego kuzyn, całkiem w porządku gość – Grus – również cieszył się zacną czupryną. Tak samo Adara i Phineas. Mimo, że wszyscy należeli do jednego pokolenia, to Mundungus, z racji tego, że był późnym synem, spłodzonym „na starość”, przypominał wiekiem córkę Grusa – Lyrae, której został jeszcze rok Hogwartu. Oczywiście nigdy nie dał jej zapomnieć, że jest jej wujem, nie bacząc na to, że rok różnicy między młodzieżą to tyle co nic. Nie było to jednak ważne na ten moment. Ważne było to, że gałąź Gordona Fletchera wcale nie ucierpiała na rzecz tej upierdliwej przypadłości. Za to on był nieodrodnym synem swojego ojca i napawało go to irytacją. Dlatego też nie bacząc na to, że powinien już iść na pożegnalną obiado – kolację, skierował swe kroki w stronę Pokoju Współnego Węży i Zaskrońców, z całkowitą pewnością, że spotka tam małoletniego Mistrza Eliksirów. Fletcher był doskonałym obserwatorem i dzięki sprytowi, jaki wykształcił przy kradzieżach, potrafił przewidzieć, kogo i gdzie mógłby zastać. Kanciarstwo do tego zobowiązywało. W sezonie letnim zawsze wychodził na czysto z opychaniem swoich łupów, nawet w Zamku i dogadał się z tymże młodzieńcem, że wykupi od niego zapas eliksiru Bujnego Owłosienia. Znał Snape’a na tyle, by wiedzieć, że raczej nie klepie jęzorem na prawo i lewo, a zwłaszcza za przyzwoitą sumkę. No i oczywiście, wchodząc do salonu Ślizgonów, pierwsze co ujrzał w fotelu, to czuprynę przytłustawych włosów Severusa, który siedział z nosem w jakiejś obskurnej książce i zawzięcie notował coś na jej marginesie. Fletcher splótł ręce na piersi i stanął nad młodszym kolegą z krzywym grymasem, występującym mu na usta. Wyciągnął w jego kierunku rękę, czekając aż ten wręczy mu jego zamówienie. W drugiej ręce miał już sakiewkę zawierającą umówioną wcześniej sumkę.

~*~

Marzec, 1978 r.

Tyle czasu minęło od ukończenia szkoły, a on zdążył się już wzbogacić jak nigdy dotąd. Dorobił się nawet własnej nory na Pokątnej i nie musiał spać w namiocie ustawionym z trzech badyli i płaszcza, który, kiedy przemakał, był nieprzyjemnie ciężki i nie nadawał się do ciężkiej pracy. Ani do przenoszenia łupów do kwatery. Właśnie wracał z Alei Śmiertelnego Nokturnu, gdzie zarobił całkiem niezłą sumkę. Sakiewka przymocowana do paska pobrzękiwała mu dumnie. Słońce chyliło się ku zachodowi, a poza sezonem szkolnym Pokątna tętniła swoim zwyczajnym rytmem, goszcząc w swych zabudowaniach jedynie stałych bywalców. Młodzieniec wcisnął pięści w kieszenie płaszcza i pomykał pod murami zabudowań, by nie rzucać się zbytnio w oczy. Nikt nie wiedział, gdzie mieszka i najstosowniej było, by nie wyszło to nigdy na światło dzienne. Oczywiście był pod ochroną samego Albusa Dumbledore’a, jedynego człowieka, któremu był lojalny za to, że wyciągał go z najgorszego gówna w zamian za przekazywanie interesujących informacji z towarzystwa krętaczy, kieszonkowców i innych rzezimieszków. Wracając do Mundungusa. Nie był to zbyt okazałej budowy człowiek. Ciało miał raczej wątłe, ale mimo to mięśnie wyćwiczone od nieustającego dźwigania. Był zwinny i potrafił szybko biegać. Biegał, dopóki nie nauczył się teleportować. Pozostawał jednak w dobrej kondycji fizycznej. Inaczej się działo z jego cudownymi, kasztanowymi włosami, których nie mógł pomimo usilnych starań, pozostawić na głowie. A w dodatku zapas wykupiony od Snape’a znacznie mu się już kurczył. Coś strasznego. Gówniana sprawa, której nie mógł zaradzić na chwilę obecną. Miał łatkę tchórza, on jednak wolał określać to mianem „pilnującego swojego tyłka”. Nie brakowało mu pomysłów i niejednokrotnie przebierał się za jakieś magiczne stworzenia podczas większych akcji. Mimo to nie został przyjęty ciepło przez swoje nowe otoczenie – Zakon Feniksa – ani nie miał u nich większego poszanowania. Tolerowali go, bo był względnie lojalny. Ale to i tak głównie wykazywał wobec Dumbledore’a. Nikogo więcej. Odwrócił głową gwałtownie, jakby sprawdzając, czy nikt za nim nie idzie, a kiedy skręcił w kolejną aleję ujrzał widok bardzo niecodzienny. Nie zauważył jak dotąd, że to zjawisko teraz miało być codziennością tej ulicy. Dorcas Meadowes. Ślicznotka z Gryffindoru, właśnie kroczyła z przeciwnej strony, w ogóle nie mając sobie nic do zarzucenia, że właśnie nie uczy się machać różdżką w klasie Flitwicka, ucząc się wymawiać Wingardium LevioOoOosa. Mundungus zatrzymał się, opierając plecami o murek i odczekał, aż dziewczyna znajdzie się odpowiednio blisko. Nie omieszkał się zmierzyć jej pożądliwym spojrzeniem od stóp do głów. Zapominając o jednej bardzo ważnej rzeczy – Dorcas nigdy nie zwróciła na niego swojej uwagi ani nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem. Mając go zapewne za gorszego węża od wszystkich Ślizgonów, a w rzeczywistości - o kilka przepaści gorszych od niego. Albo za zaskrońca, bo na miano węża nawet nie zasługiwał. Odbił się plecami od murku i bezszelestnie zaczął wymijać przechodniów, poruszając się zygzakiem jak żmija. Zahamował tak, że dziewczyna prawie na niego wpadła.
- Czekałem na Panią, Pani Meadowes. – Rzekł z błyskiem w oku, a gdy otworzył usta, można było poczuć nieprzyjemny zapach dopiero co wypalonego papierosa. Było na tyle chłodno, że bez skrępowania mógł nosić swój obwieszony w łupy płaszcz, którego teraz nie omieszkał się rozłożyć jak dumny paw ogona, albo jak orzeł swych skrzydeł. Na każdym z połów płaszcza wisiały błyskotki. Naszyjniki, bransoletki i zegarki, które nie cieszyły się większym zainteresowaniem na Nokturnie. Kociołki, nawet te nadjedzone zębem czasu udało mu się wkręcić klientom całkiem przyzwoicie.
- Może miałabyś ochotę na jakąś błyskotkę? – Wymruczał, zdejmując zwinnymi palcami medalion z lewej kieszeni i uniósł go na wysokość jej oczu, co nie było trudne, bo był niewiele od niej wyższy. Pomachał nim przed jej nosem, jakby zamiast wyłudzić od niej kilka galeonów, chciał zrobić coś zupełnie innego. Zahipnotyzować ją i skłonić ją do rzeczy, których normalnie by nie zrobiła.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Mundungus Fletcher [dorosły] Empty Re: Mundungus Fletcher [dorosły]

Czw Maj 07, 2015 3:02 pm

Karta bardzo mi się podobała - przyjemnie się ją czytało i widać było, że jest dopracowana. Zdecydowanie zasługuje na pochwałę i na...20 fasolek za Wybitny. Nic dodać, nic ująć! Akcept!
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach